O poglądach
Jak twierdzi niejaki Andre Frossard "Ludzie inteligentni to tacy, którzy zmieniają zdanie wcześniej niż inni". Z tego samego założenia wychodzi Nadworny. Wraz z garderoby z letniej na późnojesienną zmienił bowiem poglądy. W kwestii zasadniczej. Jeszcze całkiem niedawno upierał się dardanelski jeden, a dziś proszę...!
- Dzieńdoberek! - wykrzyknął radośnie od progu. Zupełnie jakby mu nie przeszkadzało to co za oknem. za nic miał sobie, że pada, że wieje jak w kieleckim. Regionie, wszak województwo takowe dekretem miłościwie nam podówczas panującej władzy, z roku pańskiego 1999 nie istnieje.
- Dzieńdoberek - odpowiedziałam równie radośnie, czytaj - świergotliwie (jednak nastrój może się udzielać!) i z miejsca zaproponowałam - Kawa? Herbata? Kakao?
- Wody! daj mi wody kobieto! - radość w głosie Nadwornego dorównywała tej na twarzy - I sobie też nalej!
Posłusznie spełniłam żądanie. Pierwszą jego część. Z uwagi na porę, sama postanowiłam pozostać przy czymś bardziej porannie kopodajnym.
- Wygrałeś w totka? - zapytałam z nadzieją. Nie to żebym liczyła na darowiznę! Nie będę przecież Nadwornemu od ust odejmowała. Jednak, jak mniemam, nieoprocentowanej pożyczki by raczej nie odmówił.
- Lepiej! - odkrzyknął (do twarzy mu z radością) i pociągnął łyczka ze szklaneczki w kropkowane dalmatyńczyki.
Lepiej? Z lepiej to mi jeszcze bilet na lot na księżyc przyszedł do głowy. Jeju! Mam nadzieję, że w obie strony. Życie bez Nadwornego, znacznie straciłoby na kolorycie. Że już o towarzystwie do porannej kawy nie wspomnę!
- Ale wrócisz? - zapytałam. Z nadzieją.
- Skąd? - podejrzliwe spojrzenie jakim mnie obdarzył dało mi do myślenia. Że znowu gadam co mi chora wyobraźnia przyniesie na język.
- E... nic takiego... - plątałam się w zeznaniach. Przecież nie przyznam się że o mały włos nie wsadziłam Nadwornego w rakietę i nie wyekspediowałam na księżyc, a kto wie czy i nie na Marsa.
- Jak nic to co się tak czerwienisz? - jego podejrzliwość sięgała zenitu,
- Głupol jesteś Nadworny! - grałam na zwłokę - I wiedz, że ja się nie czerwienię. Co najwyżej rumienię. A tak w ogóle to gorąco. Książątko mocno dziś napaliło w kominku. Nie sądzisz? Może powinnam otworzyć okno?
- Dobra. - Słodko radosny Nadworny machnął ręką. Zna mnie bowiem nie od dziś. I wie! Że jak nie chcę czegoś powiedzieć to nie powiem. Choćby nie wiem co. - Zapytaj mnie w końcu o co chodzi, bo już nie mam siły milczeć.
- Ok. W takim razie co to jest lepiej? W sensie, że lepsze od wygranej w totka i podróży na księżyc?
- Będę ojcem! - wykrzyknął i zrobiwszy klasyczne powstań, zastygł w pozycji oczekującej na oklaski.
- Poprawka, Nadworny. Jeśli jeszcze tego nie zauważyłeś to przypominam, ty już jesteś ojcem. I to od ponad roku.
- No tak, ale będę podwójnym. To znaczy...
- ... że będzie ich jeszcze więcej - dokończył usłużnie Książę Małżonek, który przeleciał przez salon niczym kometa. Był, dał głos, i znikł.
- Aha... - nagle zabrakło mi słów. W pamięci bowiem miałam niedawne deklaracje Nadwornego dotyczące odpowiedzialności i konieczności świadomego planowania rodziny - Ale przecież...
- No wiesz...
- Wie - kometa w postaci Księciunia ponownie pojawiła się na trasie łazienka - salon - kuchnia, zwróciła się do szanownego gościa - Tylko nie przyjmuje do wiadomości, że nie jesteś krową.
- Jaką znowu krową?! - zapytaliśmy jednocześnie. Ja i Nadworny.
- Tą co nie zmienia poglądów...
Źródło zdjęcia:http://bobandjoeblog.blox.pl/2013/02/Krowy-ucza-nas-jak-schudnac-i-czy-ja-naprawde.html
- Dzieńdoberek! - wykrzyknął radośnie od progu. Zupełnie jakby mu nie przeszkadzało to co za oknem. za nic miał sobie, że pada, że wieje jak w kieleckim. Regionie, wszak województwo takowe dekretem miłościwie nam podówczas panującej władzy, z roku pańskiego 1999 nie istnieje.
- Dzieńdoberek - odpowiedziałam równie radośnie, czytaj - świergotliwie (jednak nastrój może się udzielać!) i z miejsca zaproponowałam - Kawa? Herbata? Kakao?
