Dolina Szczęścia cz.6
Padła. W sensie dosłownym. Na dodatek w opakowaniu. Rynsztunek nie był jednak pełen. Nie z powodu troski, a zwyczajnie z tytułu posiadania bąbla na pięcie. Obudziło ją rytmiczne, intensywne i dość mocne walenie do drzwi.
- Proszę - Małgorzata powiedziała wbrew sobie. Zaproszenie podyktowane dobrym wychowaniem kłóciło się z niechęcią do otwierania oczu.
- Śpisz zupełnie jak mój syn. Identycznie... - Renia stała w otwartych drzwiach i się dziwiła. Zupełnie ignorowała fakt, że pozornie delikatny wiatr nie napotykając już żadnego oporu wydął firankę, zdmuchnął ze stolika małą, szydełkową serwetkę, przewrócił drewnianą figurkę Ducha Gór i z impetem przedarł się na korytarz siać dalsze spustoszenie.
- A to niby dlaczego? - Małgorzata patrzyła na gospodynię z nad wpół przymkniętych powiek.
- No bo jego też trzeba było cucić. Na przykład jak miał do szkoły iść. Albo jaką robotę zrobić. Tyle, że on do obiadu to zawsze był pierwszy. Jeszcze nie zdążyłam do końca zawołać, a on już był. Siedział za stołem i zniecierpliwiony walił łyżką w blat. Zawsze miał apetyt. A teraz to chyba jeszcze większy.
- Mnie o obiedzie też dwa razy nie trzeba mówić. Zaraz przyjdę.
- Masz pięć minut - Renia powiedziała marszcząc brwi (niby groźnie) odwróciła się i bez po prostu wyszła zostawiając otwarte drzwi. Zapewne celowo. W tym szaleństwie była jakaś metoda, jakby powiedział klasyk. Buszujący przeciąg miał rozbudzić Małgorzatę i zmusić ją do jakiejś interwencji.
Niespodzianek było znacznie więcej niż Małgorzata sie spodziewała. Po pierwsze wchodząc do jadalni zobaczyła, a jeszcze wcześniej usłyszała psa. To był ten sam mały psiak z którego właścicielami spacerowała, o ile to można nazwać spacerem, po górach. Zaraz za psiakiem z góry spłynęło rozwrzeszczane dwa plus dwa. Rozstali się niedaleko pensjonatu. Małgorzata poczłapała w górę a oni w dół. Jakim więc cudem znaleźli się tutaj?
- Oooo! - zdziwili się nie mniej niż Małgorzata - No proszę! Czyli cała nasz szóstka tu mieszka!
- Piątka - poprawiła.
- Nas jest pięcioro i ty szósta - mały rozrabiaka zabrał głos.
- Nielicząc psa czworo, ale jak go kiedyś nie policzyliśmy to ze żarł kapcie, książkę i służbową teczkę taty. Od tamtej pory go liczymy - dodała jego siostra.
Małgorzata spojrzała na swój stół. To znaczy ten przy którym od trzech dni samotnie jadała.
- Tylko nie to... - jęknęła. Drugie nakrycie nie tyle ja zdziwiło co sprawiło że nabrała dość nieprzyjemnych podejrzeń. Słusznych jak się okazało.
- Tylko nie to... - ktoś jęknął w ślad za nią. I nie było to bynajmniej górskie echo tylko tyczkowaty dryblas. Chyba wyspany i wykąpany bo już mu włosy nie sterczały w każdą stronę. Nie zmieniło to jednak faktu że nadal, mimo zabiegów higienicznych, koszulki z napisem głoszącym wszem i wobec że jej posiadacz nie jest idiota i dlatego nie lubi szkoły, zapachu dobrej wody kolońskiej nie budził sympatii.
Zupa kalafiorowa, jakkolwiek smaczna, apetycznie wyglądające schabowe z młodymi ziemniaczkami oprószonymi koperkiem, surówka z młodej kapusty wyglądały zwyczajnie. Apetycznie ale zwyczajnie. Jeśli to ta chmielowa tyczka miała być tą obiadową niespodzianką to nic tylko pogratulować Reni poczucia humoru.
A jednak. Ledwie uporali się z hurtowymi ilościami żarcia, do jadalni drobnym kroczkiem w dreptała gospodyni. Za nią, przed nią i w ogóle dookoła niej unosił się zapach. Typowy tylko i wyłącznie dla domów w których nie królują mrożonki i ciastka z cukierni. Renia pachniała lasem, ciepłem, domem, dzieciństwem i jagodami.
- Tadaaaaam - powiedziała stawiając na stołach przyniesione talerze z czymś co wygadało bajecznie, a pachniało jeszcze lepiej - Specjalność zakładu; sakiewki z jagodami. Smacznego!
- Jestem pełen po brzegi - powiedział dryblas sięgając po jeszcze ciepłą sakiewkę.
- Ja też - mruknęła Małgorzata idąc w jego ślady - Jak to zjem to szczeknę.
- Że co? - Dryblas zapytał z pełnymi ustami i z błogim uśmiechem na ustach.
