Liścik cz.1

Tymoteusz dwojga nazwisk Bąk - Piskorzewski był najprawdziwszym w świecie mężczyzną. I to nie tylko w sensie anatomiczno fizjologicznym. Każdą porażkę brał na klatę i jak przystało na prawdziwego macho o wszystko obwiniał żonę Katarzyną z Antczaków Piskorzewską, krakowiankę z dziada pradziada i babki prababki.
- To twoja wina! - grzmiał niskim, nawet nie graniczącym z erotyzmem głosem - Jak nie umiesz trzymać języka za zębami to siedź w domu i garów pilnuj.
- Moja! - pytała przesłodzonym głosem i z miną jaka z pewnością miałaby tak zwana chodząca niewinność gdyby w ogóle istniała.
- A czyja niby? - ton pana domu nie dawał złudzeń, że można z nim polemizować.

- Oooo! Niedoczekanie twoje - Kaśka nie pozostawała mu dłużną. Ostatecznie nie wypadła sroce spod ogona.  Była wygadana, ale przede wszystkim sprytna i umiała zadbać o swoje interesy - Już ja wiem co tobie po głowie chodzi. Ty byś chciał, żebym ja siedziała w chałupie, obiadki gotowała, z ludźmi się nie spotykała i była na każde gwizdnięcie!
- To by było z pożytkiem dla nas wszystkich! - ryknął Tymoteusz i zaniemówił. Długotrwale. Się wziął i zawziął. Raz powzięte postanowienie nie puszczania pary z gęby w obecności prawowitej małżonki zaowocowało milczeniem kilkunastoletnim. Sobie  nie będzie rozmowami z głupią babą nerwów szargał! Ja postanowił tak zrobił. Słowa danego sobie mimo uciążliwości dotrzymać musiał. Bo mężczyźnie prawdziwemu nie honor łamać przysięgi.
Mijały lata. Tymoteusz przywykł do milczenia. Do tego stopnia że z czasem nawet w kwestiach nie dotyczących bezpośrednio skonfliktowanej z nim małżonki, a osób postronnych typu listonosz, ekspedientka w mięsnym, rodzinny lekarz pierwszego kontaktu do którego i tak nie miał za grosz zaufania, fryzjer czy dajmy na to domokrążca, wyręczał się kartką na której smarował;
                                       Nikogo nie ma w domu
                                   Pół kilo kaszanki (dla pieska). Poproszę!
                  Sto razy pisałem że mnie gardło boli od oddychania  nie  od gadania!
                      Te ziemniaki są za słone! Nawet garów nie umiesz przypilnować!


Katarzyna z Antczaków nie pozostawała dłużna. Mężowi drogą zwrotną zostawiała liściki na kuchennym stole, przyklejała do łazienkowego lustra jeśli akurat bawiła w tamtych rejonach odziedziczonej po przodkach kawalerki, bądź wręczała osobiście (tylko w razach wielkiego pośpiechu) i o ile nie chciała ryzykować braku odpowiednio szybkiej reakcji.
W odróżnieniu od męża, wedle własnej woli niemowy, Katarzyna nie zapominała po co została przez naturę albo jak kto woli Wszechmogącego wyposażona w język. Z konieczności polski, bo tak w ogóle to była zdania że nastąpiła pomyłka. Karygodna i z racji braku możliwości złożenia zażalenia nieodwracalna.
- Z moją urodą, wdziękiem, urokiem osobistym i inteligencją to ja się powinnam z amerykańskim w genach urodzić! - mawiała w chwilach zwątpienia dość, co należy podkreślić częstych. Cyklicznych nawet, bo comiesięcznych, niezwiązanych jednakowoż z fazami księżyca a kalendarzem jak najbardziej oficjalnym. Państwowym.
- Jak nic na gaz zabraknie - biadoliła w polskim narzeczu... po cichu, wręcz pod nosem. Kompensacja było wysmarowanie czerwonym markerem na śnieżnobiałej kartce wiadomości do męża;
                                                W TYM MIESIĄCU NIE BĘDZIE PIWA!
                                                        CHYBA ZE ZMIENISZ PRACĘ!

Korespondencja, nie była archiwizowana. A szkoda. Zdarzały się albowiem  prawdziwe perełki. Zwłaszcza w kategorii mąż-żona. Niestety mieszkanie Piskorzewskich nie służyło zbieraniu czegokolwiek, a już z całą pewnością nie makulatury.

                                                                                  CedeeN...

