Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2010

Nie warto (2)

Obraz
Biuro klientki było niedaleko. Zaledwie ulicę dalej. Kiedy podbiegł  kobieta wskazywała ręką kierunek. Z szybkością karabinu maszynowego relacjonowała przebieg wydarzeń; - Zamykałam właśnie i patrzę, a tu taka jedna zbiera na ulicy pieniądze. I jakieś papiery. Mówię do niej, że to pewnie pana, że pan zgubił, ale ona tylko się uśmiechnęła i poszła. Tam. Pan biegnie za nią. Taka niewysoka brunetka. Na rękach ma dziecko w różowym ubranku. Pan biegnie! Zapadał zmrok. Na ulicach nie kręciło się zbyt dużo osób. Odnalezienie niewysokiej brunetki z dzieckiem na ręku nie było zadaniem trudnym. - Przepraszam - zdyszany Staszek zatrzymał kobietę - Podobno znalazła pani moje pieniądze. Proszę mi je oddać. Kobieta, która cały czas rozmawiała przez telefon, udawała że nie słyszy. Ręką odganiała go od siebie jak natrętną muchę.Niemowlę kręciło się niespokojnie i śliniło kołnierz białej kurtki matki. - Proszę pani! - spróbował jeszcze raz zastępując jej drogę - Wiem, że pani je wzięła

Nie warto (1)

Obraz
Zwariowany dzień chylił się ku kolacji. Ostania pozycja na liście zadań odhaczona zielonym ptaszkiem pozwalała mieć nadzieję nie tylko na pierwszy tego dnia ciepły posiłek, ale i na spokojny wieczór.Wsiadając do samochodu, Jacek pomyślał, że ma dość. Na dziś. Jutro będzie nowy dzień, nowe zlecenia do realizacji, nowe pieniądze do zarobienia i rachunki do zapłacenia. - Jeszcze trochę i dzieci zapomną jak ojciec wygląda -  mruknął i mimo wyraźnego zmęczenia uśmiechnął się na wspomnienie trójki młodocianych "przestępców",  z którymi miał niewątpliwą przyjemność przebywać pod jednym dachem. Firma była jedno osobowa. Bycie samemu sobie sterem, żeglarzem i okrętem dawało co prawda poczucie niezależności, ale wymagało jednocześnie dużej dyscypliny. Trzeba było zdobywać klientów, dbać o imidż, wypełniać cała tą beznadziejnie skomplikowana biurokratyczna kwitologię i przede wszystkim trzymać wszystko przy sobie. Żelazną ręką. Auto Jacka przypominała składzik. Było tam wszystko czeg

Drzewo

Obraz
- Mamo! - przeraźliwy wrzask najmłodszego w rodzinie wyrwał mnie z zamyślenia nad pogniecioną snem twarzą. Kapcie mi nie spadły, a włosy nie stanęły dęba. Mimo to pognałam w te pędy. - Co jest? - zapytałam niezbyt przytomnie mocno przytomnego dzieciaka. Siedział sobie, jak nigdy na łóżku i machał niemrawo nogami. Szeroko otwarte oczy wpatrywały się we mnie z przerażeniem. - Śniło mi się - przerażenie było nie tylko widoczne ale i słyszalne. - Fajnie? - zapytałam z nadzieją. Koszmarów nie życzę nikomu, a co dopiero własnemu dziecku. - Nie - poważnie pokręcił głową - Straszny. Mówię ci jaki bardzo bardzo straszny. Nie to żebym była przesądna, ale moja babcia, wielkiej mądrości kobieta twierdziła, że ze snami trzeba ostrożnie. - Jak się złe śni to mus to komuś opowiedzieć. Wtedy się los wyśniony odwróci - mawiała. A ja jej wierzyłam. - Opowiadaj - zażądałam i dałam nura do szafki z dziecięcymi ubrankami. Młody człowiek popatrzył na mnie z wyrzutem. I nadął się. Wyglądał jak Bambo,