Małgorzata zignorował to pytanie. Jedzenie może nie było substytutem szczęścia ale za to było bardzo przyjemne. W sumie niespodzianka okazała się być jak najbardziej miłą. W pierwszym rzędzie dla podniebienia co w rezultacie przekładało się na poprawę nastroju. Nawet dryblas nie wydawał się już taki niesympatyczny.
Piątka państwa Włóczęgostwo, jak ich Małgorzata w myślach nazywała wybrała się na spacer. Niezbyt chętnie ale w obliczu groźnego spojrzenia królowej matki, która stwierdziła, że trzeba spalić tę rozpustę, cała reszta posłusznie podreptała. Dryblas też się ulotnił mrucząc pod nosem jakieś frazesy w stylu dziękuję za towarzystwo czy coś takiego. Została sama. Powrót do pustego pokoju nie był najlepszym wyjściem, na tarasie siedziało jakieś rozbawione towarzystwo.
- No nareszcie! - powiedziała koronkowa Dama ledwie Małgorzata przekroczyła próg salonu - Długo każesz na siebie czekać!
CeDeeN...
PeeS. Działa. Wirus został wyeliminowany:)
- Proszę - Małgorzata powiedziała wbrew sobie. Zaproszenie podyktowane dobrym wychowaniem kłóciło się z niechęcią do otwierania oczu.
- Śpisz zupełnie jak mój syn. Identycznie... - Renia stała w otwartych drzwiach i się dziwiła. Zupełnie ignorowała fakt, że pozornie delikatny wiatr nie napotykając już żadnego oporu wydął firankę, zdmuchnął ze stolika małą, szydełkową serwetkę, przewrócił drewnianą figurkę Ducha Gór i z impetem przedarł się na korytarz siać dalsze spustoszenie.
- A to niby dlaczego? - Małgorzata patrzyła na gospodynię z nad wpół przymkniętych powiek.
- No bo jego też trzeba było cucić. Na przykład jak miał do szkoły iść. Albo jaką robotę zrobić. Tyle, że on do obiadu to zawsze był pierwszy. Jeszcze nie zdążyłam do końca zawołać, a on już był. Siedział za stołem i zniecierpliwiony walił łyżką w blat. Zawsze miał apetyt. A teraz to chyba jeszcze większy.
- Mnie o obiedzie też dwa razy nie trzeba mówić. Zaraz przyjdę.
- Masz pięć minut - Renia powiedziała marszcząc brwi (niby groźnie) odwróciła się i bez po prostu wyszła zostawiając otwarte drzwi. Zapewne celowo. W tym szaleństwie była jakaś metoda, jakby powiedział klasyk. Buszujący przeciąg miał rozbudzić Małgorzatę i zmusić ją do jakiejś interwencji.
Niespodzianek było znacznie więcej niż Małgorzata sie spodziewała. Po pierwsze wchodząc do jadalni zobaczyła, a jeszcze wcześniej usłyszała psa. To był ten sam mały psiak z którego właścicielami spacerowała, o ile to można nazwać spacerem, po górach. Zaraz za psiakiem z góry spłynęło rozwrzeszczane dwa plus dwa. Rozstali się niedaleko pensjonatu. Małgorzata poczłapała w górę a oni w dół. Jakim więc cudem znaleźli się tutaj?
- Oooo! - zdziwili się nie mniej niż Małgorzata - No proszę! Czyli cała nasz szóstka tu mieszka!
- Piątka - poprawiła.
- Nas jest pięcioro i ty szósta - mały rozrabiaka zabrał głos.
- Nielicząc psa czworo, ale jak go kiedyś nie policzyliśmy to ze żarł kapcie, książkę i służbową teczkę taty. Od tamtej pory go liczymy - dodała jego siostra.
Małgorzata spojrzała na swój stół. To znaczy ten przy którym od trzech dni samotnie jadała.
- Tylko nie to... - jęknęła. Drugie nakrycie nie tyle ja zdziwiło co sprawiło że nabrała dość nieprzyjemnych podejrzeń. Słusznych jak się okazało.
- Tylko nie to... - ktoś jęknął w ślad za nią. I nie było to bynajmniej górskie echo tylko tyczkowaty dryblas. Chyba wyspany i wykąpany bo już mu włosy nie sterczały w każdą stronę. Nie zmieniło to jednak faktu że nadal, mimo zabiegów higienicznych, koszulki z napisem głoszącym wszem i wobec że jej posiadacz nie jest idiota i dlatego nie lubi szkoły, zapachu dobrej wody kolońskiej nie budził sympatii.
Zupa kalafiorowa, jakkolwiek smaczna, apetycznie wyglądające schabowe z młodymi ziemniaczkami oprószonymi koperkiem, surówka z młodej kapusty wyglądały zwyczajnie. Apetycznie ale zwyczajnie. Jeśli to ta chmielowa tyczka miała być tą obiadową niespodzianką to nic tylko pogratulować Reni poczucia humoru.
