Awaria
Jak nie urok to... awaria. I to nie jakaś tam nic nie znacząca dziura w skarpetce czy plama na koszulce. Awaria była z gatunku poważnych. Tak jak tylko marsz pogrzebowy potrafi . Na szczęście obyło się bez trupów. Za to błyski w tle były, i owszem.
Prolog...... czyli zaczęło się niewinnie. Jak zwykle.
- Dzisiaj cię zmienię - obiecałam durnowatej melodyjce którą dziecko typu córka ustawiło jako dzwonek w telefonie. Moim, więc mam prawo.
- To jest fajne, mamo! - przekonywała z zapałem. Tłumaczenie, że fajne to są przeboje Beatlesów czy choćby Lady Panków nie miało, nie ma i nie będzie miało sensu. Młodzież wie swoje. I chcąc zrobić dobrze wnerwia...
Durnowata melodyjka ucichła po kilkunastu sekundach. Znaczyło to ni mniej ni więcej tylko - zadzwoń do mnie mamo, bo jak zwykle mam puste konto. Jako, że byłam właśnie w trakcie wykonywania niezwykle skomplikowanego wygibasa drogowego (ktoś kto w godzinach szczytu nigdy nie musiał włączać się do ruchu w mieście K. u zbiegu ulic Ł. i Ś. nie ma bladego pojęcia o tym co znaczy skomplikowany manewr;) po prostu nie oddzwoniłam. Od razu. Ale... miałam w planach. Po raz drugi melodyjka odezwała się w chwili kiedy "brałam zakręt".
- Tak? - zapytałam kiedy już w końcu i nareszcie oddzwoniłam.
- Bo mamo, Wena...- dziecko płci babskiej zaczęło płaczliwie po czym zamilkło. W sensie werbalnym, bo szlochy to i owszem słyszałam. Czarne jak sierść mojego psa myśli zawirowały w głowie.
- Ale co? Co Wena - zapytałam cicho chociaż tak naprawdę wcale nie chciałam wiedzieć. Scenariusze, te najbardziej mroczne, ociekające krwią zawładnęły wyobraźnią.
- Odgryzła kabel od suszarki... - teraz to już Młoda rozryczała się na dobre.
- Ufff... - westchnęłam z ulgą i poradziłam dziecku żeby sobie zrobiło kakao.
Też coś. Suszarka rzecz nabyta. Co innego pies...
Dopełnienie...... czyli Dziewczynka z zapałkami.
- Nie ma prądu - zakomunikowała spokojnym tonem Córka nastoletnia i z podziwu godną wprawą zapaliła kolejną świecę.
- Rewelacja - mruknęłam. Nie zdejmując płaszcza zajrzałam do prądodajnej skrzynki ukrytej w ścianie. Jeden z bezpieczników zwisał smętnie głową w dół. Podniosłam wisielca, myśląc że jestem cwana.
- A ku ku! - bezpiecznik zaśmiał się bezczelnie. Prąd ani drgnął. Nadal widziałm ciemność. I romantyczne, ciepłe płomyki świec.
- Czekaj ty! Już ja cię załatwię! - zagroziłam bezpiecznikowi. Ubrałam się. Uzbrojona w klucz do skrzynki zewnetrznej już prawie prawie wychodziłam, kiedy pierworodna odezwała się ze stoickim spokojem:
- Bo to wszystko przez Wenę.
- Że co? - zapytałam patrząc z niedowierzaniem na psa który radośnie merdał ogonkiem i wyglądał niezwykle niewinnie.
- No. Pogryzła kabel, mówiłam ci przecież. A jak sprawdzałam czy suszarka działa to z gniazdka poszedł ogień. To jej wina! - tryumfalnie zakończyła mowę oskarzycielską.
- Boszzzzzzzzz - jęknęłam. I z wrażenia aż przysiadłam na ławce. Dobrze że tylko tak się to skończyło.
Wszak suszarka rzecz nabyta. Gorzej z dzieckiem...
Epilog...... czyli nie kop żeby nie być kopanym!
Naprawa awari to wcale nie jest jakieś tam hopaj -siup. Po pierwsze dlatego, że żeby się dobrać do skrzynki zwanej zewnetrzną trzeba anielskiej cierpliwości. Klucz niby pasuje ale przekręcenie go to wyzsza szkoła jazdy. Po drugie jak już się uda to trzeba wiedzieć czy wajcha ma być w górę czy w dół. I czy czerwona kontrolka z napisem "awaria" ma się świecić. Bo bardzo prawdopodobne że wręcz przeciwnie, ma być zgaszona.
