Zima...

...czyli ciężkie czasy nastały. Dla mnie. Zimę albowiem znoszę. Bo nie mam innego wyjścia. Najchętniej zniosłabym ją w ogóle. Jakąś ustawą. Albo zarządzeniem. Paragrafem? Takim z zakazem wstępu na terytorium, pod groźbą rozpuszczenia. Się w saunie. Wszystko jedno. Mam! Zabutelkować ją! Wszystko co związane ze słupkiem rtęci poniżej zera mnie wnerwia (żeby nie powiedzieć dosadniej) Nie lubię czapek, ciepłych majtek, puchowych kurtek, zmarzniętych mimo rękawic paluchów, kataru, ślizgawek, zwiększonego zużycia paliwa oraz tego, że mnie boli. A właśnie mnie boli. Nera względnie korzonki. Jeszcze się nie zdecydowałam co mi tak od kilku dni dokucza. Natychmiast jak tylko podejmę decyzje udam się do stosownego specjalisty celem zaradzenia. Póki co za radą M* okładam się plastrami. I wcinam żórawinę. Jak tylko zwlokę się z pracy składam obolałe nery lub korzonki w betach i tak wegetuję... I nic mi się nie chce. Tak więc sorry... że nie piszę ale... taki mamy klimat;) źródło zdjęcia...