Liścik cz.4

Wielki dzień, wielkiej wtopy zbliżał się wielkimi, jakżeby inaczej, krokami. Właściwie to nawet trwał już od dobrej godziny i kilkunastu minut.Tyle, że nocnych.  Mimo czasu spędzonego na przygotowaniach Katarzyna odczuwała mdłe, ledwo dostrzegalne przez mózgowy ośrodek bólu dolegliwości żołądkowe. Żyła na tym świecie lat dziesiąt z haczykiem i doskonale wiedziała że nie wróży to niczego dobrego. Stosując się to rodzinnej, przekazywanej z pokolenia na pokolenie recepty Katarzyna, żeby zmierzyć się z przeczuciem i odwrócić go na swoją korzyść miała do wyboru; kieliszek domowej nalewki na porzeczkach zbieranych koniecznie w upalne popołudnie albo, wywołanie burzy. Z przyczyn obiektywnych, mających podłoże w przebiegu życia małżeńskiego do pierwszego z prababcinych sposobów zastosować się nie mogła. Niestety. Bo, gdyż, ponieważ, cały zeszłoroczny zapas nalewki został  spożyty w celach jak najbardziej terapeutyczno-leczniczych, zarówno przez nią samą jak i przez współwinnego całego zamieszania Tymoteusza dwojga nazwisk Bąk-Piskorzewskiego. Poza tym Katarzyna prowadziła! Auto niemal tak stare jak początki motoryzacji, psujące się średnio co dwa zakręty, marki nieistotnej. I tak samo jak  na wtopę tak i na jazdę w stanie choćby ociupinę wskazującym na spożycie nie mogła sobie pozwolić.

Westchnęła więc ciężko i zamiarem wymyślenia pretekstu do awantury poczłapała do łazienki. Zmywając z siebie resztki  makijażu doskonałego usiłowała znaleźć punkt zaczepienia. Katarzyna była kobietą perfekcyjną;  sałatkę, kapelusz i awanturę potrafiła zrobić z niczego.  Z kimś kto wie do czego służy język w gębie nie byłoby problemu. Wystarczyła byle skarpetka porzucona w miejscu dla niej nie przeznaczonym, nieopuszczona deska klozetowa albo pet w doniczce z paprotką i po sprawie. A jak się mocno wieczorową porą pokłócić ze zdeklarowanym niemową? Niemową który śpi snem kamiennym na domiar złego? Jak mawiała babcia Lusia; kaplica, z tym że nie do końca. Z każdej sytuacji wszak są co najmniej dwa wyjścia. Nawet z tak patowej jak powyższa.
Optymistyczne podejście do problemu niestety nie przyniosło jego rozwiązania. Z coraz wyraźniejszymi symptomami katastrofy objawiającymi się ćmieniem w okolicach okołożołądkowych Katarzyna położyła się spać. Ciągle oczywiście mając nadzieje, że sen przyniesie rozwiązanie. Albo chociaż pomysł.

Tymoteusz nie pracował co prawda na tak zwanym etacie i w zasadzie to nie musiał. Wstawał jednak karnie dzień w dzień razem z małżonką. Oficjalna wersja była taka, że w myśl przysłowia o tyczącym konia oku pańskim, jako dobry gospodarz od rana doglądał domu żeby później, jak tylko skończy się poranna udręka, z zapałem zabrać się do pracy zarobkowej polegającej na kontaktowaniu się z konsumencką gawiedzią kanałami na wskroś nowoczesnymi bo internetowymi.
Tak naprawdę jednak, Tymoteusz nie mógł sobie odmówić widoku żony ganiającej niczym przysłowiowy kot z pęcherzem po kawalerce w poszukiwaniu zaginionych części garderoby, lokówki do włosów, broszki czy innej dupereli niezbędnej do budowania wizerunku perfekcyjnej pani pedagog. Ile to razy miał już na końcu języka jakąś złośliwą uwagę na temat jej bałaganiarstwa i totalnego braku organizacji. Niestety, pomny obietnicy złożonej przed laty, skutecznie dławił   je w sobie nie dając Katarzynie satysfakcji z jego złamania. Tak było od niemal zawsze, aż do dziś...

