Mróz cz.2

W brudne ściany powbijane były żelazne pręty, na których wisiały łańcuchy, obręcze, stare opony i szereg innych nieznanych dla postronnych ani z nazwy, ani z przeznaczenia przedmiotów. Pan Wojtek jednak doskonale wiedział, że wszystko może się przydać, bo nigdy nie wiadomo, co ktoś przyniesie do naprawy.
Wysoki sufit, niegdyś biały, niemal w całości pokrywały czarne od oparów smaru i kurzu pajęczyny. Tłuste pająki czające się w narożnikach na nierozważne owady dopełniały obrazu totalnego nieładu.
Bałagan był jednak tylko pozorny. Wojtek Złota Rączka doskonale wiedział, gdzie co jest. Pamiętał, gdzie leży śrubka, gdzie trybik, a gdzie zostawił puszkę z cuchnącym smarem czy lakierem. Wszystko to tworzyło niepowtarzalną atmosferę przepełnioną zapachem kurzu, chemikaliów, zbożowej kawy i kiełbasy z czosnkiem.
- Jedz mała. Kiełbasa jest zdrowa - majster częstował Nataszę ostro pachnącym specjałem - I daje dużo siły. Chuchro z ciebie. Nie to, co moje chłopaki.
Ta ojcowska duma podobała jej się najbardziej. To właśnie dla niej znosiła wszechobecny brud. To dla niej jadła tłustą kiełbasę, popijała mocno słodką kawą i zagryzała pajdą kwaśnego, ciemnego chleba. Znosiła nawet pająki. Poza tym, mówił do niej „Mała”. Nie chodziło nawet o samo słowo tylko o ciepło które w nim było. W niczym nie przypominało zimnego, wręcz możnego „Nataszo”, które słyszała od matki.
Siedziała w kącie i przyglądała się, jak Wojtek Złota Rączka pracuje. Jak spluwa wprost na podłogę. Cieszył się, kiedy udało mu się zreperować jakiegoś rzęcha. Miał wtedy taki zadowolony wyraz twarzy. Zupełnie jak kot sąsiadki, pani Anieli, po zjedzeniu porcji świeżutkiej śmietanki. Natasza jednak najbardziej lubiła momenty, kiedy Wojtkowi nie szło. Kiedy, mimo wielu prób i wysiłków, reperowany przez niego przedmiot odmawiał posłuszeństwa. Majster klął wtedy siarczyście. Robił to długo, z wielkim zaangażowaniem i niebywałą wprost fantazją. Mało kiedy się powtarzał.
- Chodź mała! Zjemy coś - wołał zafascynowaną, siedzącą niczym przysłowiowa mysz pod miotłą, Nataszę - Na głodniaka żadna robota nie idzie.
W trakcie posiłku majster powoli, z namaszczeniem przeżuwał każdy kęs. Syty strącał okruchy na podłogę. Dopiero wtedy nalewał ze starego, pomarańczowego termosu słodkiej jak ulepek zbożówki. Popijali ją w milczeniu, małymi delikatnymi łyczkami.
- No mała, do roboty - majster wstawał, dając tym samym sygnał do zakończenia przerwy. Z energią zabierał się za starocia wymagające interwencji jego złotych rąk. Natasza wracała do swojego kącika.
- Gdzie jest moje dziecko?! - matka krzyknęła teatralnie - Co zrobił pan mojemu dziecku?
Natasza wyszła z kąta z miną skazańca. Matka chwyciła ją za rękę i szybko, nie czekając na jakiekolwiek wyjaśnienia, żegnana siarczystym przekleństwem, wybiegła z warsztatu.
Nigdy więcej się nie widzieli. Matka zagroziła, że go zniszczy. I pewnie dotrzymałaby słowa gdyby nie to, że 8 letnia córka wykazała się rozsądkiem i nawet nie próbowała znaleźć się w pobliżu warsztatu.
- Natasza wracaj! - prawie krzyknęła na siebie. Podziałało. Nie czas na wycieczki w przeszłość. Choćby kusiły ciepłem nigdy niezapomnianym. Teraźniejszość wzywała rozpaczliwym głosem. Otrząsnęła się ze wspomnień i, mimo że w myślach uśmiechała się do niani Żanety i majstra Wojtka, to... nadal miała ochotę zakląć.
- Proszę pani - kelner w przydworcowej kafejce ni to zapytał, ni stwierdził fakt raczej oczywisty, wszak kobietą była niewątpliwie - Coś jeszcze?
- Tak. Rachunek. - Natasza, mimo wewnętrznej wojny, w której bezwzględnie walczyły ze sobą zasady wryte w osobowość i chęć przeciwstawienia się im, uśmiechnęła się do młodego człowieka, który z galanterią przynależną wykonywanemu zajęciu odszedł do baru. Po chwili wrócił z małym, kunsztownie zdobionym pudełeczkiem. W środku był paragon z kasy fiskalnej i kilka malutkich kolorowych cukierków.

                                                                                                   Cedeen...

Komentarze

  1. W warsztacie powinna być atmosfera. Porządek to rzecz względna.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiem. Wszelkie próby utrzymania porządku w pracowni spełzają na niczym;)

      Usuń
  2. Poczekam cierpliwie........ :)

    OdpowiedzUsuń
  3. dzień dobry
    i ja poczekam /nie wiem czy cierpliwie/ masz niewiarygodną łatwość pisania, oczy wręcz płyną po Twoim tekście, lubię tu zaglądać choć pierwszy raz ujawniam się :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A oto i Anioł zstąpił...;)
      Dziękuję. Również za to że się ujawniłeś:)

      Usuń
  4. byłam przez chwilkę w tym warsztacie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To warsztat pana u którego zmieniam opony. Co ty robiłaś tak daleko od domu?;)

      Usuń
  5. Sta łam w warsztacie za Klarką ;-) Widziałam kota Pani Anieli i plującego Wojtka i Małą w kącie. Dreszcz przeszedł po kręgosłupie gdy się zjawiła Małej Matka.

    OdpowiedzUsuń
  6. tacy fachowcy już nie istnieją :( ... uuu, wredna ta matka...

    OdpowiedzUsuń
  7. Mnie tez nie wolno bylo chodzic do miejsc, gdzie czulam sie dobrze. Nazywalo sie, ze to dla mojego bezpieczenstwa i dobra.
    Ciekawe, ile podobienstw znajde w nastepnych odcinkach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziwne że nasze wyobrażenia tego co dobre tak bardzo różnią się z wyobrażeniem rodziców;)

      Usuń
  8. No to czekamy na ciąg dalszy tej miłej opowieści, lubie takie z zycia wziete
    j

    OdpowiedzUsuń
  9. Jaka ,,troskliwa'' rodzicielka!

    OdpowiedzUsuń
  10. Dzś Pan Wojtek już by siedział w pace za pedofilię. Znam takie mamuśki...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

O złamanej nodze

Sprawa się rypła

Bluszcz