Pewna
Wszyscy mówili żeby się dobrze zastanowiła. Prosili żeby przemyślała. Jeszcze trzy dni przed ślubem matka pytała czy jest pewna swojej decyzji. Nie tylko ona zresztą. Każdy kto tylko się nawinął czuł się w obowiązku zapytać czy wszystko dobrze przemyślała.
- Pewna to ja już będę za kilka dni. I to tak na papierku - mówiła ze śmiechem.
Tak naprawdę to Joanna sama nie wiedziała czy dobrze robi. Co jednak innego mogła w tej sytuacji zrobić? Ludzie w miasteczku wytykali by ją palcami do końca życia. Nie lubili tu panien z dzieckiem. Przykleili by jej etykietkę puszczalskiej i musiałaby z tym żyć. Ona i jej dziecko. A i rodzicom pewnie by się dostało, że niby jak ją wychowali że się bękarta doczekali.
Na szczęście Marek okazał się być przyzwoitym facetem. Przynajmniej na tyle żeby zaproponować jej małżeństwo.
- No skoro już się stało to nie ma na co czekać. Gramy Mendelssohn'a mała i luzik.
Tak już zostało. Dla Marka wszystko było "luzik". Że nie miał pracy? Luzik. Że komorne niezapłacone od trzech miesięcy? Luzik. Że dziecko znowu ma anginę? Luzik. Najważniejsze żeby w lodówce zawsze
było piwo, obiad stał na stole, a w telewizji leciał jakiś sport. Nic innego go nie interesowało.
Tak minęły trzy lata. We względnym szczęściu. Bo przecież nie bił. A że czasami wypił więcej? Od tego on chłop żeby pić.
- Tak się chłopaczyna zamartwia, że pracy nie może znaleźć że pije - teściowa jak zwykle broniła jedynaka.
Nadszedł dzień kiedy Mateusz pierwszy raz przekroczył mury przedszkola. Ryczał.
- Przyzwyczai się - powiedziała pani wychowawczyni o wyglądzie przedwojennej guwernantki i pociągnęła małego za sobą kusząc go kolorowymi zabawkami.
Rzeczywiście. Po dwóch tygodniach się przyzwyczaił. A może raczej dał za wygraną? Skoro nie pomogły codzienne lamenty najwyraźniej doszedł do wniosku, że pora przestać się wygłupiać.
Joanna nie zostawiała syna w przedszkolu dla własnej wygody. Nie byłoby jej na to stać. Musiała przecież zająć się zarabianiem;
Kiedy przyniosła do domu pierwsze zarobione pieniądze, Marek upił się bardziej niż zwykle. Następnego dnia Joanna poszła do pracy w ciemnych okularach. Nikt w przetwórni gdzie pracowała przy sortowaniu owoców nie pytał co się stało. Po co? Pewnie i tak wymyśliłaby bajeczkę o tym jak to malowniczo spadała ze schodów, albo zła szafa wpadła na nią akurat jak przechodziła korytarzem.
- Bo uraziłaś jego męską dumę - powiedziała teściowa i obrażona poszła do domu.
Duma Marka urażała się coraz częściej. Gdyby istniała wyglądałaby jak sito - tyle było tych ran; a to że żona pracuje a on nie, że zarabia, że jest zaradna, że dziecko prawie z nim nie rozmawia, że Aśka o niego nie dba bo piwa nie kupiła i że pewnie ma jakiegoś gacha tam w tej przetwórni i on to załatwi. Przecież nie może pozwolić żeby kobieta która nosi jego nazwisko się szmaciła.
- Mogę przestać je nosić - Joanna wreszcie zdobyła się na odwagę i powiedziała głośno to co od dawna chodziło jej po głowie - Zawsze możesz się ze mną rozwieźć.
Marek przez chwilę siedział nieruchomo. Pewnie trawił to co powiedziała jego. Po jakimś czasie wstał, chwiejnym krokiem poszedł do kuchni. Sięgnął po butelkę czystej, odkręcił korek i wypił z gwinta połowę jej zawartości. Kiedy sięgał do szuflady Joanna zaczęła się nerwowo rozglądać po pokoju. Podświadomie czuła, że to nie może się dobrze skończyć. Jej wzrok padł na leżące na komodzie nożyczki. Były w zasięgu ręki.
