Pamiętnik cz.4
Ot i zagadka! No bo skąd mąka wzięła się w pałacowej bibliotece? W jaki sposób tajemniczy? Przecie tu nikt ciasta na chleb nie miesi ani innych łakoci nie wypieka?
- Słuchajcie - władczo powiedział Aleksander do sióstr - Mąka może być tylko w kuchni. Musimy tam iść.
- Mąka może być też we młynie - dodała Felicja z widocznym w oczach strachem. Miała nadzieję, że wódz Aleksander nie wpadnie na genialny pomysł i nie będą musieli po nocy brodzić w śniegu w poszukiwaniu złodziejaszka. Młyn nie był co prawda daleko, tuż za dworskimi stajniami, nieopodal stawu w którym latem łowili ryby, ale chodzenie tam po nocy nie wydawało się być przyjemnością. Tym bardziej ze nie dalej jak wczoraj niania opowiadał im straszną historie o wilkach grasujących nie tylko po lasach. Mówiła, że strzec się trzeba, nigdzie daleko poza obejście pałacowe samemu nie wychodzić, bo zwierzyna wygłodzona długą zimą podchodzi coraz bliżej ludzkich osiedli.
- Fakt, ale najpierw sprawdzimy w kuchni - zadecydował dowódca. Poznać było że i jemu w smak nie byłaby wyprawa do młyna.
Nie pozostawało nic innego jak niepostrzeżenie dostać do kuchni. Nie było to proste. Nikt, a zwłaszcza tatko nie mógł nas zobaczyć. Szczęściem zajęci gośćmi rodzice, a tatko dodatkowo wielce zmartwiony zaginięciem księgi dziadka Wiktoryna, nie mieli głowy do sprawdzania co też dzieci na górze porabiają.
Mimo później pory kuchnia tętniła życiem. W wielkich kotłach podgrzewano potrawy, które miały być podane po tańcach. W piecu piekły się kolejne gęsi i dzikie kaczki. Gospodyni wydawał ze spiżarni szynki i kiełbasy. Z piwnicy wytoczono kolejne beczki wina. Sprawą honoru gospodarza było żeby na przyjęciu u Leona Kuczyńskiego, pana na Korczewie niczego nie zabrakło.
Wszyscy uwijali się jak w ukropie. Nikt nie stał bezczynnie. Kroili, siekali, miesili ciasto, układali potrawy na wielkich srebrnych półmiskach. Wszyscy byli tak zajęci, że nawet nie spostrzegli trójki dzieciaków stojących w kącie. Dopiero pani gospodyni, skoro tylko skończyła wydawanie zapasów dostrzegła ich. Wielkim kluczem zamknęła masywne drzwi spiżarni i podeszła patrząc groźnie. Olbrzymi pęk kluczy przytroczony do paska sukni kołysał się w rytmie jej kroków.
- Co wy tu robicie? - zapytała.
- Jesteśmy głodni - powiedziała Felicja i wstydliwie spuściła oczy.
- Biedne dzieciaki - pani gospodyni natychmiast zajęła się głodomorami - Zapomnieli o was biedaki wy moje. Wszystko przez to zamieszanie. Siadajcie, a ja zaraz każę wam przynieść coś do jedzenia.
Gospodyni odeszła. Dzieciaki rozsiadły się przy kuchennym stole. W oczekiwaniu na posiłek rozglądały się bystrym wzrokiem po kuchni. A nóż dostrzegą coś co mogłoby pomóc w rozwiązaniu zagadki.
-Teraz on jest tutaj? - szeptem zapytała Józia. Zupełnie niepotrzebnie. W tym ogólnym zamieszaniu nikt nie miał czasu na podsłuchiwanie. A że hałas przy tym był okrutny to i tak nikt by nie usłyszał o czym mówią.
- A bo ja wiem? - Aleksander wzruszył ramionami - Przecie na widoku nie leży.
- Rozumiem - Józia ze zrozumieniem pokiwała mała główką. Kruczoczarne loki okalające jej buzię zatrzęsły sie filuternie - Znaczy się, że sam siebie ogonem teraz przykrył.
