Angina


W siedmiomilowych butach spaceruje sobie Staruszek Świat...
Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że dzieci rozwijają się w takim zastraszającym tempie?
Oczywiście można przyjmować różne hipotezy i snuć najdziwniejsze teorie spiskowe, niemniej jednak obuwie z napędem na siedem mil na sekundę brzmi może i niewiarygodnie, ale za to bajkowo...

- Cześć! - radośnie, ile sił w zrujnowanych strunach głosowych, zaskrzeczała moja dziewięcioletnia córka - Mam anginę! Ropną!
- No jak co z tego? - zapytała z niekłamanym zdziwieniem rozmówcę ukrytego po drugiej stronie - Szkoła mnie ominie!
Wyskrzeczawszy chorym gardłem radosny pean ku czci anginy ropnej, odłożyła słuchawkę i z miną sprawiedliwego słodziutko zasnęła...

Ja chorobotwórczo zaczęłam kombinować dopiero w piątej klasie...
Sposób był prosty:
- łyżeczka proszku do pieczenia na podniesienie ciepłoty ciała,
- i taka sama porcyjka kisielu o smaku obojętnym, ale koniecznie w czerwonym kolorze.

PeeS. ... i to wcale nie jest tak, że podsłuchiwałam! Po prostu przechodziłam mimo...;D

Źródło zdjęcia w sieci

Komentarze

  1. Ja też w piątej klasie próbowałam numeru z proszkiem, surowym kartoflem, chodzeniem boso po śniegu! Wszystko na nic!
    Angina przyszła sama, nieproszona, w przeddzień studniówki...

    OdpowiedzUsuń
  2. Akceleracja postępuje...A o proszku to nie wiedziałam...jedynie o termometrze w ciepłej herbacie:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Numerantka, że też mi nie przyszło do głowy, żarłam surowe ziemniaki ... blee

    OdpowiedzUsuń
  4. ja nie wymyślam (już) chorób i ich nie tworzę - same się pojawiają (w głowie), a więc nie idę jutro do pracy...

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięcięca twórczość!
    Mnie zazwyczaj "bolał" żołądek, no i termometr w herbacie (dopókigdo nie potłukłam). Generalnie wszystko mało skuteczne. Mój młodszy syn żeby wymigać się (rzadko) z przedszkola, mówi że z sił opada i zasypia. Potrafi tak na zawołanie. Kiedyś patrząc się prosto w oczy z mina niewiniątka, potrafił wymiotowac na zawołanie. Na szczęście zaniechał tej praktyki.
    Starszego boli głowa i ma stan podgorączkowy. Nie wiem tylko czego używa.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nasze dzieci są sprytniejsze niż my.I niech tak pozostanie.

    OdpowiedzUsuń
  7. oj z proszku do pieczenia to ja tylko bomby robiłam - nie, nie jestem terrorystką:)
    a na zwiększenie temperatury ciała to podobno trzeba było zjeść surowego ziemniaka- niestety nigdy się nie odważyłam, termometr przytulałam do ...kaloryfera:)

    OdpowiedzUsuń
  8. kupuję proszek i aplikuję. przyda mi się dzień wolnego. dzięki za przepis ;-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Margo ta też ziemniaki wcinałam :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja też na ziemniakach wychowana...
    choć generalnie szkołę lubiłam... a jak zdarzyło się nie lubić... to mogłam zostać nawet ze zdrowym gardłem...:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Oooo, bidusia malutka, chorutka.

    OdpowiedzUsuń
  12. O Psia kość!
    Dopiero teraz poczułam, że coś w dzieciństwie mi umknęło. :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Ja wiedziałam tylko o surowym kartoflu, ale nigdy nie próbowałam. Generalnie świętoszek ze mnie był co nie kombinował w ten sposób. Dobrze wiedzieć o proszku do pieczenia :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Stary sprawdzony sposób na chorobę to termometr w herbacie.Szkoda ,że teraz nie można tak kombinować :( Że też musieli wymyślić elektroniczne termometry.:( buziole:)

    OdpowiedzUsuń
  15. Inwencja twórcza oraz kreatywność, godna pozazdroszczenia;-)
    Jak to dobrze, że moje dzieci są już dorosłe;-)))
    Życzenia zdrowia dla latorośli;-)))

    OdpowiedzUsuń
  16. aż mnie ochota na kisiel naszła ;D Arek! marsz do kuchni! Serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  17. No i przypomniałam sobie...
    Jak ktoś chciał być bardziej wiarygodny to zagabywał sobie maść z tygryskiem. Odrobina tego specyfiku pod oczami i jeszcze łzy leciały...
    Ech to były czasy:)
    POZDRAWIAM wszystkich serdecznie....:)

    OdpowiedzUsuń
  18. nie musiałam się wysilać, bo byłam zwyczajnie chorowitym dzieckiem, więc szkoła omijała mnie często. dlatego też nie znam żadnych sposobów na wywoływanie. pozdrowienia dla małej zaanginowanej:)

    OdpowiedzUsuń
  19. Wiesz Nivejko, żadnej z Was nie wychowywała moja babcia,więc dziwnego,że wolałyście chorować niż iść do szkoły. Ja już wolałam iść do mało lubianej szkoły niż leżeć niczym mumia, nakryta pod brodę, w jednej pozycji (oczywiście na wznak), kołderka musiała być równo w kancik ułożona i nawet czytać mi nie było wolno, "bo w tej pozycji to się wzrok psuje". Zostanie w domu pod czujnym i troskliwym okiem babci było najgorszą karą za wszystkie grzechy dzieciństwa.
    Miłego,:)

    OdpowiedzUsuń
  20. A ja nie przepadałam za siedzeniem w domu, musiałam wtedy leżeć regularnie w łóżku, bo mama nie uznawała innego leczenia.
    I pić syropek z cebuli, cytryny i miodu. I zawsze miałam wrażenie, że tam na zewnątrz coś mnie ciekawego ominie :)

    OdpowiedzUsuń
  21. Haha ja też znałam sposób na surowe ziemniaki, ale nigdy na mnie nie podziałało, no nie wiem czemu?!
    Za to mój syn jako notoryczny anginowiec nawet jak był przeze mnie podejrzewany o kombinatorstwo i wysyłałam go do szkoły, to później kończyło się dwutygodniowym leczeniem. Serio! Później już lęki miałam jak tylko kichnął :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprawa się rypła

O złamanej nodze

Bluszcz