Mezalians
Przyszła wczoraj. Właściwie to nawet zapomniałam, że miała się pojawić...
Powsinoga z wielką torbą stanął w drzwiach i stanowczo zażądał widzenia. Się ze mną. Osobistego. Twarzą w tors, bo on wysoki jest i nawet jak się w buciki na niebotycznych obcasach wystroje to sięgam mu do brody ledwie. A i to pod warunkiem, że stanę na palcach.
- Mogę odebrać za żonę - Książę Małżonek chciał się przysłużyć i zaoszczędzić. Sobie czasu oczekiwania na specjalność zakładu, a panu listonoszowi widoku. Mojej wielce rozczochranej powierzchowności.
- Nie - powsinoga była nieugięta. Zupełnie jakby chodziło o wydanie depozytu z banku szwajcarskiego, a nie o białą, niepozorną kopertę - To polecony!
Bardziej nie, niż rada oderwałam się od lepienia pizza bułeczek i poczłapałam w kierunku odgłosów.
- Pani podpisze - listonosz podsunął mi pod nos świstek z jakimiś rubryczkami. I długopis dyndający na sznurku przyczepionym do klapy w służbowej marynarce.
- Gdzie? - zapytałam pół przytomnie usiłując jednocześnie tak złapać ogryzek mieniący się długopisem, żeby go ciastem drożdżowym nie pokalać.
- Tu - wskazał mi paluchem odpowiednią rubryczkę - Tylko czytelnie. Ma być.
Było wedle życzenia. Czytelnie znaczy się. Odebrałam co moje, podziękowałam pięknie, pożyczyłam dobrego dnia i trzasnęłam panu powsinodze drzwiami przed samiuśkim wścibskim nosem.
- A! - z rozmachem otworzyłam drzwi i wrzasnęłam za odchodzącym w szarą mgłę - I proszę pozdrowić małżonkę.
Nie wiem czy pan listonosz wzmiankowana połowicę posiadał czy też był szczęśliwym singlem, niemniej czytałam gdzieś że wypada. I że wskazane jest. Się stanem rodzinnym gościa zainteresować. Więc się zainteresowałam i wykazałam troską.
Ponieważ mam bardzo słabą silną wolę, postanowiłam ją poćwiczyć. I nie otwierać przesyłki przez jakieś pięć do sześciu minut (na maksa!) Nie było łatwo, ale dałam radę. No dobra, przyznaję, jak tylko zobaczyłam kto jest nadawcą to wiedziałam co jest w środku. Niemniej chwała mi za to, że przedłożyłam kulinarne obowiązki ponad niewątpliwe przyjemności i zwykłą ludzką ciekawość.
To ja. Książę Małżonek ani myślał być cierpliwym. Wyglądał i zachowywał jakby mu nagle, w częściach dolno tylnych wyległo się stado owsików. Uzbrojonych! W malutkie szpileczki.
- Robert? My znamy jakiegoś Roberta? - dopytywał kręcąc tyłkiem ósemki.
- My? No nawet kilku... - dręczyłam go wrednie lepiąc jednocześnie kolejne bułeczki.
- Jakoś sobie nie przypominam, tego właśnie - mruczał. Gdyby miał rentgena w oczach to by pewnie prześwietlił bąbelkową kopertę na wylot. Jedynie przyjętym zasadom o nietykalności cudzej korespondencji, nawet służbowej, zawdzięczam fakt, że nie rzucił się z pazurami i nie sprawdził organoleptyczne zawartości przerzucanej z ręki do ręki koperty.
- A Volusia kojarzysz? - zapytałam. Wredność jest wredna, ale nie jest gumką z majtek. I ma swoje granice. I trzeba uważać żeby ich nie przekroczyć.
- No. Kojarzę. Chyba.
- No! To właśnie od niego. Nagroda pocieszenia...

Epilog
Owsiki wyginęły równie nagle jak się pojawiły. Książka jest pyszna. Podobnie jak pizza bułeczki którymi się nabożnie posilałam czytając...