A jednak. Ledwie uporali się z hurtowymi ilościami żarcia, do jadalni drobnym kroczkiem w dreptała gospodyni. Za nią, przed nią i w ogóle dookoła niej unosił się zapach. Typowy tylko i wyłącznie dla domów w których nie królują mrożonki i ciastka z cukierni. Renia pachniała lasem, ciepłem, domem, dzieciństwem i jagodami.
- Tadaaaaam - powiedziała stawiając na stołach przyniesione talerze z czymś co wygadało bajecznie, a pachniało jeszcze lepiej - Specjalność zakładu; sakiewki z jagodami. Smacznego!
- Jestem pełen po brzegi - powiedział dryblas sięgając po jeszcze ciepłą sakiewkę.
- Ja też - mruknęła Małgorzata idąc w jego ślady - Jak to zjem to szczeknę.
- Że co? - Dryblas zapytał z pełnymi ustami i z błogim uśmiechem na ustach.
Małgorzata zignorował to pytanie. Jedzenie może nie było substytutem szczęścia ale za to było bardzo przyjemne. W sumie niespodzianka okazała się być jak najbardziej miłą. W pierwszym rzędzie dla podniebienia co w rezultacie przekładało się na poprawę nastroju. Nawet dryblas nie wydawał się już taki niesympatyczny.
Piątka państwa Włóczęgostwo, jak ich Małgorzata w myślach nazywała wybrała się na spacer. Niezbyt chętnie ale w obliczu groźnego spojrzenia królowej matki, która stwierdziła, że trzeba spalić tę rozpustę, cała reszta posłusznie podreptała. Dryblas też się ulotnił mrucząc pod nosem jakieś frazesy w stylu dziękuję za towarzystwo czy coś takiego. Została sama. Powrót do pustego pokoju nie był najlepszym wyjściem, na tarasie siedziało jakieś rozbawione towarzystwo.
- No nareszcie! - powiedziała koronkowa Dama ledwie Małgorzata przekroczyła próg salonu - Długo każesz na siebie czekać!
CeDeeN...
PeeS. Działa. Wirus został wyeliminowany:)
Dziala!!! A juz sie balam, ze wirus pozre taka ciekawa historie.
OdpowiedzUsuńA tu prosze, kolejny odcinek zakonczony cdeenem czyli bedzie wiecej;)))
Strata nie byłaby taka wielka znowu. No może trochę zdjęć szkoda:)
UsuńNie wiem, co ma działać, ale mnie się ciągle włącza jakiś portal orunia i każe się logować. Cztery razy w trakcie czytania mnie napastował :(
Usuńjeszcze, jeszcze!;)) miłego dnia!
OdpowiedzUsuńTaaaaaaaa jest!
Usuńa co ona się tak piekli, ta Dama? .. w jej sytuacji czas chyba już nie odgrywa wielkiej roli :))
OdpowiedzUsuńA bo ja wiem?
UsuńCedeeny i cedeeny! Wez i napisz raz a dobrze! Co sie troche rozhustam z czytaniem, to cedeen.
OdpowiedzUsuńNo, sorry no!
UsuńWygląda na to, że Koronkowa Dama tylko w salonie się ukazuje:)
OdpowiedzUsuńI jak na ducha to bardzo niecierpliwa:)
A bo to i świętego by wnerwiło;)
UsuńJak to dobrze, żeś zmienną jest i nie dotrzymujesz słowa:) Bo jakiś czas temu pisałaś coś o przedostatnim... Ale może ty już tak masz, że każdy jest przedostatni:) Pamiętasz jak śpiewał - chyba Młynarski - "Trzeba wyczuć kiedy w szatni, płaszcz pozostał przedostatni...", ale mogę się mylić. Pisz, pisz:)))
OdpowiedzUsuńPisze, piszę... przedostatni;)
UsuńCzekam, czakam, a tu wciąż cedeen
OdpowiedzUsuńj
Jeju, przepraszam. Wiem, że mi się to jakoś ciągnie, ślimaczy, nudzi...
UsuńNojacież! Już zdążyłam zapomnieć o koronkowej, a przecież ona ważna tu jest!
OdpowiedzUsuńczekam:)
Szczerze? Ja też:D A przecież trzeba jakoś ten wątek zamknąć;D
UsuńKoronkowa Dama niejedno zmieni chyba...
OdpowiedzUsuńZadanie ma jedno, a co jeszcze wymyśli nie wiem;)
UsuńZamiast pracować ja się zatapiam w historii Małgorzaty, no ale myślę że każdy mnie usprawiedliwi ;-)
OdpowiedzUsuńCzekam na ciąg dalszy
Myślisz, że szef zrozumie? Optymistka;D
UsuńChcę Cię czytać!
OdpowiedzUsuńCzekam na c.d.
Dzięki Amber. To bardzo miłe. Piszę:)
UsuńNivejka, ja tylko melduje ze mimo iz nie komentuje, to czytam, lubie I czekam na wiecej.
OdpowiedzUsuńDla takich komentarzy warto pisać:)
Usuń