Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2012

Pamiętnik cz.4

Ot i zagadka! No bo  skąd mąka wzięła się w pałacowej bibliotece?  W jaki sposób tajemniczy? Przecie tu nikt ciasta na chleb nie miesi ani innych łakoci nie wypieka? - Słuchajcie - władczo powiedział Aleksander do sióstr -  Mąka może być tylko w kuchni. Musimy tam iść. - Mąka może być też we młynie - dodała Felicja  z widocznym w oczach strachem.  Miała nadzieję, że wódz Aleksander nie wpadnie na genialny pomysł i nie będą musieli po nocy brodzić w śniegu w poszukiwaniu złodziejaszka. Młyn nie był co prawda daleko, tuż za dworskimi stajniami, nieopodal stawu w którym latem łowili ryby, ale chodzenie tam po nocy nie wydawało się być przyjemnością. Tym bardziej ze nie dalej jak wczoraj niania opowiadał im straszną historie o wilkach grasujących nie tylko po lasach. Mówiła, że strzec się trzeba, nigdzie daleko poza obejście pałacowe samemu nie wychodzić, bo zwierzyna wygłodzona długą zimą podchodzi coraz bliżej ludzkich osiedli.

Pamiętnik cz.3

*** - Jak to nie ma! Jeszcze wczoraj tu była! Sam widziałem - Feliks Kuczyński krzyczał  na skulonego w sobie służącego. Pan na Korczewie nie był groźny, nigdy nikomu krzywdy nijakiej nie wyrządził, ale że furiat był z niego to wiedzieli wszyscy. - Nie wiem jaśnie panie. Przyszedłem tak jak mi pan kazał. Ale księgi szanownego dziadka jaśnie pana, pana Wiktoryna, świeć panie nad jego duszą, nigdzie nie było. Groźne pokrzykiwania ojca zwabiły dzieci do biblioteki. - Co się stało tatku? -  nieśmiało zapytała Józia. Ojciec przyjrzał się im uważnie. Dzieci, które spodziewały się  łajania za to, że przybiegły nieproszone i odzywają się  bez pozwolenia spuściły oczy.  Szczęściem ojciec  za bardzo był przejęty tym czymś co chyba zginęło i czego nigdzie nie było bo zareagował zupełnie inaczej niż się spodziewały. - Braliście księgę? - zapytał tylko trochę groźnie. - Tu jest całe mnóstwo ksiąg - powiedziała Felicja która co prawda jeszcze nie umiała czytać, ale słyszała jak r

Dla Jadwigi

                                                                     CeDeeN...

Pamiętnik cz.2

 Zaraz po tym jak kasztelan podlaski Wiktoryn Kuczyński, który kupił ten majątek ziemski  postanowił że będzie tu drugi Wilanów. Architekta od Radziwiłów sprowadził i kazał wybudować pałac. Miał być piękny i taki też był. Siedlecki Wilanów - tak ludzie mówili na ten dwór. Oczywiście kiedyś wyglądał nieco inaczej... Była zima. Śniegu napadało tyle, że jak sięgnąć wzrokiem wszędzie biało było. Z dachu pałacu zwisały długie na trzy łokcie sople lodu. Zapowiadał się bardzo interesujący dzień. Pewnie dlatego Felicja obudziła się wcześniej niż zwykle, zanim jeszcze niania przyszła zbudzić ją i jej młodszą siostrą Józefinę. Bo też i rumor w pałacu był taki, jak już dawno.  Dziewczynka uchyliła nieco drzwi dziecięcego pokoju i ciekawie przyglądała się trwającym w pałacu  gorączkowym przygotowaniom do balu. - Oj będzie się działo - pisnęła radośnie i tupiąc bosymi stopami po zimnej posadzce z powrotem wskoczyła pod  pierzynę.  Józię też zbudziły hałasy dochodzące z dołu. - Prz

Pamiętnik cz1.

Uprzedzam, żeby nie było; tekst jest "dzieciowy". Powstał na potrzeby konkursu ale ... Nowoczesny autokar zatrzymał się przed bramą. Z jego wnętrza z hałasem wysypała się gromada kolorowo ubranych dzieci. - Kolejna wycieczka - siwowłosa dama w długiej sukni mruknęła pod nosem, poprawiła nienaganną fryzurę i usiadła na pięknie rzeźbionym fotelu. *** - Proszę pana, a co to? - mieliśmy jak zwykle całą masę pytań. Ciekawiło nas dosłownie wszystko. To była nasza pierwsza poważna wycieczka.  Większość co prawda wolała jechać do wesołego miasteczka albo chociaż do wioski indiańskie ale pan się uparł. A pani dyrektor go poparła. Nie mieliśmy więc wyjścia. Musieliśmy przyjechać tu, do jakiegoś okropnie starego budynku który pan nazywał pałacem. Mówił jeszcze że niektóre pałace pełniły role zamków. Zosia to nawet zapytała czy błyskawicznych czy szyfrowych. Pan się bardzo tym pytaniem zmartwił i powiedział, że błyskawicznie to nas stąd wyrzucą jak się będziemy tak głośno zachowywać

Poszukiwany...