I jeszcze PeeS... Dzięki wielkie Voluś:)
Powsinoga z wielką torbą stanął w drzwiach i stanowczo zażądał widzenia. Się ze mną. Osobistego. Twarzą w tors, bo on wysoki jest i nawet jak się w buciki na niebotycznych obcasach wystroje to sięgam mu do brody ledwie. A i to pod warunkiem, że stanę na palcach.
- Mogę odebrać za żonę - Książę Małżonek chciał się przysłużyć i zaoszczędzić. Sobie czasu oczekiwania na specjalność zakładu, a panu listonoszowi widoku. Mojej wielce rozczochranej powierzchowności.
- Nie - powsinoga była nieugięta. Zupełnie jakby chodziło o wydanie depozytu z banku szwajcarskiego, a nie o białą, niepozorną kopertę - To polecony!
Bardziej nie, niż rada oderwałam się od lepienia pizza bułeczek i poczłapałam w kierunku odgłosów.
- Pani podpisze - listonosz podsunął mi pod nos świstek z jakimiś rubryczkami. I długopis dyndający na sznurku przyczepionym do klapy w służbowej marynarce.
- Gdzie? - zapytałam pół przytomnie usiłując jednocześnie tak złapać ogryzek mieniący się długopisem, żeby go ciastem drożdżowym nie pokalać.
- Tu - wskazał mi paluchem odpowiednią rubryczkę - Tylko czytelnie. Ma być.
Było wedle życzenia. Czytelnie znaczy się. Odebrałam co moje, podziękowałam pięknie, pożyczyłam dobrego dnia i trzasnęłam panu powsinodze drzwiami przed samiuśkim wścibskim nosem.
- A! - z rozmachem otworzyłam drzwi i wrzasnęłam za odchodzącym w szarą mgłę - I proszę pozdrowić małżonkę.
Nie wiem czy pan listonosz wzmiankowana połowicę posiadał czy też był szczęśliwym singlem, niemniej czytałam gdzieś że wypada. I że wskazane jest. Się stanem rodzinnym gościa zainteresować. Więc się zainteresowałam i wykazałam troską.
Ponieważ mam bardzo słabą silną wolę, postanowiłam ją poćwiczyć. I nie otwierać przesyłki przez jakieś pięć do sześciu minut (na maksa!) Nie było łatwo, ale dałam radę. No dobra, przyznaję, jak tylko zobaczyłam kto jest nadawcą to wiedziałam co jest w środku. Niemniej chwała mi za to, że przedłożyłam kulinarne obowiązki ponad niewątpliwe przyjemności i zwykłą ludzką ciekawość.
To ja. Książę Małżonek ani myślał być cierpliwym. Wyglądał i zachowywał jakby mu nagle, w częściach dolno tylnych wyległo się stado owsików. Uzbrojonych! W malutkie szpileczki.
- Robert? My znamy jakiegoś Roberta? - dopytywał kręcąc tyłkiem ósemki.
- My? No nawet kilku... - dręczyłam go wrednie lepiąc jednocześnie kolejne bułeczki.
- Jakoś sobie nie przypominam, tego właśnie - mruczał. Gdyby miał rentgena w oczach to by pewnie prześwietlił bąbelkową kopertę na wylot. Jedynie przyjętym zasadom o nietykalności cudzej korespondencji, nawet służbowej, zawdzięczam fakt, że nie rzucił się z pazurami i nie sprawdził organoleptyczne zawartości przerzucanej z ręki do ręki koperty.
- A Volusia kojarzysz? - zapytałam. Wredność jest wredna, ale nie jest gumką z majtek. I ma swoje granice. I trzeba uważać żeby ich nie przekroczyć.
- No. Kojarzę. Chyba.
- No! To właśnie od niego. Nagroda pocieszenia...

Epilog
Owsiki wyginęły równie nagle jak się pojawiły. Książka jest pyszna. Podobnie jak pizza bułeczki którymi się nabożnie posilałam czytając...