- Wody! daj mi wody kobieto! - radość w głosie Nadwornego dorównywała tej na twarzy - I sobie też nalej!
Posłusznie spełniłam żądanie. Pierwszą jego część. Z uwagi na porę, sama postanowiłam pozostać przy czymś bardziej porannie kopodajnym.
- Wygrałeś w totka? - zapytałam z nadzieją. Nie to żebym liczyła na darowiznę! Nie będę przecież Nadwornemu od ust odejmowała. Jednak, jak mniemam, nieoprocentowanej pożyczki by raczej nie odmówił.
- Lepiej! - odkrzyknął (do twarzy mu z radością) i pociągnął łyczka ze szklaneczki w kropkowane dalmatyńczyki.
Lepiej? Z lepiej to mi jeszcze bilet na lot na księżyc przyszedł do głowy. Jeju! Mam nadzieję, że w obie strony. Życie bez Nadwornego, znacznie straciłoby na kolorycie. Że już o towarzystwie do porannej kawy nie wspomnę!
- Ale wrócisz? - zapytałam. Z nadzieją.
- Skąd? - podejrzliwe spojrzenie jakim mnie obdarzył dało mi do myślenia. Że znowu gadam co mi chora wyobraźnia przyniesie na język.
- E... nic takiego... - plątałam się w zeznaniach. Przecież nie przyznam się że o mały włos nie wsadziłam Nadwornego w rakietę i nie wyekspediowałam na księżyc, a kto wie czy i nie na Marsa.
- Jak nic to co się tak czerwienisz? - jego podejrzliwość sięgała zenitu,
- Głupol jesteś Nadworny! - grałam na zwłokę - I wiedz, że ja się nie czerwienię. Co najwyżej rumienię. A tak w ogóle to gorąco. Książątko mocno dziś napaliło w kominku. Nie sądzisz? Może powinnam otworzyć okno?
- Dobra. - Słodko radosny Nadworny machnął ręką. Zna mnie bowiem nie od dziś. I wie! Że jak nie chcę czegoś powiedzieć to nie powiem. Choćby nie wiem co. - Zapytaj mnie w końcu o co chodzi, bo już nie mam siły milczeć.
- Ok. W takim razie co to jest lepiej? W sensie, że lepsze od wygranej w totka i podróży na księżyc?
- Będę ojcem! - wykrzyknął i zrobiwszy klasyczne powstań, zastygł w pozycji oczekującej na oklaski.
- Poprawka, Nadworny. Jeśli jeszcze tego nie zauważyłeś to przypominam, ty już jesteś ojcem. I to od ponad roku.
- No tak, ale będę podwójnym. To znaczy...
- ... że będzie ich jeszcze więcej - dokończył usłużnie Książę Małżonek, który przeleciał przez salon niczym kometa. Był, dał głos, i znikł.
- Aha... - nagle zabrakło mi słów. W pamięci bowiem miałam niedawne deklaracje Nadwornego dotyczące odpowiedzialności i konieczności świadomego planowania rodziny - Ale przecież...
- No wiesz...
- Wie - kometa w postaci Księciunia ponownie pojawiła się na trasie łazienka - salon - kuchnia, zwróciła się do szanownego gościa - Tylko nie przyjmuje do wiadomości, że nie jesteś krową.
- Jaką znowu krową?! - zapytaliśmy jednocześnie. Ja i Nadworny.
- Tą co nie zmienia poglądów...
Źródło zdjęcia:http://bobandjoeblog.blox.pl/2013/02/Krowy-ucza-nas-jak-schudnac-i-czy-ja-naprawde.html
Ha ha księciunio jest super. To co pomyślałaś on powiedział na głos. Uzupełniacie się :)
OdpowiedzUsuńWODY??? Czy Nadworny przyjmuje tatktykę bycia w ciąży razem z żoną? :D
OdpowiedzUsuńAle Ty jestes! Zamiast od razu pol literka na stol stawiac, woda czlowieka traktujesz.
OdpowiedzUsuńWoda! Z takiej okazji! Phi!!!
Jakby wygrał i nawet nie chciał się podzielić, to przynajmniej nie mógłby wyciągać łapy do ciebie po zapomogę. Zawsze to jakiś plus. A tu wygląda na to, że będzie raczej odwrotnie...:(
OdpowiedzUsuńBo dzieci kosztują, oj kosztują...
No to inwestycje się zaczną
OdpowiedzUsuńj
Też mnie prośba o wodę zaintrygowała. Ojcostwo przyszłe widać przewraca męski świat do góry nogami...
OdpowiedzUsuńJesteś mistrzynią buziaku :*
OdpowiedzUsuńNo cóż, poglądy rzecz nabyta, więc i zmienić można :)
OdpowiedzUsuńw tym temacie wpadki się zdarzają...........
OdpowiedzUsuńchwila przyjemności, a zdanie można zmienić
( byle z własną poślubioną)
To chyba tak jak z deklaracjami "nie, nie chcemy już więcej dzieci, ale...jakby się przydarzyło, dramatu nie będzie..." :-)
OdpowiedzUsuń