Poza tym w celu sprawdzenia czy podjęte działąnia przynosza porządany skutek trzeba mieć odpowiednie narzędzia.
- Jest? - zapytałam za pomocą owego narzędzia kieszonkowego.
- Nie ma - odpowiedziała córka z domu.
- No ja nie ma ?! Sprawdź jeszcze raz!
- No nie ma - odpowiedziała płaczliwie.
- A teraz ? - ponowiłam pytanie jednocześnie dając wajchę w górę.
- Nie ma...
Powiało grozą. Chłodno, głodno i ciemno. Będzie jak szybko czegoś nie wymyślę.
- O żesz ty! - warknęłąm i z całej siły kopnęłam Bogu ducha winną skrzynkę.
Zadziałało! Tak to za dotknięciem czarodziejskiej nóżki stała się jasność.
PeeS. Z prądem żartów nie ma, ale...okazało się że chcieć to móc. I że jak bardzo chcę to nawet bezpiecznik umiem zreperować;)
Źródło zdjęcia: http://story.gala.pl/zdjecia,51478,prad
Prolog...... czyli zaczęło się niewinnie. Jak zwykle.
- Dzisiaj cię zmienię - obiecałam durnowatej melodyjce którą dziecko typu córka ustawiło jako dzwonek w telefonie. Moim, więc mam prawo.
- To jest fajne, mamo! - przekonywała z zapałem. Tłumaczenie, że fajne to są przeboje Beatlesów czy choćby Lady Panków nie miało, nie ma i nie będzie miało sensu. Młodzież wie swoje. I chcąc zrobić dobrze wnerwia...
Durnowata melodyjka ucichła po kilkunastu sekundach. Znaczyło to ni mniej ni więcej tylko - zadzwoń do mnie mamo, bo jak zwykle mam puste konto. Jako, że byłam właśnie w trakcie wykonywania niezwykle skomplikowanego wygibasa drogowego (ktoś kto w godzinach szczytu nigdy nie musiał włączać się do ruchu w mieście K. u zbiegu ulic Ł. i Ś. nie ma bladego pojęcia o tym co znaczy skomplikowany manewr;) po prostu nie oddzwoniłam. Od razu. Ale... miałam w planach. Po raz drugi melodyjka odezwała się w chwili kiedy "brałam zakręt".
- Tak? - zapytałam kiedy już w końcu i nareszcie oddzwoniłam.
- Bo mamo, Wena...- dziecko płci babskiej zaczęło płaczliwie po czym zamilkło. W sensie werbalnym, bo szlochy to i owszem słyszałam. Czarne jak sierść mojego psa myśli zawirowały w głowie.
- Ale co? Co Wena - zapytałam cicho chociaż tak naprawdę wcale nie chciałam wiedzieć. Scenariusze, te najbardziej mroczne, ociekające krwią zawładnęły wyobraźnią.
- Odgryzła kabel od suszarki... - teraz to już Młoda rozryczała się na dobre.
- Ufff... - westchnęłam z ulgą i poradziłam dziecku żeby sobie zrobiło kakao.
Też coś. Suszarka rzecz nabyta. Co innego pies...
Dopełnienie...... czyli Dziewczynka z zapałkami.
- Nie ma prądu - zakomunikowała spokojnym tonem Córka nastoletnia i z podziwu godną wprawą zapaliła kolejną świecę.
- Rewelacja - mruknęłam. Nie zdejmując płaszcza zajrzałam do prądodajnej skrzynki ukrytej w ścianie. Jeden z bezpieczników zwisał smętnie głową w dół. Podniosłam wisielca, myśląc że jestem cwana.
- A ku ku! - bezpiecznik zaśmiał się bezczelnie. Prąd ani drgnął. Nadal widziałm ciemność. I romantyczne, ciepłe płomyki świec.
- Czekaj ty! Już ja cię załatwię! - zagroziłam bezpiecznikowi. Ubrałam się. Uzbrojona w klucz do skrzynki zewnetrznej już prawie prawie wychodziłam, kiedy pierworodna odezwała się ze stoickim spokojem:
- Bo to wszystko przez Wenę.
