Mela cz. 1

Mela była najzwyklejszą w świecie kobietą. Ani ładną ani brzydką. Po prostu przeciętną. Jednak gdyby potraktować ją jak kukłę, bezwolną plastikową lalkę i postawić w jednym szeregu z tysiącem innych trzydziestoletnich kobiet, kazać się na komendę uśmiechać, podskakiwać, płakać natychmiast można by ją było poznać. Po oczach. Miały kolor złamanej nadziei.

Mam na imię Melania. Pretensjonalnie? Tak wiem, mama się uparła i ojciec podobno nie miał nic do gadania. Może to i dobrze, bo on z kolei chciał żebym nosiła imię po jego przedwcześnie zmarłej matce Eulalii. Z dwojga złego wolę to którego nie trzeba przeliterowywać każdej urzędniczce i pielęgniarce w zabiegowym.

Rodzice nie kochali się. Przynajmniej nie tak jak to opisują różne panie pisarki w łzawych romansach. Może kiedyś. Coś przecież musiało ich przekonać do wypowiedzenia sakramentalnego "tak". Stosunki między nimi były poprawne; bez krzyków, wyzwisk, wzajemnego opluwania się. Oczywiście wszystko dla dobra dziecka, czyli mnie, ale też trochę z wygody - awantury są takie czasochłonne i zużywają całą masę energii którą można spożytkować znacznie bardziej funkcjonalnie. Oprócz wspólnego domu i mnie, łączyła ich karierą. Oboje byli od niej uzależnieni. Chcieli dużo, więcej, najwięcej. Ciągle im było mało. Ścigali się ze sobą. Rywalizacja dotyczyła wszystkiego; stanowiska, wpływów, stanu konta (mieli dwa niezależne). Tylko o mnie nie walczyli. Zostawili mnie na pastwę najróżniejszych niań, szoferów, prywatnych nauczycieli, kucharek.
Miałam wszystko; kieszonkowe w wysokości pensji rodziców niektórych moich koleżanek, wakacje w dobrych hotelach, ciuchy najpierw z peweksu a potem z najmodniejszych butików, angielskiego uczył mnie anglik, francuskiego młoda paryżanka. Jedno czego mi brakowało to ciepło. Tego nie można było kupić za pieniądze. Żaden kaloryfer ani podgrzewana podłoga nie zmieniły domu w cieplutkie, przytulne gniazdko do którego się wraca. Dom to nie ściany, a ludzie.
 Wynajęta niania, zaraz po zakończeniu pracy wracała do domu, do swoich dzieci. Szofer, owszem, odwiózł mnie do szkoły, przywiózł z powrotem, czasami nawet pogonił chłopaków, którzy się ze mnie naśmiewali, że mam grube łydki. Na tym jednak kończyła się jego rola. Miał w domu troje drobiazgu do kochania, przytulania, pocieszania, całowania w stłuczone kolana i łokcie. Mnie nikt nie przytulał. Nawet w sprawie tych nieszczęsnych łydek nie miałam się komu wyżalić.
- Zawracanie głowy - powiedziała moja na wskroś doskonała, piękna, dobrze ubrana matka kiedy zapytałam o radę - Nie masz innych problemów? Doprawdy Melu, rozczarowujesz mnie. A odrobiłaś zadania z arytmetyki?
- Tak mamo, odrobiłam. - odpowiedziałam potulnie. Mama była inna, nie taka jak  matki moich koleżanek które mówiły po prostu, matma, ewentualnie matematyka. Wściekały się na nie, że nie odrobiły tej cholernej matmy i na siebie, że nie potrafią im pomóc. Moja potrafiła. Gdyby tylko chciała i gdyby była taka potrzeba. Ale nie było. A nawet gdyby zaistniała to dostałabym całkiem nowego, najlepszego w mieście korepetytora. Wracając jednak do łydek, to na prawdę nie miałam większych problemów.   Tak się składa, że jak się ma 14 lat, to sprawy łydek, pryszczy i zbyt krótko obciętej grzywki są priorytetem. Widocznie zapomniała, albo nie chciała pamiętać o tym co było ledwie kilkanaście lat temu. Przecież też kiedyś była nastolatką, miała pryszcze i zakochiwała sie co tydzień w innym chłopaku.
- Może zacznij nosić spodnie? - szepnęła życzliwie kucharka, przypadkowy  świadek naszej rozmowy.
Posłuchałam. Już nikt nigdy nie powiedział, że mam grube łydki. Nigdy też nie założyłam spódnicy, sukienki ani innego babskiego fatałaszka który w jakikolwiek sposób ujawniałby gabaryty moich łydek. Nie było ich. Nie istniały. Zupełnie jakby fakt sprawnego poruszania się zależał tylko i wyłącznie od siły mojej woli. Matka? Oczywiście szalała.  Najbardziej przed studniówką. Zaprowadziła mnie do swojej krawcowej i mało zawału nie dostała kiedy stanowczo, pod groźbą, że w ogóle na tę bezsensowna imprezę nie pójdę, odmówiłam  choćby patrzenia na cokolwiek co nie było spodniami.. Byłam tak samo uparta jak ona.
- Geny to straszna rzecz - powiedziała i wyszła. Obraziła się. Pozwoliło mi to bez przeszkód  zadysponować uszycie eleganckiej pary spodni. Czarnych, z niesamowicie szerokimi nogawkami.