Pouczenie

Obraz
Jak zwykle wstałam o siedem minut za późno. Nie ważne o której dokładnie, bo i tak zawsze jest zbyt mało czasu żeby normalnie, bez pospiechu wyjść z domu, rozwieźć dzieci  i spokojnie dotrzeć do pracy. Bardzo mozliwe, że wszystko jest winą nie czasu tylko szafy. Bo jak ktoś tak jak ja nigdy, przenigdy nie ma co na siebie włożyć to niestety skutki są, a raczej mogą być opłakane... Niełaskawa szafa wypluła wreszcie z przepastnego wnętrza coś co jako tako zaspokoiło moje niezbyt przecież wygórowane wymagania. Dzieci bez większych problemów wstały, ubrały się, zjadły małe co nieco. Można jechać. Wróć! Jeszcze zęby. Stałam w przedpokoju  nerwowo spoglądam na zegarek. Atmosferę rozładował brzęczący w kieszeni telefon; - Podłożyłaś do kominka? - uprzejmie zapytał Książę Małżonek. - Oczywiście - odpowiedziałam i szybciutko pognałam do salonu. Po kilku minutach czynność niedokonana stała się dokonaną. Czyli skałamałam tylko troszkę. I w obronie własnej. Po raz drugi kieszeń rozśpiewała się

Mistrz i Grafomanka (8)

Obraz
Wychodzi na to, że Muza nie odpowiada tylko za gradobicie i burze śnieżną, czyli kolejna odsłona korespondencji ściśle jawnej na łamach Allarte;) Subject:     Fwd:  Muzo, moja muzo! Czemuś mnie opuściła! Date:         Mon, 22 Nov 2010 20:20:42 +0200 From:        Mistrz To:            Grafomanka Łaskawe swoje spojrzenie odwróciłaś ode mnie muzo moja jedyna, niepomna tego, że bez Ciebie nie sposób wykrzesać z siebie zdania, dźwięku, czy choćby pociągnięcia pędzlem. Na nic mi więc dopalacze – ani te chemiczne, ani egzystencjalne. Na nic – bo tylko dzięki Twojemu łaskawemu spojrzeniu Mistrz może posiąść swoją Małgorzatę....                                                                                                                                    czytaj dalej

Kosmitka

Obraz
Pojawiła się znikąd (chociaż są pewne przesłanki, ze jest kosmitką). Ot po prostu pewnego dnia przyszła i od progu się rozpanoszyła. - Cześć! - powiedziała w swoim języku  i czujnie rozejrzała się dookoła - Macie psa? Zdziwienie odebrało mi mowę. Nie zdarza się to często więc tym bardziej dobrze zapamiętałam tę chwilę. Zamiast odpowiedzieć pokręciłam tylko przecząco głową. - Super. W takim razie zamieszkam z Wami. Nie czekając na odpowiedź dumnym krokiem poszła do salonu. Rozejrzała się i już wiedziałam że mam przechlapane. - Słuchaj - zaczęłam nieśmiało - Tu nie możesz leżeć! To ulubiony fotel mojego męża. Na pewno mu się to nie spodoba. Specjalnie go tu ustawił, bo tu nie ma tej no... - Żyły? - zapytała i sposób wielce dystyngowany wyciągnęła się jak długa, prezentując swoje wdzięki - Wiem. I właśnie dlatego wybrałam sobie to miejsce. A! I bądź tak miła i nadaj mi jakieś imię. Chyba nie zamierzasz  zwracać się do mnie bezosobowo... - To może Przybłęda? - wyrwało mi się złośliw

Jak fala

Obraz
Kolacja zapowiadała się wspaniale. Ciepłe światło świec delikatnie rozpraszało mrok przytulnie kolorowego  mieszkania Uli. Kanapki z twarożkiem ku pokrzepieniu organizmu i kawa ku pokrzepieniu serc - menu proste,  na użytek dwóch  z zasady niegłodnych kobiet po przejściach ale z przyszłością, wystarczające. Z deseru w postaci wina czerwonego wytrawnego z przykrością musiałam zrezygnować. Przywiozłam się sama i  tak też musiałam wrócić. Osobowa wyścigówa w kolorze bliżej nieokreślonym karnie stała na parkingu pod blokiem.Jedyne wolne miejsce było pod strzelistą topolą, na której osiedliło się kilka ptasich rodzin..  Wolałam nie myśleć co zastanę po powrocie. - No jedz - Ula podsunęła mi pod nos kapeczkę wielkości jedno gryzowej - Twarożek jest dobry na zęby. I na kości. - Mogłabyś nie myśleć o pracy przy jedzeniu? Plisssss - wyjęczałam po przełknięciu. - Jak sobie życzysz, ale górna prawa trójka mi się nie podoba.- Ula powiedziała co wiedziała, zasiała ziarenko i z niewinną miną wbi

