Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2012

O gwałtach...

Obraz
... i nie tylko. Wczesnym popołuniem siedziałam rozwalona w fotelu i robiłam nic. Wcale nie dlatego, że czekałam na księcia z bajki albo na Klan . Książątko przybywa za tydzień, a odkąd śmiercią tragiczną zszedł z planu Ryszard Lubicz zaprzestałam nawet zerkania. W mylnym błędzie są też ci co myślą że to dlatego że oprócz leżenia nie miałam nic lepszego do roboty. Otóż miałam. Górę prasowania, naczynia do wyjęcia ze zmywarki, lekcje do sprawdzenia, śliwki do wydrylowania, podłogę do pozamiatania... Oraz wiele innych rzeczy. O! Tyle wszystkiego miałam. A najbardziej to  miałam dość tego wszystkiego. Tych garów, podłóg, żelazka, zeszytów, śliwek. Przede wszystkim jednak miałam dość kataru, którego co prawda nie wymieniłam wcześniej ale to nie zmienia faktu że był. Wredny, upierdliwy i nieustający. - Co jest? - Kubuś pojawił się znikąd. Po prostu nie było go i raptem tadaaaam! Wyskoczył z pytaniem. Normalnie miś z pudełka! - Nie widać? - fuknęłam zataczając ręką koło wokół wszechobe

Na zachodzie...

Obraz
... bez zmian. W sensie globalnym. Wieś Nadmorska zacichła po turystycznych zawieruchach. Bo jeśli chodzi o Miejscową Wariatkę i Tutejszego kretyna to i owszem! Potomstwa się dorobili. Poniżej oficjalna fota pierwszej pary i ich... zezowatego szczęścia;) A teraz te mniej oficjalne...

Bandyta

Obraz
Dziecko typu syn siedziało i myślało. Niby nic takiego a jednak! Coś było nie tak i to właśnie to coś nienazwane wzbudziło mój matczyny niepokój. Instynkt?  Nie to, żeby myślenie było mu obce. Wręcz przeciwnie. Zawsze jednak robił to mimochodem; grając w piłkę, oglądając durnowate kreskówki, grzebiąc w kontenerze z perdylionem zdekompletowanych klocków lego, jedząc kanapkę, żując gumę, szarpiąc psa... - Co robisz? - zapytałam kontrolnie. Bo przecież nie z nudów! - Nic - zbył mnie byle odpowiedzią. I dalej rozmyślał. To, że w sensie fizycznym nawet nóżką w papuć obutą nie machał widać było gołym okiem. W mózgu za to się działo. Musiały tam zachodzić bardzo mocno skomplikowane procesy. Oby tylko do przegrzania synaps nie doszło! No ale skoro nic to nic. Nie nalegałam. Kiedyś pęknie.

Dolina Szczęścia cz7.

Małgorzatę zamurowało. Niemal dosłownie. Przez chwilę nie potrafiła wydobyć z siebie żadnego słowa.  No bo o co właściwie chodzi? Luźno rzucone "przepraszam na chwilę" nie było chyba na tyle zobowiązujące żeby beżowo-brązowa czekała tutaj tak długo.  - Przepraszam - mimo wszystko postanowiła wyrazić skruchę - Nie sądziłam że pani będzie na mnie czekać. Musiało się pani nudzić. - A tam, zaraz czekać - dama machnęła ręką dając do zrozumienia, że jeśli nawet trochę się gniewała to już jej przeszło i że w ogóle to nie ma sprawy - I wiedz moja droga, że ja się nigdy nie nudzę. Lubię ten salon. Zawsze lubiłam. No może trochę mnie ta czerwień przeraża, ale jak wiesz, o gustach się nie dyskutuje. - Czerwień? Ma pani na myśli kanapy? - No a co innego? To już chyba wół do karety bardziej pasuje - prychnęła. Mimo wyraźnej niechęci, z braku innych mebli usiadła na jednej z trzech sof. Wściekle malinowy kolor tapicerki dziwnie kontrastował z jej delikatnymi w kroju i barwie ubraniami.

Księgowa

Obraz
To, że jest się dumnym posiadaczem kompletu podręczników, tornistra ze Star Wars, worka z BenTenem  i pudełka rozprawiczonych kredek typu bambino wcale nie znaczy że się przestało pleść. Trzy po trzy. Na hasło "ząb" reaguję wysypką. Jeśli pada z ust najmłodszego w rodzinie - swędzącą. Nic więc dziwnego, że zerwałam się na równe nogi i w trybie pilnym zażądałam wizji lokalnej. - O, fo fen. Fisisz? - Młody dziabotał z paszczą rozwartą na całą szerokość. Niestety, mały człowiek, niewielka paszcza, widoczność ograniczona. Noszącym ślady  niebieskiego tuszu z długopisu paluchem, wskazywał miejsce katastrofy.