I jeszcze PeeS... Dzięki wielkie Voluś:)
Swoją to jedno, ale przećwiczyłaś też mężowską ciekawość :D. Nie wiem czy ja bym od razu nie otworzyła paczki ;).
OdpowiedzUsuńKsiążę Małżonek czuwa ;)
OdpowiedzUsuńWiedźma...
OdpowiedzUsuńNo wiesz... Leniwa jestem. Musiałabym dwa razy myć łapy;)
Beatta...
OdpowiedzUsuńSwojego trzeba pilnować;)
Ciekawa okładka, bardzo ciekawa. Jeśli zawartość równie uwodzicielska, to czy kupie to w Empiku ???
OdpowiedzUsuńButteffly...
OdpowiedzUsuńPrędzej na allegro. Jak chcesz to podam ci dokładniejsze namiary; ISBN itd:)
Nivejka - na zdrowie :)
OdpowiedzUsuńJak Cię zainteresowała książka, to Violka wydała jeszcze drugą - Rachmunes, a teraz próbuje z trzecią.
Ale znalazłem jeszcze 2 sztuki Mezaliansu. Jak ktoś chce, to można się zgłaszać - kto pierwszy, ten lepszy. By upiec dwie pieczenie na jednym ogniu proponuję do zgłoszenia dołączyć deklarację wpłaty na jakiś szczytny cel - dom dziecka czy coś podobnego. Po wpłacie wysyłam książkę.
ja tam lubię, ja powsinoga zostawia dla mnie paczki w domu, bo jak bym miała sie udac do biura powsinogi oddalonego o 5 kilometrów, to bym powsinodze nogę urwała...
OdpowiedzUsuńVoluś...
OdpowiedzUsuńZaraz poszukam. Mam tylko jedno zastrzeżenie do tej książki. Jest zdecydowanie zbyt krótka. Bo naprawdę świetnie się to czyta:)
Beata...
OdpowiedzUsuńJa tez lubię, nie mam nic przeciwko jego wizytom. Zwłaszcza jak przynosi książki. A ja nie jestem w kropki:)
mówią (zapewne faceci), że to kobiety są ciekawskie, a mnie się wydaje, że właśnie faceci i podobnie jest z plotkami i plotkarzami;)
OdpowiedzUsuńIiii - tak jakoś choinką zapachniało :-). Ach, już sobie ząbki ostrzę i spis książek-prezentów robię (dla rodziny wcześniej zamawiam, żebym przeczytać zdążyła;-)). Nivejko, żyj nam sto lat! Dzięki Tobie znów się uśmiałam, choć nastrój mam ostatnio "jesienno-pluchowaty"
OdpowiedzUsuńIva...
OdpowiedzUsuńJa tam jestem ciekawa. Tylko z tymi plotkami to już gorzej. ten sport nigdy mnie nie rajcował;)
Anulka...
OdpowiedzUsuńNastroje nas po prostu dopadają. I trzeba je przetrwać. mam nadzieję, że sobie z nimi poradzisz. szkoda życia na smutkowanie. Się:)
Mój listonosz nie jest zespawany z długopisem :D
OdpowiedzUsuńA z tym Twoim listonoszem kojarzy mi się scenka z barem mlecznym i łyżkami przytwierdzonymi do stołu na łańcuchach :))
Magenta...
OdpowiedzUsuń"Miś" jak widać jest ponadczasowy. Bez względu na okoliczności i ustrój zawsze można znaleźć analogie do otaczającej rzeczywistości;)
Hm....intrygująąąąąące:)) Co to za książka smakowita? Nic to, trzeba ją zakupić:))***
OdpowiedzUsuńA, jeśli można spytać, na pocieszenie jakie ta nagroda?
OdpowiedzUsuńAnia...
OdpowiedzUsuńPolecam. To zbiór opowiadań które czyta się jednym tchem:)
Zgaga...
OdpowiedzUsuńPocieszenie było na okoliczność że jestem głąbem...:(