Para mieszana (9)
Szczecin to piękne miasto. Tylko trochę za duże. Ewa zdecydowanie bardziej lubi małomiasteczkową atmosferę Kołobrzegu. Tam prawie każdy zna każdego. No, poza sezonem naturalnie. W okresie wakacyjnym ciężko, spotkać tubylca. To tak, jakby autochtoni przemieszczali się kanałami. Albo jakimiś sobie tylko znanymi, ścieżkami.
Poruszanie się po dużym mieście bez jego znajomości jest szalenie męczące. Na całe szczęście Ewy i jej podobnych małomiasteczkowych kierowców, ktoś mądry wymyślił dżipiesa. Teraz wystarczy wklepać w urządzonko adres i zażądać doprowadzenia w to miejsce. I niech się ów dżipies martwi, jak tego cudu dokonać przy rozkopanych ulicach, przebudowywanych drogach i niedzielnych kierowcach.
Mijając centrum handlowe, Ewa przypomniała sobie ostatnią swoją bytność w tym mieście. I niejakiego Tomka. Ciekawe, co u niego słychać? – pomyślała. Bardzo możliwe, że gdyby nie fakt, że jakiś niecierpliwy taksówkarz, właśnie używał w sposób bardzo intensywny i chyba niezgodny z zasadami ruchu drogowego klaksonu, myśl trwałaby dłużej.
- No i co się babo gapisz? Jak cielę? Jedź! Kto ci dał prawo jazdy? Ty garkotłuku jeden!
Chwilę trwało, zanim zorientowała się, że to jej dotyczy, ta potoczyście - kwiecista przemowa, króla szos.
- A da mi to pan na piśmie? Moja mama twierdzi, że absolutnie nie nadaję się do kuchni? O!
I gumę pan złapał. Proszę pana - powiedziała i ruszyła z piskiem opon.
Pana kierowcę zamurowało. Kompletnie. Spodziewał się wszystkiego, tylko nie grzecznej riposty. Zamiast się skrzywić, strzelić focha albo odpłacić pięknym za nadobne puszczając podobną wiązankę, paniusia dała odpór jego chamskiej zaczepce, w sposób miły, kulturalny i zjadliwy. Ot żmija- pomyślał zjeżdżając na pobocze – dziury nie zrobi, a krew wyssie. I jeszcze na dodatek mnie oszukała. Nie mam żadnego flaka.
Ewa podjechała pod Jużykową willę. Dzwoniąc do drzwi, nastawiała się już na kolejną batalię słowną. Tym razem z ciocio-gosposią. W domofonie zachrobotało, w chwilę po naciśnięciu dzwonka.
- Tak? Słucham? – zaskrzeczał głośnik.
- Ewa Gajkowska. Byłam umów…
- A tak. Niech wchodzi – powiedziała ciocia, po czym rozległ się dźwięk, oznajmiający, że oto zapory puściły i cerber otwiera podwoje przed przybyłą.
Wchodząc do domu, Ewa rozejrzała się. Nic się nie zmieniło przez ostatni tydzień. Może tylko petunie w doniczkach bardziej uschły. O ile może uschnąć bardziej coś, co już poprzednio było w stanie agonalnym.
- Niech siada. Pan, e… tego, to znaczy Adaś poszedł z Malwinką na spacer. Zarazuchno będą. Kazał się mi oną zaopiekować. I herbaty zrobić. Albo kawy. To co?
- Co? A… To ja kawę, poproszę. Jeśli to nie kłopot.
- A jaki tam kłopot. Zaraz naparzę i przyniesę – ciocio-gosposia, z wdziękiem podreptała do kuchni.
Poruszanie się po dużym mieście bez jego znajomości jest szalenie męczące. Na całe szczęście Ewy i jej podobnych małomiasteczkowych kierowców, ktoś mądry wymyślił dżipiesa. Teraz wystarczy wklepać w urządzonko adres i zażądać doprowadzenia w to miejsce. I niech się ów dżipies martwi, jak tego cudu dokonać przy rozkopanych ulicach, przebudowywanych drogach i niedzielnych kierowcach.
