Dolina Szczęścia cz.5

Małgorzata opuściła gościnne progi pensjonatu uzbrojona w plecak z niezbędnym ekwipunkiem.  Niezbędnym jej zdaniem. Oprócz  butelki wody, czekolady, kanapki i chusteczek higienicznych było coś jeszcze.  Większość uznałaby, że perfumy są tylko i wyłącznie zbędnym balastem. Bo są. Chyba że ktoś ma fobię pod tytułem "żmija" i wydaje mu się, że pachnidłem da się zneutralizować gadzi jad. Przeświadczenie nie wzięło się znikąd. Podobnie zresztą fobia. Dawno temu mała Małgosia podsłuchała rozmowę rodziców opowiadających  o jakiejś kobiecie, która zginęła w wyniku bliskich kontaktów ze żmiją zygzakowatą. Od tamtej pory każde ukąszenie komara czy nawet bąble powstałe w wyniku starcia z pokrzywą w ogrodzie musiały być spryskane lekarstwem - perfumami właśnie.
Małgosia urosła i mimo, że doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że na żmijowy jad nie pomogą nawet francuskie perfumy pozostała wierna dziecięcej wierze w ich zbawczą moc.
Otrzymaną od Reni mapę trzymała w ręku. Nie wiadomo po co. Nigdy nie posiadła trudnej sztuki czytania zapisanych przez kartografów dróg. Nawet w podchody nie umiała grać. Właściwie to nawet na tę wycieczkę nie miała ochoty. W ogóle nie miała ochoty na nic.
Mimo to noga za nogą poszła w ślad za czarnymi paseczkami namalowanymi na drzewach, większych kamieniach. Renia ma rację; nie można spędzić urlopu w pensjonatowym pokoju, nawet gdyby był niesamowicie przytulny.

Spacer wcale nie był taki błahy jak obiecywała gospodyni. Małgorzata zasapała się już przy pierwszej wcale nie za wysokiej górce. Gdyby nie informacja zamieszczona na drewnianym słupku informacyjnym, że do Złotego Widoku, pierwszego celu wyprawy zostało ledwie 10 minut marszu gotowa była siąść na pierwszym lepszym zwalonym pniu albo kamieniu.
- Zabłądziłam - powiedziała sama do siebie rozglądając się bezradnie po lesie. Innej opcji nie było. Maszerowała już dwa razy po 10 minut. Wszędzie jak okiem sięgnąć nic tylko drzewa i kamienie. I żadnego człowieka na horyzoncie. Ani Złotego Widoku. W oddali słychać było  jakieś głosy ale skoro nie wiedziała dokładnie skąd dochodzą, z której strony tego nieznośnego lasu, równie dobrze mogły być wytworem jej wyobraźni.
- Dzień dobry! - mały, na oko siedmioletni chłopczyk wrzasnął tuż za zdezorientowaną Małgorzatą - Kto pierwszy do tamtej góry!
- Do której? - zapytała zanim zdążyła się zorientować, że wyzwanie nie było rzucone do niej tylko do dziewczynki, długonogiej blondynki w czerwonych spodniach, która pojawiła się równie nagle jak malec.
Rodzice dzieci nadeszli za chwilę. Dokładnie chwilę po tym jak zaczęła się zastanawiać czy przypadkiem nie zwariowała, a jeśli nie to co ma zrobić z dziećmi które wzięły się z nikąd, pobiegły gdzieś i są niczyje.
- Dzień dobry - powiedział chyba tata chyba tata dwójki szalonych biegaczy. Chyba mama uśmiechnęła się tylko i dalej robiła zdjęcia. Wszystkiemu; drzewom, kamieniom, patykom na drodze, żuczkom, kwiatkom, grzybkom. Była jak Japończyk, nie przepuszczała niczemu i jak się okazało nikomu.
- Proszę, niech pani stanie kawałeczek dalej, tam gdzie to światło. Głowę trochę w prawo, jeszcze. Super! Dziękuję.
Małgorzata nie wiedzieć czemu wykonywała polecenia nieznajomej. Pozowała może nie jak rasowa modelka, ale za to niezwykle posłusznie.
- No daj już pani spokój! - mąż zdyscyplinował żonę - idziemy.
- A dokąd państwo idziecie? - Małgorzata nie mogła przepuścić okazji podłapania towarzystwa. Rodzina wyglądała na sympatyczną, wyluzowaną, a przede wszystkim przynajmniej na pierwszy rzut oka widać było, że wiedza dokąd idą.
- Najpierw do Złotego Widoku - mruknęła kobieta próbując, bez powodzenia  zmienić coś w ustawieniach aparatu.
- To tak jak ja - Małgorzata wyraźnie się ucieszyła - A daleko to jeszcze?
- Trudno powiedzieć - mężczyzna westchnął filozoficznie - To wiedzą tylko górale i to pewnie ci najstarsi. Ci co robią te oznaczenia na szlakach, bardzo możliwe, że posługują się zupełnie innymi zegarkami niż my.
Małgorzata szybko zdusiła w sobie ten minimalny cień wątpliwości który na chwilę zagościł w jej myślach. Sobie w kwestiach wycieczek jakichkolwiek i orientacji w terenie nie ufała za grosz, a komuś przecież zaufać musiała.
W dalszą drogę ruszyli w piątkę. W szóstkę, jeśli doliczyć niewielkiego, czarnego psiaka który merdając ogonem zmaterializował się tuż przy nodze Małgorzaty. Widocznie uznał ją za godną towarzyszkę bo od tej pory odstępował ją tylko na krótkie, przeznaczone na dzikie gonitwy po górskich ścieżkach chwile.