Obraz
... żywy lub w stanie ciekłym. Bo to brosze Was było tak; Wczoraj obudziłam się jak zwykle skoro świt i zaklęłam szpetnie. - Jasny gwint! - Że co? - ledwo przytomnie zapytał ten który w dniu wczorajszym nie musiał. Wstawać skoro świt. - Jasny gwint! - powtórzyłam i wygięłam w podkówkę pogniecioną snem twarz - Śniegu napadało. Znowu! A wczoraj już tak ładnie było... - Ładnie? Zima - enigmatycznie mruknęło Książątko i nakrywszy się po czubek łysiny kołderką w romantyczne magnolie zachrapało cichutko.

Smarkula (2)

Elżbieta nie była pięknością. Przynajmniej w  klasycznym rozumieniu. Niewysoka, niezbyt szczupła, siwiejące włosy ukrywała pod farbą w kolorze ciemnej wiśni. Miała za to szereg innych zalet które sprawiły, że to właśnie ją prezes Wieczorek wybrał na kochankę. Przede wszystkim nie miewała humorów, a jeśli nawet to starannie ukrywała ich obecność. Dla Antoniego zawsze miała czas, miłe słowo i jego ulubione piwo. Poza tym Elżbieta była dyskretna i mieszkała w miejscu, które absolutnie nie wzbudzało niczyich podejrzeń. Dawno temu, kiedy teść obecnego prezesa kupował ten mocno podówczas zadłużony budynek w umowie znalazła się klauzula;  że na górze z gwarancją dożywotniej nietykalności ma się zmaleć miejsce na przytulne aczkolwiek niezbyt małe mieszkanie. Jego właścicielką a zarazem jedyną lokatorką była Elżbieta.  Mieszkanie było tuż nad gabinetem prezesa. Antoni słyszał kiedy była w domu, wiedział kiedy sprząta, kiedy bierze prysznic i jak jej szklanka spadnie. Wtedy oprócz

Smarkula

Karolina wyprostowała się dumnie i patrząc wzrokiem dalekim od przerażonego perspektywą tego co dalej powiedziała głośno i dobitnie; - Przypadek? Pan kpi proszę pana! Znałam kiedyś jednego. Miał na imię chyba Jacek i był jednym z bohaterów beznadziejnego serialu. Każdy inny przypadek to samozwaniec podszywający się pod przeznaczenie... - Skończyłaś? - Antonii zapytał jakby od niechcenie i pozornie bez sensu poprawił tabliczkę stojącą na biurku. Stała idealnie prosto. Dokładnie tam gdzie wczoraj, przedwczoraj i tydzień temu. Prawdę mówiąc stała tam od dnia kiedy został szefem tego bałaganu. Tak właśnie określał miejsce swojej pracy. Nie mówił; firma, fabryka, przedsiębiorstwo, zakład tylko bałagan. Naturalnie jak miał dobry humor. Kiedy go nie miał wrzeszczał o burdelu albo kurewskim bajzlu który on może jednym podpisem zlikwidować. I wtedy wszyscy pójdą na bruk i z braku innego zajęcia będą wąchać bratki na przyblokowych rabatach. Tego co mówił w chwilach totalnego wścieku, nikt tak

Dycha

Obraz
Faszerowanie dzieci bajkami ma swoje dobre i złe strony. Dobra to taka, że bajki same w sobie złe nie są. Tyle, że czasami trzepią po kieszeni.... Zza zamkniętych drzwi dziecięcego grajdołka dobiegał znajomy dźwięk. Bankier zrobił skok na kasę i przeliczał gotówkę. Na sztuki. - Zoba! - krzyknął podekscytowany i przytachał psią michę  pełną monet. Przeważały żółte - Dużo co nie!? - Sporo - odpowiedziałam z pewną taką ostrożnością. - No! - synek ucieszył się jeszcze bardziej, rozciągnął banana na znak wielkiego zadowolenia i zaczął snuć plany. Bardzo śmiałe. - Kupię sobie zygzaka. Albo dwa! I lizaki. I nawet dla Julki kupię! - Chyba jednak będziesz musiał trochę jeszcze pozbierać - delikatnie próbowałam rozwiać nadzieje na powiększenie stajni.

Oburzenie

Z oburzeniem jej do twarzy. Stwierdzam to z pełną świadomością aczkolwiek nie pozbawioną odrobiny zazdrości. Zofia Cylupa zamieszkała w Cybulinie poczta Kurowo Wielkie wpadła wraz z podmuchem mroźnego powietrza. Można by nawet było powiedzieć że arktycznego. Naturalnie gdyby się kiedykolwiek było w okolicach bieguna obojętnie którego. Skoro jednak się nie było to takie stwierdzenie byłoby niczym innym  jak  spekulacją i domniemaniem niepopartym wiedzą praktyczną. - Zamykaj! - wrzasnęłam niezwykle gościnnie. Nie po to cierpię obserwując jak licznik powoli ale skutecznie nabija ciężko zapracowane złotówki na rachunek żeby taka Zośka nie szanowała ciepła wypracowanego przez piec gazowy marki nieistotnej. - Wszak zamykam  - odpowiedziała blond piękność i dumnie zadarła do góry zgrabny nosek. Dyskusje na temat powolności wydały mi się nie tyle zbędne co bezcelowe. Tym bardziej że drzwi zostały szczelnie zamknięte, drogocenne ciepło było bezpieczne, a Zofia, sprawczyni całego zamieszania