- Że co? - bacznie obserwujący kszątającą się służbę Aleksander nie wiedział co małej siostrze po głowie chodzi.
- No ten diabeł.
- Jaki diabeł? Co też tobie aniołku po głowie chodzi? - podejrzliwie zapytała gospodyni która przyniosła dzieciom półmisek ciepłej, smakowicie pachnącej strawy, a w porcelanowym naczyniu przypominającym mała wazę całkiem słuszną porcję słodkich polewanych lukrem ciasteczek - Zajadajcie na zdrowie. I czem prędzej na górę zmykajcie. Jeszcze tylko mi tu awantury od jaśnie pana Kuczyńskiego brakuje!
Dzieciaki, które zwykle marudziły przy jedzeniu albo też łykały wszystko byle tylko szybciej pobiec do zabawy tym razem jadły dokładnie tak jak uczyła niania; dostojnie czyli powoli, dokładnie przeżuwając każdy kęs. Wszytko po to żeby jak najdłużej przypatrywać się kucharzom, pomocnikom i pannom podkuchennym. Nic podejrzanego jednakowoż nie zauważyli niczego co mogłoby pomóc w rozwiązaniu zagadkowego zaginięcia pamiątkowej księgi.
- A mnie się wydaje że trzeba po prostu zapytać czy nikt nie widział tatkowego skarbu - powiedziała Józia skoro tylko przełknęła słodkie ciasteczko. Zdążyła nawet wstać żeby swoje słowa wprowadzić w czyn.
- Ani mi sie waż! - przytomnie zareagował Aleksander - Takim pytaniem tylko spłoszysz złodziejaszka. Zakopie się w jakiejś norce razem z pamiętnikiem i nie zanjdziemy go już nigdy!
***
Siedzenia w kuchni nie dało się przeciągać w nieskończonoć. Pani gospodyni co i raz spoglądała czy aby już nie skończyli. Pewnikiem chciała się jak najszybciej pozbyć dzieciaków. I bez nich miała huk roboty.
- Nic tu po nas - zadecydował Aleksander i zarządził powrót. Traf chciał że akurat w tym momencie kiedy do kuchni drzwiami od strony podwórza wszedł stajenny. Z całą pewnością nie korczewski. Tych bowiem dzieci znały bardzo dobrze. Zapewne przyjechał z jakimiś gośćmi którzy akurat bawili we dworze. Chłopak mógł mieć nie więcej niż 15 lat. Zaczerwienionymi od mrozu rękoma ściągnął czapkę z płowej głowy i nie wchodząc dalej rozglądał się bacznie.
- A zamkniesz ty drzwi ladaco jedne! - rumiany i okragły niczym drewniana dzieża przy której stał kucharz huknął tak że nie sposób było go nie usłyszeć - Niech no tylko ciasto opadnie to ci wszystkie kości porachuję!
CeDeeN...
- Słuchajcie - władczo powiedział Aleksander do sióstr - Mąka może być tylko w kuchni. Musimy tam iść.
- Mąka może być też we młynie - dodała Felicja z widocznym w oczach strachem. Miała nadzieję, że wódz Aleksander nie wpadnie na genialny pomysł i nie będą musieli po nocy brodzić w śniegu w poszukiwaniu złodziejaszka. Młyn nie był co prawda daleko, tuż za dworskimi stajniami, nieopodal stawu w którym latem łowili ryby, ale chodzenie tam po nocy nie wydawało się być przyjemnością. Tym bardziej ze nie dalej jak wczoraj niania opowiadał im straszną historie o wilkach grasujących nie tylko po lasach. Mówiła, że strzec się trzeba, nigdzie daleko poza obejście pałacowe samemu nie wychodzić, bo zwierzyna wygłodzona długą zimą podchodzi coraz bliżej ludzkich osiedli.
- Fakt, ale najpierw sprawdzimy w kuchni - zadecydował dowódca. Poznać było że i jemu w smak nie byłaby wyprawa do młyna.