- Że co? - zapytałam patrząc z niedowierzaniem na psa który radośnie merdał ogonkiem i wyglądał niezwykle niewinnie.
- No. Pogryzła kabel, mówiłam ci przecież. A jak sprawdzałam czy suszarka działa to z gniazdka poszedł ogień. To jej wina! - tryumfalnie zakończyła mowę oskarzycielską.
- Boszzzzzzzzz - jęknęłam. I z wrażenia aż przysiadłam na ławce. Dobrze że tylko tak się to skończyło.
Wszak suszarka rzecz nabyta. Gorzej z dzieckiem...
Epilog...... czyli nie kop żeby nie być kopanym!
Naprawa awari to wcale nie jest jakieś tam hopaj -siup. Po pierwsze dlatego, że żeby się dobrać do skrzynki zwanej zewnetrzną trzeba anielskiej cierpliwości. Klucz niby pasuje ale przekręcenie go to wyzsza szkoła jazdy. Po drugie jak już się uda to trzeba wiedzieć czy wajcha ma być w górę czy w dół. I czy czerwona kontrolka z napisem "awaria" ma się świecić. Bo bardzo prawdopodobne że wręcz przeciwnie, ma być zgaszona.
Poza tym w celu sprawdzenia czy podjęte działąnia przynosza porządany skutek trzeba mieć odpowiednie narzędzia.
- Jest? - zapytałam za pomocą owego narzędzia kieszonkowego.
- Nie ma - odpowiedziała córka z domu.
- No ja nie ma ?! Sprawdź jeszcze raz!
- No nie ma - odpowiedziała płaczliwie.
- A teraz ? - ponowiłam pytanie jednocześnie dając wajchę w górę.
- Nie ma...
Powiało grozą. Chłodno, głodno i ciemno. Będzie jak szybko czegoś nie wymyślę.
- O żesz ty! - warknęłąm i z całej siły kopnęłam Bogu ducha winną skrzynkę.
Zadziałało! Tak to za dotknięciem czarodziejskiej nóżki stała się jasność.
PeeS. Z prądem żartów nie ma, ale...okazało się że chcieć to móc. I że jak bardzo chcę to nawet bezpiecznik umiem zreperować;)
Źródło zdjęcia: http://story.gala.pl/zdjecia,51478,prad
Oj, to miałaś w sumie dużo szczęścia.Mogło się naprawdę bardzo zle skończyć. Gdy chomik moich znajomych zabawił się w elektryka, była to jego ostatnia w życiu zabawa. I jednocześnie ich ostatni chomik. To w ogóle był wielce wnerwiający chomik- raz zrobił sobie domek w szafie, używając do tego sukienki jedwabnej swej pani, zostawiając z niej jedynie szwy, a potem zabawił się latem w ogrodnika- wlazł do skrzynki pomidorów (jakaś odmiana balkonowa) w jednym końcu, a wylazł w drugim, czego pomidory nie zdzierżyły.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Anabell...
OdpowiedzUsuńAż się boję myśleć co by było gdyby...
Pozdrawiam:)
oj przeszkolić potomki trzeba z prądu, oj trzeba ;)
OdpowiedzUsuńTo się mówi, że coś było poważne jak zawał serca ;)
OdpowiedzUsuńZabawy z prądem - uuuu, Wena miała szczęście, a córka i owszem również... na szczęście jest coś takiego jak zabezpieczenie na tych skrzynkach, więc lepiej, że wywaliło niżeli miałoby popieścić :P
OdpowiedzUsuńuściskaj ferajnę
Hy, ja wysadzałam korki też przy okazji mokrych włosów... kapiąc na kabelki urwanego gniazdka ;)
OdpowiedzUsuńdobrze, że i sunia i dziecko całe.
A z chomika Anabel, w pomidorach, padłam :D
Ja sprawdziłabym na wsiatkij słuczaj to gniazdko. Bo może tam trzeba kable poprawić , jak się zapaliło deczko. I tak szczęście, że instalacja cała nie poszła z dymem (w domyśle- chałupa z nią). Metoda na wnerwionego kopa jest niezawodna w przypadku wszystkich krnąbrnych urządzeń. Wypróbowałam niejednokrotnie- działa :)
OdpowiedzUsuń:-)) A na koniec powinnaś napisać: wszak skrzynka rzecz nabyta, gorzej z Nivejką ;-))
OdpowiedzUsuńWena jak widzimy to typowa humanistka na prądzie się nie zna ale dziecko MUSI!!!!:)
OdpowiedzUsuńOj, mogło się skończyć gorzej...