Krówka

Obraz
I przyszedł Józek i przyniósł ... krówki. .. W rączkę cmoknął z galanterią i uroczo zachęcił do oddania się. W jego wyborcze ręce. W sumie to czemu nie... Przecież na Samych Swoich, nie ma mocnych;) Trzeba przyznać, że reklama pomysłowa i smaczna. Niemniej, ja wolę miętówki o czym Pana Kandydata nie omieszkałam poinformować. - Zjeść albo nie zjeść? Oto jest pytanie! Ech kandydacie gdyby to były miętówki....

Dziękuję Ci, Tato...

Obraz
- Złaź już z tego rusztowania! – wrzasnęłam do faceta który od 6 rano tyrał przy budowie mojego domu – Dosyć na dziś. - A ty skąd wiesz gdzie jestem? – zdziwiony facet odpowiedział pytaniem na pytanie. - Mam swoje sposoby. Sąsiad mi doniósł. - Jeszcze tylko kawałek i złażę - odpowiedział i rozłączył się. Sąsiad ma rację - pomyślałam - Za dużo pracuje. To już nie na jego siły. I zdrowie nie to. W lutym miał operację. Niby nic poważnego. Jakieś udrażnianie przewodów żółciowych czy coś takiego. Nie chciał dokładnie powiedzieć o co chodziło. A teraz pracuje za dwóch. Ma tam niby kogoś do pomocy, ale jak zwykle jest przekonany, że nikt nie potrafi robić tak jak on. Że niby taki dokładny. Powinnam wybrać się na tę budowę bo się zaharuje...  Między nami bywało różnie. Raz dobrze, raz źle. Jak to w rodzinie. Wprowadziliśmy się do nowego mieszkania. Czasy były ciężkie. Po wszystko trzeba było stać w kolejkach. Matka mojej koleżanki z klasy miała sklep. - Karnisze rzucili! Chceci

Niewiadoma

Obraz
Są ludzie których należy ciągnąć za język. Inaczej nie wyduszą słowa. A jeśli nawet to tak nielogicznie i nie składnie, że konia z rzędem temu kto się domyśli o co biega. Nadworny do taki nie należy. Co to to nie, prze państwa szanownego. On wyśpiewa wszystko, co do ostatniej nuty. Musi tylko dojrzeć do decyzji. I nie można mu w tym powolnym aczkolwiek wielce interesującym procesie przeszkadzać. Samo wejście krokiem powolnym zwiastuje problem, a raczej chęć podzielenia się z nim. Oczywiście nie przeszkadzać nie znaczy nie pomagać. Można, a nawet należny go czymś zająć. Najlepiej jeśli będzie to zajęcie niewymagające wysiłku intelektualnego... - Posłodziłam - powiedziałam na wszelki wypadek gdyby  zapomniał, że słodzi dwie i ani kryształka więcej - Ale pomieszać to już chyba możesz sam. Nadworny nieznacznie skinął głową na znak, że przyjął do wiadomości, chwycił łyżeczkę i rozpoczął monotonne merdanie. Zajęta śledzeniem zmian zachodzących na twarzy nie policzyłam, ale idę o zakład, ż

Kelner! "Śniadanie do łóżka"... poproszę!