Budziki zadzwoniły jak zwykle wrednie głosząc porę wstawania. Doskonale, co do sekundy zsynchronizowane zawyły dokładnie w tym samym czasie. Z dwóch przeciwnych krańców kołdry małżeńskiej w tym samym czasie wynurzyły się dwie ręce. Obydwie poszukiwały po omacku przycisku blokującego przeraźliwe wycie. Katarzyna, jęknęła smętnie, i zdecydowanym aczkolwiek delikatnym ruchem dłoni wyłączyła wyjące utrapienie. Tymoteusz natomiast dziwnym zbiegiem okoliczności nie mógł sobie dziś poradzić. Uparcie, nie otwierając oczu nadal macał. Aż wymacał. Ze złością trzasnął w budzik. Z siłą absolutnie nie adekwatną do wykonywanej czynności i do wyrobu opatrzonego nalepką : made in China.
Najpierw rozległ się trzask, następnie po chwilowym szoku ponowne wycie. Jego źródłem był tym razem Tymoteusz, który zaraz po tym jak odzyskał zdolność myślenia zaczął rzucać wyzwiskami. Pomstować na czym świat stoi. A że stał na paniach lekkich obyczajów, czego oczywiście  pan Piskorzewski nie omieszkał obwieścić nie tylko zdumionej samym faktem odblokowania język Katarzynie ale i sąsiadom bliższym i dalszym. Zdający się nie mieć końca stek wyzwisk płynący z ust tyle lat milczącego Tymoteusza mogli usłyszeć wszyscy którzy chcieli a tym którzy akurat nie mieli na to ochoty nie pozostawało nic innego jak potulnie zatkać uszy.
- Czego się drzesz? - z przyzwyczajenia napisała na kartce leżącej przy nocnej lampce.
- Po pogotowie dzwoń! - ryknął w odpowiedzi Bąk Piskorzewski i osunąwszy się na poduszkę, w geście oskarżenia uniósł w stronę żony rękę z wbitą w nią sprężyną metalową zapewne również wyprodukowaną przez małe chińskie rączki.
- To twoja wina! Chciałaś mnie zabić! - ryknął jeszcze bardziej donośnie.
Katarzyna z Antczaków Piskorzewska wstała uśmiechając sie pod nosem. Po raz kolejny bowiem okazało się, że nawet nieświadomie umie wywołać nie tylko burzę ale nawet tornado. Zadowolona z faktu, że po pierwsze wszystko będzie dobrze i że Tymoteusz przemówił sięgnęła po telefon i spokojnym głosem zgłosiła uprzejmej pani na centrali że oto miał miejsce wypadek;
- Tak proszę pani. W moim mniemaniu niekoniecznie, ale bardzo proszę o przysłanie karetki.
- Co niekoniecznie? Co niekoniecznie!? Ja tu cierpię a ty że niekoniecznie? Natychmiast mają przyjechać! Słyszysz?!
Słyszała aż za dobrze. Do tego stopnia, że zmuszona była zakryć ręką ucho żeby słyszeć co do niej mówi dyspozytorka.
- Bąk Piskorzewski, Tymoteusz, lat... - odpwiadała na zadawane pytania - Bąk to nazwisko. Piskorzewski też. A jakie to ma znaczenie? Ma?
- Powiedz że Piskorzewski, bo w życiu nie przyjadą - ryknął Tymoteusz wrogo spoglądając na żonę.
- Proszę pani, sam Piskorzewski, mąż puścił Bąka...

Tajfun rozszalał się na dobre. Przez jedną małą sylabę...

Komentarze

  1. No i dał głos...lepiej by już milczał..albo napisał króciutko i treściwie. "Ratunku" ps.Zołzik...w oczkach mi się dwoi:) Ma tak być zdublowane czy to pomyłka?mła:))

    OdpowiedzUsuń
  2. No nie wiem. Życie z niemową może być jednak uciążliwe;)
    PeeS. Dzięki Nika, się wzięło i zdublowało;D

    OdpowiedzUsuń
  3. No tak, mężczyzna chory to mężczyzna nie do użytku! :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasami każdego dopada chęć bycia zauważonym;D

      Usuń
  4. O Boże, aż sobie westchnę - dziś przeszłaś samą siebie od pierwszego po ostatnie zdanie :)
    Sam smak. I aromat. Niekoniecznie bąka :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak chłop chory w chałupie to gorzej niż wrzód na d...
    j

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatnio też się nieźle dałam mężowi we znaki;D

      Usuń
  6. Przypomniałaś mi Jasia Fasolę i jego rekwizyty: Budzik, młotek do rozwalania budzików, szuflada pełna nowych budzików. Tudzież żarówka, pistolet do strzelania w nią w celu wyłączenia, szuflada pełna nowych żarówek. Pięknie piszesz, Zołzik:))

    OdpowiedzUsuń
  7. Dublet mu wyszedł. Dał głos i (o)puścił bąka. Zuch chłopina, ale się sprężył dzięki sprężynie :).

    OdpowiedzUsuń
  8. I wzial chlop i przemowil:))

    OdpowiedzUsuń
  9. ach życie, właściwie to byłam pewna, że nie przemówi. Nie ma to jak dobry tekst :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Popłakałam się... ze śmiechu. Ale dla Ciebie to chyba nie nowina :))

    OdpowiedzUsuń
  11. Znów mnie załamałaś... Sałatkę i awanturę z niczego potrafię, ale kapelusza nie! Nie jestem perfekcyjna, buuu.... A już myślałam.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

O złamanej nodze

Sprawa się rypła

Bluszcz