Mijając centrum handlowe, Ewa przypomniała sobie ostatnią swoją bytność w tym mieście. I niejakiego Tomka. Ciekawe, co u niego słychać? – pomyślała. Bardzo możliwe, że gdyby nie fakt, że jakiś niecierpliwy taksówkarz, właśnie używał w sposób bardzo intensywny i chyba niezgodny z zasadami ruchu drogowego klaksonu, myśl trwałaby dłużej.
- No i co się babo gapisz? Jak cielę? Jedź! Kto ci dał prawo jazdy? Ty garkotłuku jeden!
Chwilę trwało, zanim zorientowała się, że to jej dotyczy, ta potoczyście - kwiecista przemowa, króla szos.
- A da mi to pan na piśmie? Moja mama twierdzi, że absolutnie nie nadaję się do kuchni? O!
I gumę pan złapał. Proszę pana - powiedziała i ruszyła z piskiem opon.
Pana kierowcę zamurowało. Kompletnie. Spodziewał się wszystkiego, tylko nie grzecznej riposty. Zamiast się skrzywić, strzelić focha albo odpłacić pięknym za nadobne puszczając podobną wiązankę, paniusia dała odpór jego chamskiej zaczepce, w sposób miły, kulturalny i zjadliwy. Ot żmija- pomyślał zjeżdżając na pobocze – dziury nie zrobi, a krew wyssie. I jeszcze na dodatek mnie oszukała. Nie mam żadnego flaka.
Ewa podjechała pod Jużykową willę. Dzwoniąc do drzwi, nastawiała się już na kolejną batalię słowną. Tym razem z ciocio-gosposią. W domofonie zachrobotało, w chwilę po naciśnięciu dzwonka.
- Tak? Słucham? – zaskrzeczał głośnik.
- Ewa Gajkowska. Byłam umów…
- A tak. Niech wchodzi – powiedziała ciocia, po czym rozległ się dźwięk, oznajmiający, że oto zapory puściły i cerber otwiera podwoje przed przybyłą.
Wchodząc do domu, Ewa rozejrzała się. Nic się nie zmieniło przez ostatni tydzień. Może tylko petunie w doniczkach bardziej uschły. O ile może uschnąć bardziej coś, co już poprzednio było w stanie agonalnym.
- Niech siada. Pan, e… tego, to znaczy Adaś poszedł z Malwinką na spacer. Zarazuchno będą. Kazał się mi oną zaopiekować. I herbaty zrobić. Albo kawy. To co?
- Co? A… To ja kawę, poproszę. Jeśli to nie kłopot.
- A jaki tam kłopot. Zaraz naparzę i przyniesę – ciocio-gosposia, z wdziękiem podreptała do kuchni.
- Bo to widzi, pani Ewa, ja się do mojego siostrzeńca nie najmowałam do roboty. Ale on taki samotny i nic nie umi w obejściu zrobić. To pomagam. Żeby za darmozjada nie uchodzić.
Ciocia przyniosła z kuchni tę samą, co poprzednio zastawę. Piękny serwis do kawy, z epoki, dodawał smaku każdej, nawet najpodlejszej kawie. Tej jednak, nic nie byłoby w stanie zaszkodzić. Nawet w blaszanym kubku smakowałaby doskonale. Są na tym świecie ludzie, którzy potrafią wyczarować najlepsze jedzenie, z byle czego. Ciocia chyba do nich należała. Istna czarodziejka. Do kawy przyniosła domowe herbatniczki. Maślane i tak kruche, i delikatne, jak żadne inne. Czarodziejka. Chyba faktycznie, coś w niej jest. Jużyk miał rację. Jest urocza.
I znacznie zyskuje, przy bliższym poznaniu.