Obraz
Wszystkie tygryski, nawet te najbardziej rozbrykane i wymagające, lubią być od czasu do czasu rozpieszczane "Śniadaniem do łóżka". Taki posiłek może ale nie musi być arcydziełem sztuki kulinarnej. Wystarczy jeśli będzie smaczny i elegancko podany. Takie właśnie jest śniadanie upichcone przez Krzysztofa Langa, który najpierw napisał, a potem wyreżyserował dość banalną ale nie pozbawioną wdzięku, komedię romantyczną uwikłaną w polsko-warszawskie realia. Reżyser i scenarzysta w jednym - stanął na wysokości zadania. Śniadanie nie jest może wykwintne ani szczególnie wyrafinowane, ale czy musi być? No nie! Jest za to zabawne, zgrabnie podane i nie ma brody. Na przystawkę mamy genialną w swej prostocie Izę Kunę (ta kobieta jest jak wino) i Piotra Adamczyka, który dzięki przytomności umysłu swojego i menażera zapewne, nie dał się zaszufladkować jako artysta poważano-kościelny. Oboje świetnie sprawdzili się w rolach drugoplanowych, ale nie  drugorzędnych. Wszak bez przystawki, kt

Spadaj!

Obraz
Pewien cwaniaczek z blaszanym tyłkiem, światowej sławy pies - filozof, niejaki Snoopy stwierdził był swego czasu, że "Bracia i siostry nie powinni żyć w tych samych rodzinach" *. To co mają zrobić rodzice? Dać się sklonować? A tym czasem wojna domowa trwa w najlepsze. Normalka znaczy się. Każdy musi chyba przez to przejść w życiu. Też się kiedyś z bratem tłukłam aż pirza leciały. Przeszło, minęło i teraz jesteśmy w najlepszej komitywie. Pozwala mi to mieć nadzieję, że dwa koguty płci przeciwnej dziobiące się niemal bez przerwy dojdą z czasem do tego, że energię lepiej wyładować na worku treningowym. Tym bardziej, że oni tak naprawdę to bardzo się lubią. Tylko solidarnie nie przyjmują tego do wiadomości;) Przepychanka trwała już kilka ładnych chwil. Podsłuchałam przez przypadek. I zupełnie niechcący. Murek oddzielający jadalnię od salonu ogranicza widoczność, ale słyszalność za to doskonała... - Dobra! Powiem mamie, że powiedziałeś do mnie "spadaj" -  Córcia ju

Wisienka na macy

Obraz
Jeśli macie ochotę na pachnący, delikatny i ślicznie przystrojony wisienką kawałek tortu literackiego, to „Rachmunes” nie jest dla Was.  Ta książka jest dla amatorów macy. Twardej, niepozornej, a jednak nie pozbawionej smaku. To nie jest łatwa proza. Nie jest też lekka ani przyjemna. Wręcz przeciwnie. Opowiadania Violi Wein są brutalnie prawdziwe.  Autorka nie zawija w błyszczący papierek śmierdzącej, często nawet niewygodnej prawdy. Pokazuje rzeczy takimi jakimi są. Bezlitośnie, bez upiększaczy i sztucznych ozdobników. W jej opowiadaniach dziwka jest dziwką, szuja szują, a narkoman narkomanem.  Viola Wein nikogo nie osądza, nie krytykuje, nie poddaje w wątpliwość  głoszonej prawdy.  Ona po prostu stwierdza fakty pozostawiając czytelnikowi prawo do własnego zdania. Pamięć i wyobraźnia autorki zadziwia. Plastyczność tej prozy przenosi czytelnika z eleganckiej willi na obrzeżach Tel-Awiwu, do nędznej kamienicy czynszowej na warszawskich Nalewkach czy do obozu dla arabskich  uchodźcó

Gołąbki

Obraz
Gdzie kucharek sześć tam dwanaście cycków. Pewna Zgaga , zapytała, a że opowieść za długa na komentarz to zamieszczam ją tu... Szefowa kuchni, samozwańcza mistrzyni wałka i patelni opowiada, poleca i podaje "oryginalny" przepis na; Gołąbki inaczej, zwane leniwymi, albo pożarskimi Takie leniwe to one nie są. Śmiem nawet twierdzić, że więcej przy nich roboty niż przy tych tradycyjnie zawijanych w kapuchę. Przepis na wspomniane leniuchy dostałam od mojej mamy, która tym samym chciała nadrobić zaległości w mojej kulinarnej edukacji. Bo przyznać trzeba, że zaniedbała tę dziedzinę koszmarnie. Pilnowała żebym czytała lektury, matematykę przynajmniej ściągnęła przed lekcją. Powiedziała co z czym prać i jak suszyć.  Że Wpoiła zasady. Tylko o gotowaniu "zapomniała". pewnie dlatego, że kuchnia nie leżała w sferze jej zainteresowań, a  za króla kuchni robił ojciec.Będąc świeżo upieczona mężatką potrafiłam zrobić kanapki i nie przypalić wody na herbatę. Cytuję dokła