OdpowiedzUsuńZawsze twierdziłam, że czarodziejska różdżka ani się nie umywa do czarodziejskiej nóżki;) Zwłaszcza gdy się wie, jak, kiedy i jakie czary uskutecznić za jej pomocą;)
czarodziejska nóżka zawsze niezawodna :)
OdpowiedzUsuńoch bez prądu bida u mnie byłaby całkowita, wprost klęska. Na szczęście awarie po mnie nie chodzą;) No chyba, że...
OdpowiedzUsuńGazu może dla mnie nie być.
No... Chuck Norris powinien zacząć się bać :) I McGyver też :)
OdpowiedzUsuńJeden kop i stała się jasność! ;)
OdpowiedzUsuńgratulacje :) jesteś dzielna.. ale przyznaję, że faktycznie nieco grozą powiało:)
OdpowiedzUsuńPrądu się bojam okropnie! A przed kopnięciem w skrzynkę można było spróbować słynnego hasła z ,,Seksmisji''...
OdpowiedzUsuńChwilka...
OdpowiedzUsuńNo trzeba. Lekcja pierwsza juz była;)
Scenki...
OdpowiedzUsuńZapamietam:)
Margo...
OdpowiedzUsuńTeoretycznie... ale wiesz jak to jest. Strzeżonego itd:)
Ferajna wyściskana:)
Iimajka...
OdpowiedzUsuńłatwo jest wysadzić korki ale... no wiesz, jak coś jest pogryzione i ledwo co dynda to lepiej nie pchać tego do gniazdka:)
PeeS. Chomik wymiata;)
jaskółka...
OdpowiedzUsuńRównie dobrze sprawdza się metoda " z piąchy".
Gniazdko rzecz jasna sprawdzone:)
Jolu...
OdpowiedzUsuńSłuszna uwaga. Kompozycyjnie by było o wiele lepiej:)
PeeS. Wróciłaś?
OLQA...
OdpowiedzUsuńWena aktu wandalizmu dokonała w trakcie kiedy suszarka leżała sobie w stanie niepodłaczonym. Wieksza nierozwaga wykazała się panna lat 11:)
Beti444...
OdpowiedzUsuńNóżka to jednak nóżka. Chociaż... skrzydełka też niczego sobie;D
Tuome...
OdpowiedzUsuńJako rzekłaś;)
Iva...
OdpowiedzUsuńU mnie też! Wszytsko mam na prąd. Oprócz gazu. Ale to akurat marna pociecha bo piec gazowy jest ellektryczny:D
Voluś...
OdpowiedzUsuńA ... kim są ci panowie? Czyżby supermeni jako i ja superłomenka?:D
Beatta...
OdpowiedzUsuńA bo to jeszcze trezba wiedzieć gdzie kopać;D
Tabu...
OdpowiedzUsuńNo! Po prostu mamy więcej szczęścia jak rozumu;D
Zgaga...
OdpowiedzUsuń"Ciemność, widzę ciemność" ???
Dobrze, że masz na zewnątrz wajchę, ja mam takie wkręcane bezpieczniki, raz mi to dziadostwo poszło, to elektryk musiał wymienić, ja się nie odważyłam.
OdpowiedzUsuńTak więc gratulacje, że masz nadal dziecko i to w nienaruszonym stanie, i że sobie dzielnie poradziłaś! :)))
Czasem trzeba użyć argumentu ręcznego... załatwiłaś to z półobrotu jak Chuck Norris? ;-)))
OdpowiedzUsuńJa walczyłam raz z piecykiem gazowym, ale argumenty ręczne niestety nie podziałały...za diabła się nie chciał odpalić.
Mnie też przyszło do głowy zapytać czy użyłaś "magicznego" słowa:))))
OdpowiedzUsuńGrunt to miec odpowiedniego kopa i wykorzystac go w odpowiedni sposob:))
OdpowiedzUsuńmasz wiele zdolności , to co to dla Ciebie taki prąd ale Picassy od Lanosa nie odróżniasz (nie wspomnę o masce) blondynka Dzidka
OdpowiedzUsuńPrzypomniało mi się jak Młody robił frytki...http://samawtoniewierze.blogspot.com/2010/05/mamo-ale-ty-sie-nie-denerwuj.html
OdpowiedzUsuń