Nie pozostawało nic innego jak niepostrzeżenie dostać do kuchni. Nie było to proste. Nikt, a zwłaszcza tatko nie mógł nas zobaczyć. Szczęściem zajęci gośćmi rodzice, a tatko dodatkowo wielce zmartwiony zaginięciem księgi dziadka Wiktoryna, nie mieli głowy do sprawdzania co też dzieci na górze porabiają.
Mimo później pory kuchnia tętniła życiem. W wielkich kotłach podgrzewano potrawy, które miały być podane po tańcach. W piecu piekły się kolejne gęsi i dzikie kaczki. Gospodyni wydawał ze spiżarni szynki i kiełbasy. Z piwnicy wytoczono kolejne beczki wina. Sprawą honoru gospodarza było żeby na przyjęciu u Leona Kuczyńskiego, pana na Korczewie niczego nie zabrakło.
Wszyscy uwijali się jak w ukropie. Nikt nie stał bezczynnie. Kroili, siekali, miesili ciasto, układali potrawy na wielkich srebrnych półmiskach. Wszyscy byli tak zajęci, że nawet nie spostrzegli trójki dzieciaków stojących w kącie. Dopiero pani gospodyni, skoro tylko skończyła wydawanie zapasów dostrzegła ich. Wielkim kluczem zamknęła masywne drzwi spiżarni i podeszła patrząc groźnie. Olbrzymi pęk kluczy przytroczony do paska sukni kołysał się w rytmie jej kroków.
- Co wy tu robicie? - zapytała.
- Jesteśmy głodni - powiedziała Felicja i wstydliwie spuściła oczy.
- Biedne dzieciaki - pani gospodyni natychmiast zajęła się głodomorami - Zapomnieli o was biedaki wy moje. Wszystko przez to zamieszanie. Siadajcie, a ja zaraz każę wam przynieść coś do jedzenia.
Gospodyni odeszła. Dzieciaki rozsiadły się przy kuchennym stole. W oczekiwaniu na posiłek rozglądały się bystrym wzrokiem po kuchni. A nóż dostrzegą coś co mogłoby pomóc w rozwiązaniu zagadki.
-Teraz on jest tutaj? - szeptem zapytała Józia. Zupełnie niepotrzebnie. W tym ogólnym zamieszaniu nikt nie miał czasu na podsłuchiwanie. A że hałas przy tym był okrutny to i tak nikt by nie usłyszał o czym mówią.
- A bo ja wiem? - Aleksander wzruszył ramionami - Przecie na widoku nie leży.
- Rozumiem - Józia ze zrozumieniem pokiwała mała główką. Kruczoczarne loki okalające jej buzię zatrzęsły sie filuternie - Znaczy się, że sam siebie ogonem teraz przykrył.
- Że co? - bacznie obserwujący kszątającą się służbę Aleksander nie wiedział co małej siostrze po głowie chodzi.
- No ten diabeł.
- Jaki diabeł? Co też tobie aniołku po głowie chodzi? - podejrzliwie zapytała gospodyni która przyniosła dzieciom półmisek ciepłej, smakowicie pachnącej strawy, a w porcelanowym naczyniu przypominającym mała wazę całkiem słuszną porcję słodkich polewanych lukrem ciasteczek - Zajadajcie na zdrowie. I czem prędzej na górę zmykajcie. Jeszcze tylko mi tu awantury od jaśnie pana Kuczyńskiego brakuje!
Dzieciaki, które zwykle marudziły przy jedzeniu albo też łykały wszystko byle tylko szybciej pobiec do zabawy tym razem jadły dokładnie tak jak uczyła niania; dostojnie czyli powoli, dokładnie przeżuwając każdy kęs. Wszytko po to żeby jak najdłużej przypatrywać się kucharzom, pomocnikom i pannom podkuchennym. Nic podejrzanego jednakowoż nie zauważyli niczego co mogłoby pomóc w rozwiązaniu zagadkowego zaginięcia pamiątkowej księgi.