Szambo

Obraz
Nieładna, czarna w żółte wzorki pościel kusiła. I pewnie bym skorzystała z zaproszenia, gdyby nie sąsiad. I jego żółć. - Halo! jest tam kto? - wydarł się. Pół wsi go pewnie słyszało. - Jest, a bo co? - mruknął Książę Małżonek. Jego brak entuzjazmu wcale mnie nie zdziwił. - Otwieraj! - sąsiad nie dawał za wygraną. Wpadł jak burza, wyglądał jak burza i miotał się jak burza. Błyskawice rzucał oczami, grzmiał słowem nieparlamentarnym i rozrzucał dookoła. Makulaturę. - Widzicie! Widzicie! - piana powoli zaczynała się sączyć. - No. Papiery - rzeczowo powiedział Książę Małżonek - Reklamowe. - Taaaaaaa! Za moje pieniądze się reklamują, słyszycie! Za moje! - ryczał jak raniony zwierz. Widząc nasz kompletny brak zrozumienia dodał nieco spokojniej - No za wasze naturalnie też, ale za moje bardziej! Bo ja tu dłużej mieszkam! - Oczywiście - przytaknęłam i wyskoczyłam z propozycją - Koniaczku? Nic tak nie robi jak kieliszeczek przed snem. W ten dyskretny sposób chciałam dać do zrozumieni

Lekarstwo

Obraz
Rzecz to pewna i powszechnie znana, że przyzwyczajenie drugą naturą. Nawet jeśli to dotyczy Małego Człowieka lat 5 z haczykiem. - Mamooooooo... podrapiesz? - Krzyś wymruczał sennie. - Jeszcze swędzi? - światełko podejrzliwości mrugało na zmianę z tym od obawy czy aby na pewno etap choroby mamy za sobą. - No nie ale...podrapasz? - poprosił - Podrapaj, a ja ci coś opowiem. Dobra? Pewnie że dobra. Takim prośbom zawsze ulegam... - Bo wiesz mamo, ja to się dziś z Marcelem pobiłem w przedszkolu, a potem się z nim pokłócałem, bo on powiedział, że ja zawsze już, do końca świata będę miał ten fiolet we włosach i krostę na nosie - wyrecytował na jednym wdechu - Teraz po nóżce podrapaj. A będę miał? Ten fiolet i ten krost? - No co ty synu! Fiolet już prawie zmyty, a strupki powoli odpadają - uspokoiłam małego koguta zadziornego - I niepotrzebnie się kłóciliście o takie bzdury. - No wiem... - westchnął ciężko i po chwili dodał - Bo ja to bym chciał, żeby jak się ktoś z kimś pokłóci, albo

O dziurze i jej przyczynie

Obraz
Hura! - to tyle tytułem idiotycznego wstępu. Treść właściwa poniżej. Żeby nie było; entuzjastyczny okrzyk ze wstępu wcale nie jest tak do końca pozbawiony sensu. Uzasadnia go w pełni horror dnia poprzedniego. Oraz wielka ulga, którą odczułam. A było to tak... Mam co robić. Zwykle czas na zajęcia jak to określa Książę Małżonek "durnowate i nikomu niepotrzebne" znajduje dopiero jak uśpię (różnymi sposobami) domowe towarzystwo. Łącznie z kotem. Zamykam wtedy drzwi od pracowni, zasiadam do komputera, moszczę się i ... z upodobaniem walę w klawiaturę. Albo szlajam się po internecie. Ostatni klik, poszło... Jeszcze tylko zapisz, wyloguj, zamknij, szerokie ziewniecie pozbawione cech elegancji i można iść. Się myć. Makabrycznego odkrycia dokonałam właśnie podczas czynności tak zwanych higienicznych. Umieranie to to jeszcze nie było, ale przestrach mniej więcej podobny. Chyba. To znaczy tak sądzę, bo umierać jeszcze nieprzyjemności nie miałam. Na wpół mokra i okryta ręcznikiem jeno,