- Ty suko! Jeśli myślisz że pozwolę ci odejść to się mylisz! - Marek zbliżał się powoli. Kuchenny nóż z czerwonym trzonkiem złowrogo połyskiwał w słońcu.
Zanim zdążył zadać cios padł. Joanna w myśl zasady. że najlepszą obroną jest atak, uderzyła pierwsza. Celnie i skutecznie. Krew cienką strużką wypływała z zadanej rany i wsiąkała w brudny dywan.
Stała bezradnie obok Marka i patrzyła jak się wykrwawia.
- Ja się tylko broniłam - powiedziała do operatorki z pogotowia - Ja się tylko broniłam. Przyjedziecie?
- Adres. Proszę podać adres - operatorka mówiła spokojnie i rzeczowo. Nie takie rzeczy już słyszała.
***
- Proszę mi wierzyć to będzie formalność - przekonywał mężczyzna w todze - Dowody są po naszej stronie.
- Szkoda że prokurator jest innego zdania - mruknęła niepewnie.
- Taką ma pracę - adwokat wystąpił w obronie kolegi prawnika.
Sędzia, smutny pan o smutnym spojrzeniu monotonnie odczytywał wyrok...
- ... w sprawie Joanny Pewnej sąd postanawia uniewinnić oskarżoną, od popełnienia zarzucanego jej czynu. Oskarżona działa w ramach obrony koniecznej o czym mogą świadczyć liczne obrażenia które miała na ciele... Do tej tragedii nie musiało dojść - tym samym beznamiętnym głosem sędzia zwrócił się bezpośrednio do Joanny - Gdyby pani wcześniej zareagowała, poprosiła o pomoc, pani mąż żyłby jeszcze...
- Gratuluję pani Joanno - adwokat z urzędu uścisnął podaną mu dłoń - Gdyby pani jeszcze czegoś potrzebowała to jestem do dyspozycji.
- Potrzebuję. Chcę zmienić nazwisko.
- Jest pani pewna?
- Jeszcze jestem, ale mam nadzieje, że z pana pomocą szybko przestanę nią być. Chce wrócić do
panieńskiego. Koniec z byciem Pewną.
Joanna wróciła do pustego domu. Mateuszem zajmowali się dziadkowie. Połknęła znaleziona w kuchni tabletkę przeciwbólową. Po pól godzinie monotonne łomotanie w głowie ustało. Szkoda że nie ma leków na wyrzuty sumienia - pomyślała patrząc w okno.
Źródło zdjęcia: http://robiezdjecia.blogspot.com/2011/10/jak-u-hitchcocka.html
- Pewna to ja już będę za kilka dni. I to tak na papierku - mówiła ze śmiechem.
Tak naprawdę to Joanna sama nie wiedziała czy dobrze robi. Co jednak innego mogła w tej sytuacji zrobić? Ludzie w miasteczku wytykali by ją palcami do końca życia. Nie lubili tu panien z dzieckiem. Przykleili by jej etykietkę puszczalskiej i musiałaby z tym żyć. Ona i jej dziecko. A i rodzicom pewnie by się dostało, że niby jak ją wychowali że się bękarta doczekali.
Na szczęście Marek okazał się być przyzwoitym facetem. Przynajmniej na tyle żeby zaproponować jej małżeństwo.
- No skoro już się stało to nie ma na co czekać. Gramy Mendelssohn'a mała i luzik.
Tak już zostało. Dla Marka wszystko było "luzik". Że nie miał pracy? Luzik. Że komorne niezapłacone od trzech miesięcy? Luzik. Że dziecko znowu ma anginę? Luzik. Najważniejsze żeby w lodówce zawsze
było piwo, obiad stał na stole, a w telewizji leciał jakiś sport. Nic innego go nie interesowało.
Tak minęły trzy lata. We względnym szczęściu. Bo przecież nie bił. A że czasami wypił więcej? Od tego on chłop żeby pić.
- Tak się chłopaczyna zamartwia, że pracy nie może znaleźć że pije - teściowa jak zwykle broniła jedynaka.
Nadszedł dzień kiedy Mateusz pierwszy raz przekroczył mury przedszkola. Ryczał.
- Przyzwyczai się - powiedziała pani wychowawczyni o wyglądzie przedwojennej guwernantki i pociągnęła małego za sobą kusząc go kolorowymi zabawkami.