Matematyczka

Obraz
Z pamietnika psa płci babskiej... Z Pańcią to jak z dzieckiem. Najpierw siedzi po nocach, grzebie w tych swoich papierkach których pod groźbą kofiskaty kości nie można ruszyć, a potem śpi. Ale już nie  jak dziecko! Tylko jak zabita jakaś. Budzik ma problemy żeby ją spod koldry wyrwać, a co dopiero ja, biedny mały pieseczek. Nawet już przestałam próbować. Po co? Skoro wiem jak to będzie? Pierwsze brzęczenie budzika oznacza że Pańcia wyciągnie łapę spod kołdry, namaca i wciśnie. Nie wiem co ale na jakiś czas przestaje brzęczeć. Druga próba budzika wyzwala gniewne pomruki. Pańcia złożeczy wtedy na wredny los, kolesia od ustalania norm pracy i kolekturę że ciągle nie pozwala jej wygrać i mieć raz na zawsze spokój z poranną pobódką o nieludzkiej porze. Dopiero po przecim razie wyłazi niemrawo. Wtedy i ja się mogę podnieść. Wcześniej nie ma sensu. I tak nie podrapie! Nie przytuli! Nawet za uszy nie wytarga! Pańcia oczywiście ma na ten temat inną, skrajnie różną opinię...

Serce?

O półrocznej Madzi napisano już wiele. O jej matce jeszcze więcej. Ojciec nie doczekał się aż tylu słów ale  wszystko jest na dobrej drodze żeby i o nim media się rozpisywałay. Kto wie, może nawet już gdzieś jakiemuś scenarzyście kiełkuje pomysł na film pełnometrażowy godny Oscara. W związku z powyższym nie mam zamiaru dokładać cegiełki w postaci kolejnego opartego na rodzinnej tragedii postu. Nie polecę też na skrzydłach rozpaczy na miejsce zbrodni. Nie zapalę znicza. Nie położę kwiatka ani pluszowego misia. Nie zrobię tego bo po prostu nie wydaje mi się to konieczne. Spektakularne gesty niczego nie zmienią, nie przywrócą życia Madzi, nie odwrócą wydarzeń, nie spowodują że jej matka przestanie czuć się winna, a ojciec ... no właśnie tu jeszcze nie wiadomo. Z tego samego powodu nie umieszczę opisu;                      " Zapal to dla Madzi [*]. Jeśli tego nie wkleisz znaczy że nie masz serca!" Możliwe. Autor tego tekstu  za to z całą pewnościa ma coś nie teges z głową...

Paskudztwo

Zima. Wszędzie jak okiem sięgnąć. Na całej połaci nadmorskiej śniegu po kolana. Nie chce się nosa wyściubiać. Że już o całej osobie wyściubionej z domowych pieleszy nie wspomnę. Nie każdemu  jednak 14 stopni na minusie  straszne. Osobista wpadła z wizytą wielce niezapowiedzianą. W przeciwnym razie nie dane by jej było ujrzeć... - O rany! A co to? - powiedziała i zastygła. Z rozdziawioną gębą i niezwykle wymownym wytrzeszczem oczu niebieskich wyglądała jak posąg ilustrujący zastyganie z pytaniem na ustach. - Ani słowa! - syknęłam groźnie. I sobie poszłam w kierunku źródła ciepła. Osobista jak ma życzenie to niech sobie stoi w wyziębionym przedpokoju. Jej sprawa.

Gazeta

Obraz
Zaczytany po uszy na długie godziny, mąż złośnik huknął basem znad pisma kolorowego; - Jasny Gwint! - W sensie że? - zapytałam niemrawo. Zimą życie płynie wolniej, myślenie też się wyłacza. - Że musisz to przeczytać - emocjonował się - Nareszcie będzie spokój ze zgagą. - Nie wiem co to zgaga. Nigdy nie miałam. Śmiem twierdzić że nawet w poprzednich wcieleniach bo jakiś ślad w podświadomości by chyba pozostał. I czytać też mi się nie chce. - Szczęściara - mruknął i podreptał do kuchni w celu zażycia. Środki antyzgagowe są na stałym wyposażeniu apteczki. Może zabraknąć wody utlenionej, bandaża, witaminy "c" ale nigdy, przenigdy nie wolno dopuścić do braku specyfiku na zgagę. - Miewam za to migrenę, bóle menstruacyjne a w perspektywie upał menopauzalny. Zamieniasz się? - zapytałam skoro tylko powrócił z zamiarem zapoznania się z treścią artykułu. Myślał dość długo i chyba intensywnie co łatwo można było poznać po  czole zmarszczonym niebezpiecznie. Musiał dojść do wniosku