- A mnie się wydaje że trzeba po prostu zapytać czy nikt nie widział tatkowego skarbu - powiedziała Józia skoro tylko przełknęła słodkie ciasteczko. Zdążyła nawet wstać żeby swoje słowa wprowadzić w czyn.
- Ani mi sie waż! - przytomnie zareagował Aleksander - Takim pytaniem tylko spłoszysz złodziejaszka. Zakopie się w jakiejś norce razem z pamiętnikiem i nie zanjdziemy go już nigdy!
***
Siedzenia w kuchni nie dało się przeciągać w nieskończonoć. Pani gospodyni co i raz spoglądała czy aby już nie skończyli. Pewnikiem chciała się jak najszybciej pozbyć dzieciaków. I bez nich miała huk roboty.
- Nic tu po nas - zadecydował Aleksander i zarządził powrót. Traf chciał że akurat w tym momencie kiedy do kuchni drzwiami od strony podwórza wszedł stajenny. Z całą pewnością nie korczewski. Tych bowiem dzieci znały bardzo dobrze. Zapewne przyjechał z jakimiś gośćmi którzy akurat bawili we dworze. Chłopak mógł mieć nie więcej niż 15 lat. Zaczerwienionymi od mrozu rękoma ściągnął czapkę z płowej głowy i nie wchodząc dalej rozglądał się bacznie.
- A zamkniesz ty drzwi ladaco jedne! - rumiany i okragły niczym drewniana dzieża przy której stał kucharz huknął tak że nie sposób było go nie usłyszeć - Niech no tylko ciasto opadnie to ci wszystkie kości porachuję!
CeDeeN...
Kucharz,mąka i jest złodziejaszek:):):) Czekam na cede
OdpowiedzUsuńNo prawie jest;)
UsuńNo no - ciekawe co będzie dalej :))
OdpowiedzUsuńNie we wszystkich kuchniach było tak słodko...
OdpowiedzUsuńWiem. Nie zapominajmy jednak że to "dzieciowe" opowiadanie")
Usuńmam nadzieję -> następna część wkrótce?
OdpowiedzUsuńNo... nieco się przeciągnęło:)
UsuńCzyżby to twórczość na konkurs?
OdpowiedzUsuńPoniekąd. Jak przeczytałam Volusiowe dzieło to nawet nie próbowałam:)
UsuńPięknie juz jest a co dalej, czekam z niecierpliwością
OdpowiedzUsuńj
Miło:)
UsuńWitaj Nivejko,
OdpowiedzUsuńJako że ostatnio miałam niejaką przerwę w czytaniu blogów, a nie chcę czytać od końca, wrócę tu pewnie i przeczytam całość ostatnich postów w najbliższej wolnej chwili.
A że bardzo lubię czytać Twoje historie, ale bardzo mnie męczy czekanie na ciąg dalszy, to tym razem będę miała łatwiej :)
Pozdrowienia na weekend!
iw
Ja tez mam przerwę. Przymusową:(
UsuńNo ..dawaj dalej zołzik. Ludzie ...jak ja nie lubię historii w odcinkach...zbyt ciekawska i za bardzo niecierpliwa jestem na takie czekanie. gdzie część 5? Niechaj sobie Aścka nie pogrywa, znaczy facecji nie czyni, mła:)
OdpowiedzUsuńPostaram się nie zasnąć przy przepisywaniu:)
UsuńTeż bym chciała mieć taką gospodynię co by mi ciasteczka podsuwała i po główce pogłaskała:)
OdpowiedzUsuńI ja! I ja!
UsuńA kto by nie chciał!?
UsuńTak, odcinkowość to nie jest najlepszy wynalazek.. Ślinotoku człowiek dostaje:)
OdpowiedzUsuńOj tam, oj tam... jak mus to trzeba. Poza tym w dobie czytanie ekspresowego długaśne posty absolutnie się nie sprawdzają. Można ludzi na śmierć zanudzić. A przynajmniej na ziewanie;D
Usuń