Dziady (2)

- Dziękuję. Dobrze - odpowiedziało wylęknione dziewczątko. Z każdym słowem, z każdą chwilą coraz bardziej była Hanią. Ciepły, spokojny i opanowany głos Jana był jak obietnica. Wysłuchania, zrozumienia i tajemnicy.
- Skończyliśmy na tym, że zmarł ojciec. Co było dalej? - terapeuta delikatnie nawiązał do tematu.
Był zmęczony. Nie fizycznie. Zmęczenie było psychiczne i dowodziło tylko tego, że matka miała rację. Zawsze mówiła, że to nie dla niego. Że się do tego nie nadaje. Rozwiązywanie problemów innych ludzi było nie tyle nużące co po prostu obciążające. Jan nie potrafił tak po prostu przestać żyć pracą po pracy. Problemy pacjentów zakłócały mu spokój rodzinnej kolacji i niedzielnego spaceru z żoną i córką.
Czasami, miał dość. Tak po prostu.

Jako terapeuta wiedział, że pieniądze to nie wszystko, że coś co wydarzyło  się kiedyś, dawno temu, może zaważyć na  życiu. Tak jak jakieś duchy przeszłości krążyły nad obecnym życiem Hanny. Budziły się w najmniej odpowiednim momencie i nie pozwalały się cieszyć z tego co miała. A miała dużo. Przynajmniej jeśli chodzi o materialną stronę życia. Piękny dom, męża, który ją kochał  i kasy więcej niż była w stanie wydać. Mimo wszystko ciągle grzebała się w przeszłości, taplała  w nieszczęściu sprzed wielu lat. To trochę tak jakby nie chciała o tym zapomnieć. Masochistka.
- Adopcyjny ojciec - poprawiła kładąc się na długiej sofie. Urządzając gabinet, Jan zrezygnował z kozetki. Wydała mu się taka pretensjonalna. Obca i nieprzyjazna. Jej miejsce zajęła miękka, wyścielana delikatnym, przyjemnym w dotyku brązowo beżowym pluszem otomana, na której piętrzyły się stosy dobranych kolorystycznie poduszek.
- Oczywiście. Adopcyjny - przyznał posłusznie.
Hanna zamknęła oczy. Zanim zaczęła opowiadać, chwilę milczała zbierając myśli.
- Ludzie na wsi mówili, że go wykończyła Nie to żeby mu jakiej trucizny dała czy nóż w plecy wbiła. Nie. Gadali, że był z niej kawał cholery.
Nikt na nią nie mówił inaczej jak Honorka, bo mojej matce było Honorata. Tej adopcyjnej ma się rozumieć.
A na nas to mówili "Dziady". Że niby śpimy gdzieś pod krzakiem i kradniemy. Ale to nie była prawda. Przysięgam. Nie kradliśmy. A i pod krzakiem żadnym nie spaliśmy. Chyba że czasami w polu, w południe, jak mamusia pozwoliła odpocząć. Czasami jak miała zły humor to nam kazała spać w stodole. Tam wcale nie było tak źle. Nie było krzyku słychać i ciągłego upominania. O wszystko, o to że czegoś tam nie zrobiliśmy, albo wręcz przeciwnie, że zrobiliśmy. W ogóle to mama bardzo lubiła krzyczeć. Tak sobie myślę, że ona ze wszystkiego na świecie to najbardziej lubiła wrzeszczeć. I  jak się wszyscy tego jej krzyku bali tez lubiła. Czasami to się nawet cieszyłam, że nas wygania. W stodole było cicho, sucho i ciepło. Romek, ten średni, schował kiedyś w sianie koc, taką derkę dla konia właściwie. Kładliśmy się na to i przykrywali sianem.
Roboty zawsze mieliśmy dużo. Jak to na wsi, przy gospodarce. Czasami to dopiero koło północy kończyliśmy obrządek. Matka stawała wtedy na ganku, jedna ręką opierała się o drewnianą kolumienkę, z drugiej robiła trąbkę  i krzyczała;
- Romek, Stasiek, Hanka, a chodźcie że cholery jedne do domu! Jadło stygnie!
Pól wsi ją słyszało. Ale gotować to ona nie umiała. W domu dziecka lepiej  karmili. I ci którzy tam zostali nie musieli tyle pracować. I do szkoły mogli chodzić. Stasiek to ledwie podstawową skończył. Był najstarszy, a ktoś w polu robić musiał. Z resztą do nauki to on za bardzo talentu nie miał. Romek zaczął zawodówkę. Do rolniczej go posłała, bo najkrótsza, dwuletnia była. I..., no parz, zapomniałam. To znaczy nie pamiętam czy ją skończył czy nie. Ja za to skończyłam. Po podstawówce poszłam na cukiernika. Udało mi się wyrwać. Wyjechałam do miasta, na praktyki. A najgorsze, że ciągle musiałam być jej wdzięczna.
-  Gdybym ci nie pozwoliła jechać to byś taka cwana nie była - zawsze tak mówiła jak przyjeżdżałam w odwiedziny. Mariolka, żona Staśka to się nawet dziwiła, że przyjeżdżam. Że mi się chce tego ciągłego gderania słuchać.
- A chciało ci się? - terapeuta zapytał ciekawie.
Hanka ponownie się zamyśliła.
- Nie. Ale byłam ciekawa kiedy wreszcie Stasiek się wnerwi i ją zostawi. I czy wreszcie pomalują te kolumienki. Bo wiesz, odkąd pamiętam zawsze były odrapane. Farba złaziła z nich całymi płatami. A oni nic. Zupełnie jakby im to nie przeszkadzało...