                                                               CeDeeN....

Źródło zdjęcia w sieci: http://pl.123rf.com/photo_8715470_piekne-mloda-kobieta-samotna-siedzi-na-wybrzezu-morza-na-jesieni-slonca.html

Komentarze

  1. jak zawsze fajnie się zapowiada... ciekawa jestem do czego zmierzasz... poza zakończeniem oczywiście:)

    OdpowiedzUsuń
  2. dlaczego już koniec???Czy chcesz,żebym zawalu dostała? Jak znalazłam ciekawa książkę potrafiłam czytać do 3 rano, mimo,że o 5 wstawałam do pracy;)
    Szybko, szybko, Pięknie proszę o ciąg dalszy!!!!!!!!!!!!!:)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Poproszę jak najszybciej ciąg dalszy:)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Taaa... jasne, cedeen.Pod tym co Miśka powyżej napisała się podpisuję, obiema ręcyma."Poczemu" tak krótkie te odcinki...hę? Sumienia nie masz.Dała zajawkę, że będzie o smutnej Meli i tylko tyle.Dawaj dalej zołzik:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Biedna Mela :-( Podoba mi się określenie koloru oczu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciekawe co dalej, jak zemści się na niej takie dzieciństwo...

    OdpowiedzUsuń
  7. Może wyrosnąć na perfekcjonistyczną prawniczkę, albo businesswoman :)

    OdpowiedzUsuń
  8. I znowu jak ten dealer... Da próbkę, uzależni, a potem chichocze...:)
    Koleżanka miała pretensje do rodziców, że nazwali ją Danuta. Na to ojciec: "Ciesz się, że nie daliśmy ci na chrzcie Genowefa." Obchodzą faktycznie razem:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Też znam ,,ofiary łydek''. Rzeczywiste i urojone...

    OdpowiedzUsuń
  10. Rośnie na socjopatkę, jak nic!

    OdpowiedzUsuń
  11. A ja znam męski odpowiednik Mali - Melasia, chociaz jemu na szczęście łydki nie przeszkadzały. Wiem co się stało z Melasiem, z przyjemnością dowiem się co było z Melą:)

    OdpowiedzUsuń
  12. No masz i znow sobie Zolza z nami pogrywa;)))

    OdpowiedzUsuń
  13. Kolor złamanej nadziei... Ty to umiesz...

    OdpowiedzUsuń
  14. Ehhh te dzieciaki, które mają wszystko co można kupić a pod innymi względami są zaniedbywane...Tak mi ich szkoda zawsze!

    OdpowiedzUsuń
  15. Kobiety są zawsze piękne tylko niektóre trzeba oszlifować...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprawa się rypła

O złamanej nodze

Bluszcz