Dolina Szczęścia cz.6

Padła. W sensie dosłownym. Na dodatek w opakowaniu. Rynsztunek nie był jednak  pełen. Nie z powodu troski, a zwyczajnie z tytułu posiadania bąbla na pięcie. Obudziło ją rytmiczne, intensywne i dość mocne walenie do drzwi. - Proszę - Małgorzata powiedziała wbrew sobie. Zaproszenie podyktowane dobrym wychowaniem kłóciło się z niechęcią do otwierania oczu. - Śpisz zupełnie jak mój syn. Identycznie... - Renia stała w otwartych drzwiach i się dziwiła. Zupełnie ignorowała fakt, że pozornie delikatny wiatr  nie napotykając już żadnego oporu wydął firankę, zdmuchnął ze stolika małą, szydełkową serwetkę, przewrócił drewnianą figurkę Ducha Gór i z impetem przedarł się na korytarz siać dalsze spustoszenie.  - A to niby dlaczego? - Małgorzata patrzyła na gospodynię z nad wpół przymkniętych powiek. - No bo jego też trzeba było cucić. Na przykład jak miał do szkoły iść. Albo jaką robotę zrobić.  Tyle, że on do obiadu to zawsze był pierwszy. Jeszcze nie zdążyłam do końca zawołać, a on już był. Si

Dolina Szczęścia cz.5

Małgorzata opuściła gościnne progi pensjonatu uzbrojona w plecak z niezbędnym ekwipunkiem.  Niezbędnym jej zdaniem. Oprócz  butelki wody, czekolady, kanapki i chusteczek higienicznych było coś jeszcze.  Większość uznałaby, że perfumy są tylko i wyłącznie zbędnym balastem. Bo są. Chyba że ktoś ma fobię pod tytułem "żmija" i wydaje mu się, że pachnidłem da się zneutralizować gadzi jad. Przeświadczenie nie wzięło się znikąd. Podobnie zresztą fobia. Dawno temu mała Małgosia podsłuchała rozmowę rodziców opowiadających  o jakiejś kobiecie, która zginęła w wyniku bliskich kontaktów ze żmiją zygzakowatą. Od tamtej pory każde ukąszenie komara czy nawet bąble powstałe w wyniku starcia z pokrzywą w ogrodzie musiały być spryskane lekarstwem - perfumami właśnie. Małgosia urosła i mimo, że doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że na żmijowy jad nie pomogą nawet francuskie perfumy pozostała wierna dziecięcej wierze w ich zbawczą moc. Otrzymaną od Reni mapę trzymała w ręku. Nie wiadomo po

Samowolka

Obraz
... czyli Łoś na gigancie. Odkąd  po raz pierwszy zobaczyłam  Krisa, marzyłam o tym żeby pojechać na Alaskę. Zobaczyć jego ze słuchawkami na uszach jak mówi "Dzień dobry Cicely!". I łosia jak sobie spaceruje sennymi uliczkami miasteczka.  Tymczasem łoś przybiegł do mnie. Jestem pewna, że nie przez przypadek wybrał właśnie boisko przy mojej szkole... Miał dość. Albo wręcz przeciwnie; chciał czegoś więcej. Może poczuć wiatr w uszach, albo po prostu zobaczyć kawałek świata, sprawdzić jak gdzie indziej smakuje trawa. W sumie nie wiadomo jak długo planował wyprawę. Nie miał ze sobą żadnego ekwipunku, więc pewnie stało się to pod wpływem chwilowej emocji. Pyk i stało się. Nawiał. Od tygodnia go był poszukiwany. Raczej żywy, bo martwy na nic się nie zda. Widywano go to tu, to tam. Nigdzie jednak nie zagrzał miejsca na tyle długo, żeby można było się nim zająć i odstawić do prawowitych właścicieli czyli do Wolińskiego Parku Narodowego. Wpadł dziś rano. Postawił na nogi wszyst

Dolina Szczęścia cz. 4

Dziś chyba bardziej niż trochę nudnawo, ale za to to już przedostatnia część;) Wojtek?  To chyba ten na "ka" co przyjechał, po nocy i hałasował. Na dodatek nie był zbyt miły. Szczerze mówiąc był okropny; wredny, złośliwy i tyczkowaty. To ostatnie nie było co prawda jego winą, ale w tym momencie, kiedy Małgorzata tak siedziała na kuchennym taborecie i rozcierała bolące kolana, była gotowa przypisać mu najgorsze cechy, obarczyć winą za wszystkie katastrofy, klęski żywiołowe, złe decyzje polityczne ekipy rządzącej jak również za to, że Renia właśnie wtedy umyła podłogę. Wszystko w myśl zasady; winien nie winien, sprawca musi być. W tym przypadku padło na Wojtka, nawet jeśli nie był na "ka". Kuchnia nie była jak w większości przypadkówwyłącznym królestwem pani domu. Reni absolutnie nie przeszkadzało, że każdy kto tylko miał ochotę czy też przez sam fakt bycia gościem pozwolenie albo po prostu  potrzebę zaparzenia kawy, herbaty, zgarnięcia czegoś z lodówki celem przyg

