Dolina Szczęścia cz7.

Małgorzatę zamurowało. Niemal dosłownie. Przez chwilę nie potrafiła wydobyć z siebie żadnego słowa.  No bo o co właściwie chodzi? Luźno rzucone "przepraszam na chwilę" nie było chyba na tyle zobowiązujące żeby beżowo-brązowa czekała tutaj tak długo. 
- Przepraszam - mimo wszystko postanowiła wyrazić skruchę - Nie sądziłam że pani będzie na mnie czekać. Musiało się pani nudzić.
- A tam, zaraz czekać - dama machnęła ręką dając do zrozumienia, że jeśli nawet trochę się gniewała to już jej przeszło i że w ogóle to nie ma sprawy - I wiedz moja droga, że ja się nigdy nie nudzę. Lubię ten salon. Zawsze lubiłam. No może trochę mnie ta czerwień przeraża, ale jak wiesz, o gustach się nie dyskutuje.
- Czerwień? Ma pani na myśli kanapy?
- No a co innego? To już chyba wół do karety bardziej pasuje - prychnęła. Mimo wyraźnej niechęci, z braku innych mebli usiadła na jednej z trzech sof. Wściekle malinowy kolor tapicerki dziwnie kontrastował z jej delikatnymi w kroju i barwie ubraniami. Wydawała się przez to jeszcze bardziej blada.

- Jestem Marta - powiedziała zaciągając się dymem - Ale mów do mnie pani. Wybacz, ale nie pochwalam tej współczesnej mody żeby mówić wszystkim per ty.
- Oczywiście, pani Marto...  Nie sądzi pani jednak że to powinno działać w obie strony?
- W sensie, że mam do ciebie mówić pani? - Marta zapytała z udawanym zdziwieniem - Otóż nie sądzę. Jesteś ode mnie dużo, bardzo dużo młodsza i to jest jak najbardziej normalne. Poza tym zawsze byłam ekscentryczna. Wszyscy by to potwierdzili. Gdyby naturalnie mogli.
- Nie mogą?
Starsza pani popatrzyła  jakby bezradnie,
- Niestety nie. Chociaż z drugiej strony czemu nie! - ożywiła się nagle - Skoro ja mogę...
Dalsza dyskusja na ten temat nie miała sensu. Możliwe, że gdyby Małgorzacie zależało na tytułowaniu jej panią upierała by się przy swoim. Ponieważ jednak było jej to obojętne odpuściła. Mogła być panią,drogim dzieckiem, a gdyby Marta się upierała to nawet ciocią.
- Wiesz, że kiedyś ta dolina nazywała się doliną Siedmiu Domów? - koronkowa dama zapytała znienacka. Zaraz też sama sobie odpowiedziała - Nie wiesz. Bo niby skąd!
- A właśnie że wiem. Czytałam o tym ... trochę.
Marta wydawała się zignorować zapewnienie swojej rozmówczyni. Widocznie uznała, że na to jako osoba bądź co bądź ekscentryczna również może sobie pozwolić.
- Na początku mieszkaliśmy nieco niżej. Z Gerardem. A potem wszystko potoczyło się nie tak jak chciałam. Teraz myślę, że chyba nikt z nas tego nie chciał. Oczywiście mogę się mylić - zastrzegła - W każdym razie było jak było. A że było nie najgorzej to tylko dlatego, że mimo wszystko się szanowaliśmy.
Małgorzata słuchała ale nic nie rozumiała. Od Reni słyszała o Gerardzie, o jego bracie Carlu ale to dlaczego Marta o nich opowiadała było zagadką.Nie mogła ich przecież znać! Nie przerywała jednak cierpliwie czekając na rozwój wątku.
- Po rozwodzie wyjechałam. Nie na zawsze. Ciągnęło mnie do tego miejsca, do gór, do ludzi których tu znałam i do Carla. Co z tego że nie byłam już jego żoną?  Nie musiałam nią być. Ale nikt nie zabraniał nam być przyjaciółmi. Wróciłam i wybudowałam dom. Carl bardzo mi pomógł. Razem projektowaliśmy ogród żeby była taki jakby go nie było. Chyba nam się udało wkomponować go w otoczenie. Jest taki naturalny - Marta przerwała na chwilę, zaciągnęła się papierosem. Małgorzata nie lubiła palaczy. Drażnił ją dym. Sam zapach tytoniu przyprawiał ją o mdłości. Dziwnym zbiegiem okoliczności w towarzystwie Marty nic jej nie przeszkadzało. Dym mimo, że dzieliła je tylko stojąca między sofami ława nie wgryzał się w oddech, nie dławił,nie śmierdział. Zupełnie jakby go nie było. Marta po raz drugi zaciągnęła się i dopiero jak wypuściła z siebie rząd małych kółek kontynuowała opowieść.
- Nie mogłam, po prostu nie mogłam mieszkać gdzie indziej. To tu było moje miejsce na ziemi. Rozumiesz?
Małgorzata przytaknęła. Sama najlepiej czuła się w swoim wiejskim domu, z dala od zgiełku miasta w którym pracowała i z którego niezwykle chętnie co dzień wracała. Odziedziczony po babci dom chociaż stary, od dachu po fundamentów wymagający gruntownego remontu był jej ostoją, azylem, miejscem na ziemi.
- Ona była młodsza, ładniejsza, pewnie zabawniejsza. Zresztą nieważne. Carl się zakochał. Zdarza się. Serce jak to mówią nie sługa. Przyjęłam to godnie. Na początku byłam wściekła. A potem mi przeszło. To jest tak w życiu, że nawet jeśli wydaje się, że nic dobrego już cię w życiu nie spotka, że wszystko się zawaliło, że to koniec to nie można się poddawać. Tak naprawdę to nie wiemy czy to co wydaje nam się końcem świata nie wyjdzie nam na dobre.
- Tobie wyszło?
- Oczywiście! Byłam panią samej siebie. Przyjmowałam gości, rozwijałam się. Co czwartek przychodzili tu okoliczni artyści i literaci, w tym oczywiście Carl. Moje życie to była cudowna przygoda. Wiesz dlaczego? - zapytała i nie czekając na odpowiedź dodała - Bo to ja tego chciałam! Założyłam sobie , że w Dolinie Szczęścia nie może być inaczej. A ty rób co chcesz.
Kolejne minuty upłynęły w absolutnym milczeniu. Ta absolutna cisza była czymś niezwykle dziwnym w tym wypełnionym ludźmi i zwierzętami domu.
- Idź już  - Marta przewała milczenie. Uśmiechnęła się przyjaźnie do Małgorzaty i ponownie zaciągnęła się swoim papierosem. Długa szklana fifka dziwnie drżała w jej delikatnej, starannie wypielęgnowanej dłoni.
Wyszła. Musiała to przemyśleć. Marta miała rację. Jej życie zależy tylko od niej. Musi je przeżyć tak, żeby niczego nie żałować. Na schodach przystanęła. Marta. Ta Marta?   Kiedy wróciła, salon był pusty.