Komentarze

  1. Ja do gadatliwych nie należę,ale pod jednym dachem - kawalerki- tylko z karteczkami to chybabym nie zniosła dnia codziennego:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawe - pełne humoru - czekam na ciąg dalszy - Miłego Dnia :))

    OdpowiedzUsuń
  3. konfliktowane małżeństwa to moja specjalność - tak to widzę

    OdpowiedzUsuń
  4. dawaj, dawaj... jak mogłaś tak uciąć ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nic dziwnego, że do pierwszego brakło, jak tyle na papier i ołówki szło :D

    Mamy powieść epistolograficzną jak w mordkę strzelił ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Z moim by sie tak nie dalo:))

    OdpowiedzUsuń
  7. Krakowianki z dziada pradziada to te co to sie na Batorego spóxniły i Kaszubkami nie zostały?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możliwe, chociaż mówią że Kaszubi mają czarne języki i włosy między zębami. Kaśka nie z tych;)

      Usuń
  8. A budziła go rano do pracy karteczką: Stary, już 6.00-ta!
    Ślicznie się ciebie czyta:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No jak nie jak tak!:D
      PeeS.Miło ze tak uważa pisarka:)

      Usuń
  9. U nas Mamidło się potrafiło dawniej zawziąć i nie gadać do taty ze trzy dni... Ale żeby miesiącami?!Podziwiam...

    OdpowiedzUsuń
  10. Nivejko, posty przerywane mogą być przyczyną nerwic czytelniczych ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Komu jak komu ale Tobie muszę uwierzyć na słowo (pisane);)

      Usuń
    2. Komu jak komu ale Tobie musze uwierzyć na słowo (pisane);)

      Usuń
    3. to prawda ... nerwicy można się nabawić... możliwe że części będzie więcej niż trzy, więc musimy uzbroić się w cierpliwość

      Usuń
  11. Ze mną by się tak nie dało, po pierwsze ja sie nie kłócę, po drugie nie umiem zamilknąć na dłużej, a po trzecie jak już dorwę kawałek kartki i zacznę pisać to zwykłe - "kup mleko" nie wystarczy, powstaje natychmiast list otwarty w sprawie mleka. Myślę, że mnie Tymoteusz wyrwałby język gołymi rękoma lub ewentualnie przebił tym ołówkiem co to nim karteczki do żony pisał:)
    Aaaa...z moją urodą, wdziękiem, inteligencją i innymi takimi jestem predestynowana do życia w wilgotnych i zacienionych miejscach. Zastanawiam się czy nie powinnam się była urodzić jako purchawka leśna?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boszzzzzzz... jak ja ci zazdroszczę tej łatwości pisania o ... mleku:D

      Usuń
  12. Milczenie jako odwet to czasem i moja metoda, choć staram się z nią walczyć - zresztą mój mąż mi nie pozwala się "zawziąć", bo jak on się "zaweźmie", to ja od razu mięknę i zaczynam rozmowę. :-) Ciekawe, co z tych liścików w Twojej historii wyjdzie...

    OdpowiedzUsuń
  13. Przychylam się do zdania Eli... ja już chyba zaczyna odczuwać skutki tej nerwicy...a poza tym, jąkanie mnie naszło. Ciche dni? Rozerwałoby mnie natychmiast chociaż wśród pozadomowników uważana jestem za milczka :)Moje gadanie J. zbywa stwierdzeniem: "A pokrąż sobie jeszcze" :)

    OdpowiedzUsuń
  14. wczoraj byłam u Cylupy z Cybulna poczta Kurowo, też nie gada z mężem od dwóch miesięcy.......... , bo wyjechał na roboty do Helmuta. Dzidka
    (jeszcze dochodzę do siebie po wizycie)

    OdpowiedzUsuń
  15. No zołzik jak Ty coś wymyślisz to...hoho:)Ja bardzo proszę o właśnie te "perełki" epistolografii dobre? Bo mam ochotkę boki sobie pozrywać:)mła szalona głowo:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja i szalona?! Grzeczna jestem niesłychanie!:D

      Usuń
  16. No to jak oni zyli, bez gadania, przeca obydwoje lubili gadać?
    j

    OdpowiedzUsuń
  17. Przypomina to mi rozmowy między kilkoma zaprzyjaźnionymi parami :):):) Jak zwykle czekam na cdn :):):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli, że nie jest to tak zupełnie nierealne...;D

      Usuń
  18. nowość, a mnie tu jeszcze nie było? nadrabiam :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

O złamanej nodze

Sprawa się rypła

Bluszcz