CeDeeN...

Źródło zdjęcia : http://www.garnek.pl/jaworr/a/?m=201006&p=7

Komentarze

  1. ok, czyli jeszcze nie koniec. Czekam na cedeen:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przychodzimy na świat jako kawałek ciasta, który jakiś tam własny smak ma ale charakteru za grosz. Dom rodzinny nas jak to ciasto wyrabia, i czasem efektem końcowym jest tort, czasem ciasto z kruszonką, a czasami wyłazi zakalec. Stan wałkowania natomiast to coś od czego nie uciekniemy, choćbyśmy postanowili zamieszkać w Samoa. Pamięć nas zawsze dopadnie:)
    Jestem sceptyczna co do tego, że terapeuta rozwiązuje problemy - moim zdaniem on tylko pomaga znaleźć ich źródło, a pomóc musimy sobie sami. Li i jedynie.
    Ależ dziś pięknie szaro i deszczowo:)))))

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawa historia sie zapowiada:)
    Zgadzam sie z Pieprzniczka, terapeuta moim zdaniem nie jest od rozwiazywania, gdyby tak bylo to chyba nikt nie mialby problemow:)) Tymczasem znam ludzi, ktorzy do terapeuty chodza latami i jakos nic sie nie dzieje. Czlowiek niestety musi pracowac sam, terapeuta jest tylko drogowskazem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czekam na c.d. - pomalują te kolumienki w końcu, czy nie??? ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawie, ciekawie. Mam pytanie. Czy przed "co" nie stawiamy przecinka? Jakoś tak naturalnie mi tam pasuje, ale może to zabieg stylistyczny. Nie chcę się czepiać, ale jestem prawie pewna, że brązowo-beżowy piszemy z myślnikiem w środku. Nic nie krytykuje, nie jestem też fanatyczną polonistką, ale jakoś mnie to gryzie w oczy :P
    Czekam na ciąg dalszy i nie mogę się doczekać:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Coś nowego widzę i z przyjemnością czytam. :)))

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja się podpiszę pod komentarzem Czarnego Pieprza . Mam nadzieję , że się nie pogniewa :):) Z przyjemnością czytałam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja bym pomalowała.
    Teraz już wiem, skąd ten tytuł.
    Czytam z przyjemnością, chociaż historia bolesna.

    OdpowiedzUsuń
  9. Magda...
    Już tylko 1 , no góra 2 odcinki:D

    OdpowiedzUsuń
  10. Pieprzu...
    Święta racja. I tez tak, dla jasności, myślę ;D

    OdpowiedzUsuń
  11. Star...
    Pewnie. Bez pracy nie ma nic:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Margo...
    Nieustająco dziękuje ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Julka...
    Bardzo możliwe że stawiamy. I pewnie z beżo-brązami też masz rację.
    Mnie raczej intryguje czy Julka, Honolulu i ktoś tam jeszcze to ta sama osoba?

    OdpowiedzUsuń
  14. Anaste...
    Pieprz jest bardzo dobrym człowiekiem i nie zwykł się gniewać za byle co. Tak mysle...;D

    OdpowiedzUsuń
  15. Iw...
    Dziadostwo jest bolesne...

    OdpowiedzUsuń
  16. Ja tam na błędy nie zwracam uwagi, jeno lecę za treścią...

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie ta sama, ten sam komputer - służbowy:)

    OdpowiedzUsuń
  18. Niektórzy zawsze myślą, że muszą być wdzięczni- a wcale nie muszą. Często staram się pomóc i często powtarzam sobie: pomagam, aby pomóc- nie, żeby otrzymywać dowody wdzięczności....
    (trochę to skomplikowane)

    OdpowiedzUsuń
  19. Zgaga...
    Uffffff... to dobrze:D

    OdpowiedzUsuń
  20. Julka...
    Tak mi się jakoś po tematyce blogów pomyslało. każdy wspomina tyle, że kogoś innego:)

    OdpowiedzUsuń
  21. Moja Alis...
    Niektórzy zawsze oczekują wdzięczności:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprawa się rypła

O złamanej nodze

Bluszcz