- No i jak? - Renia zapytała ciekawie przerywając wieszanie na sznurach wielkich płacht bielusieńkiej pościeli. Obszyte koronką poszewki, nadmuchane przez wiatr spływający do doliny z gór wyglądały jak wielkie rogate balony.
Małgorzata zastanawiała się co ma odpowiedzieć. Mimo obtartej pięty, zmęczenia, i strachu którego najadła się na początku wyprawy, musiała sama przed sobą i przed gospodynią przyznać, że bilans wypadł na plus.
- Świetnie - odpowiedziała.
- Tylko tyle? Świetnie? - Renia nie była usatysfakcjonowana. Spodziewała się pewnie bardziej entuzjastycznej relacji.
- Widok piękny, już wiem dlaczego Złoty, Chybotek chybotliwy, chociaż nie wiem dlaczego...
- Ja też nie wiem - Renia wtrąciła już nieco udobruchana.
- ... A grób Ducha Gór faktycznie łatwo ominąć. W sumie po prostu świetnie. I powiem ci, że mimo wszystko cieszę się że mnie wygoniłaś z domu. Co dziś na obiad?
- Niespodzianka! - gospodyni puściła oczko i wróciła do przerwanego zajęcia. 
- Tez mi tajemnica - Małgorzata mruknęła niby zgryźliwie i powoli, bo zmęczenie jednak dawało o sobie znać poszła do swojego pokoju. Po drodze myślała, że przede wszystkim musi zrobić ze sobą porządek. W sensie, że po pracować nad formą. To nie może tak być żeby się zasapywała włażąc na byle górkę. Po drugie obiektywnie stwierdziła, że jej babcia twierdząc że na kaca najlepsza praca miała rację. Nawet jeśli to nie był kac tylko wewnętrzne rozdarcie i nie praca w sensie produktywnym tylko lanie potu na górskich szlakach to i tak pomogło. Nie wiadomo tylko na jak długo. O tym jednak wolał Małgorzata nie myśleć. Zamiast tego pomyślała o niespodziance na obiad. Lubiła niespodzianki. Lubiła być zaskakiwana. Pod warunkiem, że miło.

                                                                          CeDeeN…

PeeS. Szósta część została w zainfekowanym przez złego wirusa laptopie i nijak nie mogę się do niej dobrać. Komputer poszedł do „lekarza” i wróci za kilka dni. Mam nadzieję, że zdrowyJ


Komentarze

  1. jeszcze nadzieja we własnych szufladkach mózgowych;)
    :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubiła być zaskakiwana, pod warunkiem, że miło... E, to tylko połowa niespodzianek. Ona jednak lubiła przewidywalność :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Trochę jak by o mnie, z tym wspinaniem się na niewielką górkę i brakiem kondycji:)

    OdpowiedzUsuń
  4. A obiegowa teoria mówi od oglądania jakich stron infekują się komputery.Ja mam dobry program antywirusowy a i tak skanowanie zawsze coś wyłapie.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmmm... z tego co wyczytałam to mój komputer zachorował od JAWY...;D

      Usuń
  5. a "lekarz" od komputerów dobry? .. szósta część nie zaginie gdzieś w przestrzeni?..

    OdpowiedzUsuń
  6. No prosze i szosta czesc pajaki za obraz wciagnely:)))

    OdpowiedzUsuń
  7. Powiem Sołtysowi,że koniecznie potrzebuję francuskie perfumy!!!!!!;)

    OdpowiedzUsuń
  8. A szósta to już będzie ostatnia? Bo wiesz - ja juz nie czytam ułamkami tylko czekam na całość :)

    OdpowiedzUsuń
  9. A po szóstej siódma, ósma... enta! Proszę jak najwięcej!

    OdpowiedzUsuń
  10. no to czekamy bo co innego nam zostało?
    pozdrawiam
    j

    OdpowiedzUsuń
  11. No i pogubiłam się, chyba muszę od początku :(

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprawa się rypła

O złamanej nodze

Bluszcz