Dolina Szczęścia cz.3

Kobieta ubrana była nieco dziwnie, a jednocześnie z wyszukaną elegancją. W jej stroju dominowały koronki. Jasnobeżowa, koronkowa bluzka, klasyczna w kroju wykończona była małym kołnierzykiem o zaokrąglonych rogach. Wzdłuż pleców przebiegał rząd malutkich, gęsto usianych perełkowych guziczków wykończonych złotą obwódką.  O kilka tonów ciemniejsza spódnica w kontrafałdy sięgała do połowy łydki. Każda z zakładek ozdobiona była kwiatuszkiem z koronki. Najdziwniejsze były buty. Nie wyglądały na zniszczone, a jednocześnie miało się wrażenie, że pochodzą z jakiegoś magazynu teatralnego. Małgorzata nigdy, w żadnym sklepie nie widziała czegoś takiego, a trzeba przyznać że jako buto-zakupoholiczka wiele par butów w życiu mierzyła albo przynajmniej oglądała. Sroju dopełniał szal w odcieniach a jakże  , w odcieniach beżowo-brązowo-złotych. Mimo ażurowego splotu sprawiał wrażenie ciepłego. Zapewne wydziergany jej lub czyjąś inną cierpliwą ręką w długie zimowe wieczory. Drobną, bladą twarz okraszoną

Dolina Szczęścia cz.2

Schody były piękne; szerokie i kręte. Smukłą strugą prowadziły adoptowanego na potrzeby licznych letników poddasza poprzez piętro aż na sam dół do przestronnego holu gdzie rozszerzały się dostojnie, zapraszająco. W holu  królował stary ponad, jeśli wierzyć właścicielom stu letni zegar. Tradycyjnego mechanizmu strzegła pociemniała dębowa obudowa. Małgorzata powoli zeszła, a raczej zsunęła sie na dół. Mając w pamięci wczorajszy rozgardiasz i przyjemnie domową aczkolwiek dość głośną krzątaninę gospodarzy i innych gości była zaskoczona panującą ciszą. Odruchowo spojrzała na tarczę wiekowego zegara.  Wskazywał dokładnie dziewiątą, co utwierdziło ją w przekonaniu, że nie zaspała ani że nie przyszła na śniadanie zbyt wcześnie. - O! Jest pani. Dzień dobry - gospodyni przywitała się przyjaźnie - Zapraszam na śniadanie. - Dzień dobry. Małgorzata weszła do pustej jadalni. Na stole, przy oknie stało tylko jedno, samotne nakrycie. Tuż obok sprawne ręce pani Reni poustawiały śniadaniowe przysmaki;

Dolina Szczęścia

Niebo wyglądało jak niedoprana ścierka. Zasnute  milionami małych chmurek połączonych misternie w jedną za to olbrzymią, odbierało siły do pokonania kolejnego dnia. Małgorzata niechętnie otworzyła oczy. Właściwie to jedno. I tylko na ułamek sekundy. - Szarość, widzę szarość - pomyślała, mając pod powiekami zarejestrowany obraz  zaciągniętego nieba. Nigdzie nawet pojedynczego promyka przebijającego się przez wiszącą nad dachami  wodą, która tylko czekała żeby spłynąć na ziemię, zalać ją. Kto wie czy nie miała nawet w planach jakiegoś małego potopu. Z wodą nigdy nie wiadomo, czy żartuje czy wręcz przeciwnie. Poza tym bywa złośliwa. Podobnie jak cioteczna babka Małgorzaty, Leokadia zwana pieszczotliwie Lolą. Unieruchomiona w fotelu na kółkach (tak! to absolutnie był fotel, a nie jakiś tam banalny wózek) zadręczała każdego kto tylko się nawinął. Nic dziwnego, że wszyscy, nawet Sabina, jej rodzona córka starali się być niewidoczni albo przemykali chyłkiem. Małgorzata też się jej bała. C

Pierwsze koty...

Obraz
... za płoty.                                                                                              "Przyszłość to trud.                                                                                               Nie zejdzie ona z nieba                                                                                               przez żaden cud,                                                                                              lecz zdobyć ją trzeba".                                                                                                                                                                                                                      M. Konopnicka - plecak - 123 zł. - podręczniki - 297 zł za komplet. - piórnik, kredki i inne duperele ok 100zł. (straciłam rachubę) - ubranie na wuef,  na basen i inne takie ok 150 zł. Jednym słowem;  się zaczęło... ...oby tylko zapał nie okazał się słomianym.