                                                               K O N I E C

                                                                                 
PeeS. Ufff....





Komentarze

  1. Jak to K O N I E C ?? Teraz jak owa Małgorzata wie już jak żyć?? Teraz to się dopiero będzie działo!
    Generalnie spotkanie z duchem okazało się wielce pouczające:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasami lepiej jednak napisać mniej niż o jedno słowo za dużo.
      Poza tym miałam już dość;D

      Usuń
  2. Duch, nie duch, e-papierosy znała. One przecież buchają wyłącznie parą wodną. Bo jak inaczej wytłumaczyć ten fakt, że dym nie gryzł...? Szkoda, że koniec :) Ale zawsze jest nadzieja, że wróci Puchatek, albo pojawią się jeszcze inne wariaty:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawa puenta i tak bardzo prawdziwa. A reszte kazdy moze sobie "dopisac, lub dodumac":))

    OdpowiedzUsuń
  4. koniec??? no dobrze, cierpliwie poczekam na nowe pomysły. WENA- wspieraj pańcię....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomysły... szkoda, że nie ma gdzieś kopalni, albo sklepu z gotowymi;D

      Usuń
    2. tak łatwo się nie nie wymigasz- nie chcemy ze sklepu, wszyscy chcą Twoje

      Alis

      Usuń
  5. Kobieto... tyś si zapewne pomyliła. Miało być "cedeen" a napisałaś "koniec":) Bardzo proszę naprawić błąd i zaprzestać niepokoić czytaczy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż nie ma mowy o pomyłce. I powiem ci, że się cieszę, że to koniec;D

      Usuń
  6. i już, i koniec, tak po prostu?!.... hmmm, szkoda :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Zaległości mają swoje zalety: przeczytałam sobie całość od razu. Z wielką przyjemnością zresztą. I nie denerwowały mnie cedeeny. :))) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. No tak, miałaś dość, a ja nie, dopiero się zaczęło...
    j

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprawa się rypła

O złamanej nodze

Bluszcz