Dziady (3)

Dyskretny brzęczyk dał znać, że godzina minęła. Hanka posłusznie wstała. Wygładziła spódnicę i założyła elegancki żakiecik. Dopiero wtedy sięgnęła po torebkę i wyjęła z niej lśniący czerwony portfel. Lakierowana skóra błysnęła przy otwieraniu. Starannie odliczona kwota za 60 minut spowiedzi z życia leżała w oddzielnej przegródce.
- Do zobaczenia w piątek - powiedziała kładąc pieniądze na stole.

Wyszła zupełnie inaczej niż weszła. Pewnym krokiem pewnej siebie kobiety. Jan pożegnał ją skinieniem głowy i ze swego rodzaju ulgą. Nie dlatego, ze dziś noga bolała bardziej niż zwykle. Nie dlatego, że nawet podwójna dawka środków uśmierzających nie spełniła pokładanych w nich nadziei. Po prostu, gdzieś z tyłu głowy tliła się natrętna myśl, że z tą pacjentką będą kłopoty. Mysl była jak najbardziej irracjonalna, Hanka niczym nie różniła się od innych pacjentów. Nie była od nich ani lepsza ani gorsza. Coś jednak w jej zachowaniu go drażniło. Nie wiedział tylko co. Zawsze kiedy był już niemal pewien, kiedy wydawało mu się że  łapie wątłą nić wiążąca go z tą kobietą nagle przestawał wszystko rozumieć. Wrażenie ulatywało równie szybko jak się pojawiało.
Kolejna pacjentka miała się pojawić dopiero za kilkanaście minut. Jan wykorzystał czas ten czas na uporządkowanie własnych emocji i uporanie się z fizycznym bólem. Zwykle nie rozczulał się nad sobą. Tylko czasami kiedy ból stawał się nie do zniesienia przywoływał w myślach obrazy z tamtych dni.
Niewiele pamiętał. W chwili kiedy zdarzył się wypadek miał juz 5 lat. Powinien więc, przynajmniej w zarysie pamiętać. Niestety chyba zadziałał mechanizm wyparcia. Janek - dziecko nie chciał pamiętać przykrych chwil i do tego stopnia upchnął je w szufladce zapomnienia, że teraz  jako  już  dorosły w pełni świadomy mężczyzna nie był w stanie odtworzyć, choćby w zarysie przebiegu wypadków. Matka twierdziła, że dół powstały po wyrwaniu przez burze drzewa z korzeniami był olbrzymi. I że wnyki, w które wpadł musiały być chyba na niedźwiedzia. Przesadzała. Prawda był taka, że wyrwa w ziemi faktycznie była niemała, ale nie olbrzymia. Wnyki natomiast były na zające. jednego nikt nie wie i nie może wytłumaczyć; jakim cudem grzeczny,  niezwykle karny i trzymający się maminej kiecki chłopiec znalazł się sam w lesie.
Matka do dziś nie mogła sobie darować że go nie dopilnowała. Za wszelką cenę starała się wynagrodzić mu coś czemu tak naprawdę nie była winna. I czemu nie mogła zapobiec.
- Kubuś Fatalista mówił, że wszystko jest zapisane na górze - mówili ci którzy wiedzieli, że czasami tak po prostu bywa.
- Mówią też, że strzeżonego Pan Bóg strzeże - masochistyczna natura matki surowo oceniała własne czyny.

Piątek niczym nie różnił się od wtorku. Ten sam rytuał palenia jednego papierosa za drugim, to samo błagalne spojrzenie w kierunku pani Jadzi i ta sama droga zamówiona taksówka do gabinetu Jana. Tylko żakiet był dziś inny, malinowy. Lekko mieniący się materiał był delikatny i miękki w dotyku.
- Dzień dobry - powiedziała wchodząc do gabinetu.
- Dzień dobry - odpowiedział Jan.
 Hanna usadowiła się na sofie. Umościła sobie wygodnie posłanie na poduszkach i bez żadnej zachęty zaczęła mówić;
- Zanim przejdę do rzeczy, muszę ci coś powiedzieć. To jest nasze ostatnie spotkanie.
- Dlaczego? -  zapytał mimo że deklaracja pacjentki wywołałam raczej ulgę niż zmartwienie.
- Tak postanowiłam - odpowiedziała  patrząc Janowi w oczy - Poza tym, jestem niemal pewna, że też się z tego cieszysz.
- A co jeśli nie? - zapytał wbrew sobie.
- To zaczniesz... - pewność z jaką to mówiła nie pozostawiała złudzeń, że tak właśnie będzie.


CeDeeN...

Komentarze

  1. Byłam, na dalszy ciąg czekam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podgrzewasz atmosferę Zołza, błagam, nie czekaj z następnym odcinkiem...

    OdpowiedzUsuń
  3. chyba muszę zacząć chodzić na terapie, może przestanę pisać... dawaj dalej

    OdpowiedzUsuń
  4. O ja piorkuje!!! Zapowiada sie na fantastyczna opowiesc. Zolzo dawaj dalej:)))

    OdpowiedzUsuń
  5. no masz...przeczytałam zaległe dwa odcinki i czekam!!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Narażasz nas na kliniczny przypadek rozdwojenia jaźni. ,,Para...'' jeszcze nieskończona, a tu zaczynamy się przywiązywać do Hanny i Jana.

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak zagrało więc musiała spisać. A parę cały czas kończę ;D

    OdpowiedzUsuń
  8. Coś podejrzewam, że ona ma coś wspólnego z jego wypadkiem...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprawa się rypła

O złamanej nodze

Bluszcz