Rzeczywiście. Po dwóch tygodniach się przyzwyczaił. A może raczej dał za wygraną? Skoro nie pomogły codzienne lamenty najwyraźniej doszedł do wniosku, że pora przestać się wygłupiać.
Joanna nie zostawiała syna w przedszkolu dla własnej wygody. Nie byłoby jej na to stać. Musiała przecież zająć się zarabianiem;
Kiedy przyniosła do domu pierwsze zarobione pieniądze, Marek upił się bardziej niż zwykle. Następnego dnia Joanna poszła do pracy w ciemnych okularach. Nikt w przetwórni gdzie pracowała przy sortowaniu owoców nie pytał co się stało. Po co? Pewnie i tak wymyśliłaby bajeczkę o tym jak to malowniczo spadała ze schodów, albo zła szafa wpadła na nią akurat jak przechodziła korytarzem.
- Bo uraziłaś jego męską dumę - powiedziała teściowa i obrażona poszła do domu.
Duma Marka urażała się coraz częściej. Gdyby istniała wyglądałaby jak sito - tyle było tych ran; a to że żona pracuje a on nie, że zarabia, że jest zaradna, że dziecko prawie z nim nie rozmawia, że Aśka o niego nie dba bo piwa nie kupiła i że pewnie ma jakiegoś gacha tam w tej przetwórni i on to załatwi. Przecież nie może pozwolić żeby kobieta która nosi jego nazwisko się szmaciła.
- Mogę przestać je nosić - Joanna wreszcie zdobyła się na odwagę i powiedziała głośno to co od dawna chodziło jej po głowie - Zawsze możesz się ze mną rozwieźć.
Marek przez chwilę siedział nieruchomo. Pewnie trawił to co powiedziała jego. Po jakimś czasie wstał, chwiejnym krokiem poszedł do kuchni. Sięgnął po butelkę czystej, odkręcił korek i wypił z gwinta połowę jej zawartości. Kiedy sięgał do szuflady Joanna zaczęła się nerwowo rozglądać po pokoju. Podświadomie czuła, że to nie może się dobrze skończyć. Jej wzrok padł na leżące na komodzie nożyczki. Były w zasięgu ręki.
- Ty suko! Jeśli myślisz że pozwolę ci odejść to się mylisz! - Marek zbliżał się powoli. Kuchenny nóż z czerwonym trzonkiem złowrogo połyskiwał w słońcu.
Zanim zdążył zadać cios padł. Joanna w myśl zasady. że najlepszą obroną jest atak, uderzyła pierwsza. Celnie i skutecznie. Krew cienką strużką wypływała z zadanej rany i wsiąkała w brudny dywan.
Stała bezradnie obok Marka i patrzyła jak się wykrwawia.
- Ja się tylko broniłam - powiedziała do operatorki z pogotowia - Ja się tylko broniłam. Przyjedziecie?
- Adres. Proszę podać adres - operatorka mówiła spokojnie i rzeczowo. Nie takie rzeczy już słyszała.
***
- Proszę mi wierzyć to będzie formalność - przekonywał mężczyzna w todze - Dowody są po naszej stronie.
- Szkoda że prokurator jest innego zdania - mruknęła niepewnie.
- Taką ma pracę - adwokat wystąpił w obronie kolegi prawnika.
Sędzia, smutny pan o smutnym spojrzeniu monotonnie odczytywał wyrok...
- ... w sprawie Joanny Pewnej sąd postanawia uniewinnić oskarżoną, od popełnienia zarzucanego jej czynu. Oskarżona działa w ramach obrony koniecznej o czym mogą świadczyć liczne obrażenia które miała na ciele... Do tej tragedii nie musiało dojść - tym samym beznamiętnym głosem sędzia zwrócił się bezpośrednio do Joanny - Gdyby pani wcześniej zareagowała, poprosiła o pomoc, pani mąż żyłby jeszcze...
- Gratuluję pani Joanno - adwokat z urzędu uścisnął podaną mu dłoń - Gdyby pani jeszcze czegoś potrzebowała to jestem do dyspozycji.
- Potrzebuję. Chcę zmienić nazwisko.
- Jest pani pewna?
- Jeszcze jestem, ale mam nadzieje, że z pana pomocą szybko przestanę nią być. Chce wrócić do
panieńskiego. Koniec z byciem Pewną.