Mezalians

Obraz
Przyszła wczoraj. Właściwie to nawet zapomniałam, że miała się pojawić... Powsinoga z wielką torbą stanął w drzwiach i stanowczo zażądał widzenia. Się ze mną. Osobistego. Twarzą w tors, bo on wysoki jest i nawet jak się w buciki na niebotycznych obcasach wystroje to sięgam mu do brody ledwie. A i to pod warunkiem, że stanę na palcach. - Mogę odebrać za żonę - Książę Małżonek chciał się przysłużyć i zaoszczędzić. Sobie czasu oczekiwania na specjalność zakładu, a panu listonoszowi widoku. Mojej wielce rozczochranej powierzchowności. - Nie - powsinoga była nieugięta. Zupełnie jakby chodziło o wydanie depozytu z banku szwajcarskiego, a nie o białą, niepozorną kopertę - To polecony! Bardziej nie, niż rada oderwałam się od lepienia pizza bułeczek i poczłapałam w kierunku odgłosów. - Pani podpisze - listonosz podsunął mi pod nos świstek z jakimiś rubryczkami. I długopis dyndający na sznurku przyczepionym do klapy w służbowej marynarce. - Gdzie? - zapytałam pół przytomnie usiłując jednocześnie

Falstart

Obraz
Kolorystyczny misz-masz w mieszkaniu Uli był pozorny. Wściekłe barwy dziwnie dobrze ze sobą współgrały. W pokoju zwanym dziennym, pyszniła się olbrzymich rozmiarów soczysto zielona sofa. Leżące na niej kolorowe poduchy sprawiały wrażenie letniej łąki. Wszędzie pełno było gadżecików, które ocieplały i uprzytulniały wnętrze. Tu serweteczka, tam świecznik, a gdzie indziej kwiatek. Patrząc na seledynowe biurko i leżącego na nim laptopa w pomarańczowej koszulce, pomyślałam, że nie mogłabym się skupić na robocie. Ale to ja. Skoro Uli to odpowiadało, a i Nadworny też najwyraźniej czuł się dobrze w takich (nie)tonacjach to mnie nic do tego. Tym bardziej, że do wypęku zazdrościłam Uli malinowej lodówki. To nic, że do mojej stylowej kuchni pasowałaby jak kwiatek do kożucha. Lodówka była absolutnie, nieziemsko wręcz piękna! - Dobra, to teraz ja - Nadworny, kulturalnie, podnosząc dwa paluszki ku sufitowi (o dziwo białemu) zgłosił się do odpowiedzi w chwilę po tym jak ucichła salwa rechotu po pop

Dla uczczenia pamięci...

Obraz
Mieszkam w mojej Wsi Nadmorskiej zaledwie trzy lata. Zawsze na Wszystkich Świętych gdzieś jeździliśmy. Rodzinę, a co za tym idzie bliskich zmarłych, mamy rozrzuconą po kraju. Tym razem, z rożnych względów zmuszeni byliśmy zostać na miejscu. Symboliczne znicze pamięci zapaliliśmy na opuszczonych grobach na pobliskim cmentarzu. - Przepraszam - zaczepiłam przechodzącą mimo starszą kobietę, o której z cała pewnością wiedziałam, że jest miejscowa od zawsze, a przynajmniej dłużej niż my - Gdzie jest stara część cmentarza? - No właśnie tu - wskazała ręką na pobliskie groby. Najstarsze, które zlokalizowaliśmy datowały się na 52 rok. To stosunkowo niedawno. - No ale mnie chodzi o tę starszą, jeszcze poniemiecką część - drążyłam. - A! To nie ma - odpowiedziała - Bo to pani było tak, że po wojnie, jak Niemców stąd wygonili to starą część cmentarza zorali. Takimi pługami. Wszystko zniszczyli. Jeszcze jak mojego męża matkę, świętej pamięci chowali, to kości poniemieckie się tam walały. Ziemia