Ciocia przyniosła z kuchni tę samą, co poprzednio zastawę. Piękny serwis do kawy, z epoki, dodawał smaku każdej, nawet najpodlejszej kawie. Tej jednak, nic nie byłoby w stanie zaszkodzić. Nawet w blaszanym kubku smakowałaby doskonale. Są na tym świecie ludzie, którzy potrafią wyczarować najlepsze jedzenie, z byle czego. Ciocia chyba do nich należała. Istna czarodziejka. Do kawy przyniosła domowe herbatniczki. Maślane i tak kruche, i delikatne, jak żadne inne. Czarodziejka. Chyba faktycznie, coś w niej jest. Jużyk miał rację. Jest urocza.
I znacznie zyskuje, przy bliższym poznaniu.
- Jesteśmy! – rozległo się wołanie od drzwi, świadczące, że oto przybył pan domu. W towarzystwie Malwinki. Dziewczyna popatrzyła na Ewę spod rzęs. Nie raczyła odpowiedzieć na „dzień dobry” i szybko odjechała na swoim elektrycznym, chyba najnowocześniejszym, wózku inwalidzkim.
- Proszę jej wybaczyć. To dla niej zupełnie nowa sytuacja. Jeszcze nie może się z tym pogodzić.
- Z przeprowadzką?
- Nie. Z wózkiem. I z tym, że jest do niego przykuta.
- Rozumiem – powiedziała cicho Ewa.
Jużyk, był przekonany, że to tylko taka czcza gadanina. Syty, nigdy nie zrozumie głodnego. No bo co, taka paniusia może wiedzieć o wózku, inwalidztwie i życiu pod jednym dachem, z kimś kto nagle stracił całą radość istnienia.
- Zapraszam panią do gabinetu. Tam omówimy szczegóły – pan domu przybrał pozę człowieka interesu.- Ciociu, zajmiesz się Malwiną? Proszę.
- Oczywiście. Wie pan jak to jest. Jak coś ma atest, to natychmiast więcej kosztuje. Te koszty, które można ominąć, są ominięte. Zapewniam.
- No dobrze. Myślę, że możemy przejść do fazy realizacji projektu. Kiedy może pani zacząć?
- To zależy od pana. Jestem dyspozycyjna. Musi pan tylko zdecydować, czy mam dopilnować realizacji projektu.
- Nie znam się na tym, więc byłbym wdzięczny, gdyby zechciała pani się tym zająć.
- Wobec tego zmontuje ekipę i zaczynamy. Na przyszły poniedziałek powinnam być gotowa.
Umowa podpisana, szczegóły dogadane. Wstępnie rzecz jasna. Jeszcze się nie zdarzyło tak, żeby zaakceptowany projekt nie był przerabiany. Zawsze się znajdzie coś, co się przypomni w ostatniej chwili. A to to, że ten stolik, to od babuni odstałam i bardzo mi zależ,y żeby tu stał, albo, że mam uczulenie na fiolet, tylko jakoś wcześniej nie widziałem. I tak dalej. Standard. Z gatunku wpisanych w ludzką naturę. I w ryzyko zawodowe projektanta.
Pora jechać do domu. Wstając Ewa zapytała:
- Może mi pan polecić jakiś hotelik? Niedrogi?
- A! Zapomniałem zupełnie, że pani to nie stąd – Jużyk zamyślił się. – Niedrogi, mówi pani? A może, oczywiście, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, skorzysta pani z któregoś pokoju na górze?
Tego, to ona się nie spodziewała. Nawet nie brała pod uwagę, takiej opcji. Chociaż z drugiej strony… Same plusy. Po pierwsze, będzie miała blisko do pracy. Po drugie, w obecnej sytuacji finansowej rozbijanie się po hotelach nie bardzo miało sens.
Tylko czy propozycja nie była czysto kurtuazyjna i obliczona na to, że jednak z niej nie skorzysta?
- Proszę to przemyśleć – dodał, widząc wahanie Ewy.- Propozycja jest cały czas aktualna. I nie będzie pani przeszkadzać, jeśli tego właśnie się pani obawia.
- Dobrze. Przemyślę.- powiedziała, podając jednocześnie rękę swojemu, jakby nie było pracodawcy – Do zobaczenia w poniedziałek w takim razie.
CeDeeN...
Mieszkanie u pracodawcy... Może być ciekawie :)
OdpowiedzUsuńNo faktycznie moze być ciekawie... I ciocia już została polubiona, jeszcze tylko Malwinkę urobić i gotowe:) Chociaż ja myślałam, ze ona z tym Tomkiem od biografii raczej się spiknie:)... Ale nas katujesz Nivejko, ale co tam... "katuj, tratuj, ja przebaczę wszystko ci jak bratu" Tylko pisz.... hehehe:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam z bardzo mokrej dzisiaj krainy deszczowców:)
Ciotunia talent zakopała - do kawy został, kwiatki zdychają ;) Ciekawie to może być Volusiu, może nie ze wzgledu na samego pracodawcę, ale te spojrzenia spod rzęs obok niego... :D
OdpowiedzUsuńNo to czekam...
OdpowiedzUsuńno to czekam:)a Szczecin lubię!
OdpowiedzUsuńczekam!:)
OdpowiedzUsuńRozkreca sie akcja i jest co raz bardziej interesujaca:) czekam;)
OdpowiedzUsuńMoja droga ,czy mozesz miec na wzgledzie ze usycham z niecierpliwosci????
OdpowiedzUsuńtrochę zwolniło, ale naprzód idzie, ciekawie, ciekawie, łechcesz piórkiem wyobraźnię
OdpowiedzUsuńciekawie, ciekawie.. jutro weekend zaczyna się po troszku, tak więc chętnie usiąde do kolejnego "odcinka":-) lektury.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
To Ty w Szczcinie jesteś ? To pomachaj mi gdzieś z samochodu :):):) Taka fajna ta nasza wioska z tramwajami :):):)
OdpowiedzUsuńMiła propozycja :) Miejmy nadzieję, że zlecenie będzie ciekawe a Malwince też przyniesie trochę radości.
OdpowiedzUsuńprosze, prosze...dzieje sie
OdpowiedzUsuńŻeby nie było! Tez lubię Szczecin. Chociażby przez sentyment dla studiów podyplomowych;)
OdpowiedzUsuńCytując mój ulubiony niegdyś kabaret powiem/napiszę tak; Cierpliwości! Cas cyctki ciut-ciut;)
PeeS.Kto zgadnie z jakiego kabaretu pochodzi cytat?
Zaczyna iść po mojej myśli... Ale pewnie zaraz zdryfuje?
OdpowiedzUsuńa ja jutro do Kołobrzegu :)
OdpowiedzUsuńEulalia...
OdpowiedzUsuńA ja we wtorek z Kołobrzegu. Wiuuuuuuu... Na cały tydzień;)
Uczulenie na fiolet - dobre:)
OdpowiedzUsuńAch, chciałabym, ale cóż - rum wyżłopany a Janek skutecznie zniechęcony czosnkiem;)
ja tylko na weekend niestety...
OdpowiedzUsuńto ja czekam na cd....
OdpowiedzUsuńa swoją drogą,uczyłam Malwinkę na wózku.ot taka zbieżność:)
Zarazuchno mi napisz co było dalej. Jak u niejakiego Tomka, u pracodawcy, u cioci i "co tam panie w polityce". O, przepraszam, o tym ostatnim nic nie chcę wiedzieć ;)
OdpowiedzUsuńOj, jeździć po mieście, którego się nie zna.. bezcenne? A tak zupełnie poważnie.... widzę, że nie tylko ja się wciągnęłam w historię bo tu stałych bylców cały tłum! Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńStrzelam - AMM :D
OdpowiedzUsuńale sie zapuscilam z blogowaniem juz 9-tka leci,musze 1 czesci poszukac i jeszcze tu wroce ahahahha
OdpowiedzUsuńAkcja się rozkręca...czekam na kolejny odcinek ;).
OdpowiedzUsuńte opowiadania wciągają jak seriale, nawet bardziej;)mieszkanie u pracodawcy:)ciekawe co będzie dalej:):)
OdpowiedzUsuńDziękuję wam bardzo:) Oczywiście cedeen się pisze...;)
OdpowiedzUsuńhttp://miastoperwertoww.blogspot.com
OdpowiedzUsuń