Joanna wróciła do pustego domu. Mateuszem zajmowali się dziadkowie. Połknęła znaleziona w kuchni tabletkę przeciwbólową. Po pól godzinie monotonne łomotanie w głowie ustało. Szkoda że nie ma leków na wyrzuty sumienia - pomyślała patrząc w okno.
Źródło zdjęcia: http://robiezdjecia.blogspot.com/2011/10/jak-u-hitchcocka.html
Zawsze byłam zdania,że branie ślubu z tzw. przymusowego ochotnictwa jest złym krokiem.Równie złym jak bezmyślne uprawianie seksu bez zabezpieczenia. Tylko szkoda,że tak mało młodych dziewczyn o tym wie.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Niestety wielu jeszcze o tym nie wie... Albo udaje że nie wie. Albo naiwnie wierzą że sakramentalne tak może odmienić człowieka:)
UsuńTo nie młode dziewczyny,one mają prawo nie wiedzieć.... to te w średnim i te starsze.... rozdziobią nas kruki, wrony...
UsuńPiekło kobiet Pewnych tego,że tradycja jest dobra na wszystko -tak właśnie wygląda mniej więcej.Więcej jednak w tym piekle jest zwykłej bezmyślności niż małomiasteczkowej niemocy.Dziedziczki tradycji jednak dojrzewają i czują swoją moc, a to już jest dużo...Serdecznie pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńCzasami tylko zbyt późno dojrzewają...
UsuńZa dużo w życiu oglądamy się na to co obcy powiedzą...
OdpowiedzUsuńMoże dlatego że ludzkie języki mogą bardzo krzywdzić...
UsuńEch... Takich Asiek...
OdpowiedzUsuń... na pęczki;(
UsuńA wiec nadal takie rzeczy dziwne sie dzieja?? Ech...
OdpowiedzUsuńCiągle się dzieje....
UsuńA ja lekko off topic zapytam, co Was naszlo z Volusiem? Tu krwawo i tam krwawo... brrrrrrrrrrrr
OdpowiedzUsuńZbieg okoliczności;)
Usuń"Szkoda że nie ma leków na wyrzuty sumienia" no comment
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony gdyby nie wyrzuty sumienia byłoby jeszcze gorzej;(
UsuńBardzo gorzka i bardzo prawdziwa historia i w tym wypadku - akurat - bez kary więzienia, a i tak się zdarza... Choć absolutnej PEWNOŚCI też nigdy nie ma w życiu, to ta forma nazwiska TUTAJ świetnie gra swoją rolę.
OdpowiedzUsuńNazwisko akurat sobie dośpiewałam... ;)
UsuńEch, historia jak z poradni, gdzie pracuję...
OdpowiedzUsuńBo to historia jakich wiele...
UsuńPierwsze, co mi przyszło do głowy to to, że ... i tak miała szczęście.
OdpowiedzUsuńNawet z wyrzutami sumienia, ale przeżyje, a dziecko nie trafi do domu dziecka.
Na takie coś się mówi; szczęście w nieszczęściu...
UsuńBiedna dziewczyna, ale i dzielna. Dużo jest takich, które znoszą pijaków i nierobów, a do tego bokserów. To strasznie przykre sprawy. I niesprawiedliwe. Ach, długo by gadać. Najgorsza mi się wydaje bezwolność niektórych dręczonych kobiet... i mężczyzn. Bo i tak bywa.
OdpowiedzUsuńMasz rację. Mężczyźni też bywają dręczeni. I to wbrew pozorom nie tylko psychicznie...
UsuńNiech Ci miły będzie dzionek
OdpowiedzUsuńNiech od drzwi zadzwoni dzwonek
Niech słoneczko świeci jasno
Niech nie będzie Ci za ciasno
Niech Ci ładnie kwitną kwiatki
Uśmiech nich nie będzie rzadki
Niech śpiewają ładnie ptaszki
Zawsze czas miej na igraszki
Gdy słucham lub czytam takich historii, zawsze wpadam w przygnębiający ton pt. "Dlaczego tak się dzieje na świecie?". Niestety, zwykle to kobiety są ofiarami tych toksycznych relacji. Chwała tym, które się z nich wyrwały w nie tak drastyczny sposób.
OdpowiedzUsuńDzieje się tak dlatego, że ludzie nie uczą się na błędach:)
UsuńJuż dawno postulowałam, żeby odgórnie zakazać wyrzutów sumienia. Swołocz się od nich nie naprawi, a dobremu człowiekowi one życie zatrują. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń