Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2009

Andrzeja dziś....

Obraz
 Świętego? Możliwe. Tak się składa, że żaden którego znam osobiście do aureolki nie pretenduje;) Wręcz przeciwnie . "Uparty Andrzej - często Jędruś lub Jędrek - To świetny kompan do męskich pogawędek. Ma też inne zalety (Cenione przez kobiety), Mimo, że wręcz uwielbia tokować jak mędrek." * Idę sobie wróżyć. Wiem że trzeba było wczoraj. Niestety z przyczyn obiektywno-prozaiczno-kalendarzowych, wróżę dziś. Bo? Bo wczoraj była niedziela, a w niedzielę przedszkola nie wróżą. To znaczy, są zamknięte. A że to właśnie tam, w towarzystwie zacnych czterolatków płci mieszanej odbywać się  będzie owo wosku lanie, butów ustawianie, jabłek obieranie, na szpilkę wybrańca nadziewanie ...itede,  no to.... chyba jasne co nie? Dla wszystkich moich ulubionych Andrzejów... piosenka tego najulubieńszego... O taka W linku są trzy . Te same. I podobnie jak autorka filmiku,  nie mogę się zdecydować, która wersja lepsza. Muzycznie trzecia. Zdecydowanie. Filmowo pierwsza. Bo tak. Sen

Gdzie diabeł nie może...

... tam Zołzę pośle. Może niefortunnie się złożyło nieco, że ten diabeł akurat mnie do kościoła posłał, ale... niezbadane są wyroki boskie. Diabelskie jak się okazuje też. Wrobili mnie. A ja się dałam podejść jak dziecko. I do chóru się zapisać. Wszystko przez komunistyczne okoliczności. Oraz nieobecną w chwili obecnej asertywność. Poszła gdzieś sobie małpa jedna, zostawiając mnie na pastwę losu... "Występ" na szczęście ma być jednorazowy, ale trauma potężna. Dlaczego ogórek nie śpiewa, to ja nie wiem. Gałczyński zadaje się też nie doszedł do żadnych konstruktywnych wniosków . Doskonale natomiast wiem, dlaczego Ja, nie udzielam się śpiewaczo w miejscach publicznych. - No, ale właściwie to z czego ty robisz taką tragedię co? - zapytał Nadworny, któremu z braku kogokolwiek innego wypłakałam się w mankiet. - Bo Tak! - To  nie jest odpowiedź. - Chcesz wiedzieć?! Chcesz?! To ci powiem ! Bo ja śpiewam jak Sośnicka wiesz? Zgłupł do reszty ten Nadworny. Aż mi się go żal zrobi

Mało brakowało...

... a moje ulubione kawowe kubeczki poszłyby do raju dla potłuczonych... Wchodzę z zaplecza z tymi że kubkami,  patrzę, a Nadworny rozpłaszczył swoją czteroliterową na moim fotelu i sobie czyta... - Te Nadworny, a nie pomyliło ci się coś przypadkiem? - A co niby się miało pomylić? - Komputery Matołku! Ten jest mój!!!!!! - Osobisty? - Nie służbowy. Ale pod moją opieką się aktualnie znajduje. Jak będzie pełnoletni to się będziesz mógł dobierać. Teraz łaskawie puuuuuuuuuuuuszet stąd...bo! - Bo co? Psami poszczujesz? - Kotem. Ale za to czarnym. - O rany ! Poczytać sobie nie można?- mruknął i poszedł obrażony . Daleeeeeeeeeeeeko.... Przesiadł się, na po drugą stronę biurka. To się nazywa wyczucie chwili. Oraz fart mój życiowy, niezaprzeczalny.  Zupełnie przez przypadek i absolutnie niechcący zostawiałam służbowy komputer na otwartej prywatnej stronie bloga... Mojego. Tego na dodatek! Gdyby jeszcze Niecnotliwy, to pól biedy. Zdemaskowanie było blisko, coraz bliżej... - Daj linka. T

Liceum, muzeum i fiu-bździu

Zakład rzecz święta! Tym bardziej jak się człowiek o słoik korniszonów domowego przemysłu zakłada.  - Taaaaa…. Ale w kucykach to byś do pracy nie poszła! -  No wiesz? Ja to bym nawet w warkoczykach poszła!  Tylko nie bardzo jest z czego zaplatać. – odpowiedziałam i dumnie zadarłam nosa. - Udowodnij! - Proszę bardzo! Gdzie i kiedy. - Gdzie wiadomo. W szkole. Kiedy? Poczekaj… niech pomyśle … - Zmarszczek dostanie jak tak będzie intensywnie myśleć – pomyślałam i szybko przestałam, bo ja też mogę się nabawić a wtedy żaden krem mi nie pomoże. - W poniedziałek. Od rana . I masz wytrzymać przez godzinę. Co najmniej. - Phi… też mi coś. Bułeczka, kajzereczka z masełeczkiem. Godzinka to mi jak pryszczyk przeleci. Schowam się między regały i przeczekam;) Przez cały weekend cieszyłam się jak ta durna, że oto jestem właścicielką najłatwiej „zarobionego” słoja z ogórkami. Korniszonkami. Wieczorem przygotowałam sobie gustowne recepturki, żeby sobie te kucyczki zrobić.. i dopiero rano przy

Wieczorowa piżamka

Dostałam wczoraj prezent. Wcale nie z okazji braku okazji, tylko na urodziny. I zaznaczam, że wcale nie była to trumna, ani wieczne pióro, którym miałabym podpisać testament. Ten prezent to śliczna piżamka w różowe słonie. Słonie z trąbami do góry - bo tylko takie się liczą. Podobno. W związku z piżamką, oraz czasem urodzin rzecz jasna, przypomniała mi się pewna historyjka, która to zdarzyła się dawno dawno temu, kiedy byłam piękna, młoda i niecałowana... Chociaż ... nie to niecałowana, to chyba powinnam jednak wydeleytować;) Praktyki studenckie po pierwszym roku studiów miałam w przedszkolu. Do tegoż przybytku uczęszczał mój ulubiony przedszkolak (wówczas ulubiony, bo teraz to zdecydowanie mój syn bije go na głowę) niejaki Arnold W. Arnoldzik był zakochany we mnie po czubki odstających uszu i za nic nie mógł się rozstać, jak już przychodziła pora odbieranek. Tym razem jednak, to ja musiałam wyjść wcześniej,....  - Arnold - mówię do kleszcza, który przypiął sie do mojej nogi i za n

Młodzi, gniewni, metroseksualni...

Podsłuchane…na przerwie między matematyką a polskim… Albo odwrotnie…. - No... A, wiesz, że na miejscu Bryzy mają coś wybudować? - No co ty? Może coś takiego jak Forum? - No mogliby. Bo wiesz co, u nas to nie ma porządnego sklepu. - Masz racje. Jeden Haus, ale co to tam jest. Kupisz tam  coś, a potem patrzysz, a pół miasta w takim samym ciuchu zap….a - Prze…ne. - No… Ty, a gdzie kopiłeś tę kurtkę? No wiesz tę czarną? - W „HaeMce”, ale tam ku…a wcale kolekcji nie zmieniają. Ciągle to samo. No i te rozmiary! - No! Jakieś takie dziwne. Dobrze że jest Flo. Kubek sobie tam kupiłem ostatnio. - Kubek? Jaki? - Taki fioletowy w butelki. Były jeszcze beżowe, ale fioletowy mi bardziej do ścian pasował. - Dzwonek. Idziemy. - Masz mundurek? - Ty to jednak pojeb jesteś wiesz. Nie będę chodzić w takiej bluzie. Ona nawet czarna nie jest. I nie pasuje mi do spodni. Poszli sobie. Kolejne pokolenie metroseksualnych…. Nie to żebym miała cos przeciwko zadbanym facetom, ale to zaczyna być gr

Lubię czwartek;)

Obraz
Mimo wszystko. A przede wszystkim dlatego, że ...  Ale po kolei... Kto pamięta takie dziewczyńskie czytadło, "Pollyanna" ? Można, ale nie trzeba podnieść rękę i nacisnąć przycisk. Spację na ten przykład;) Albo Enter. No i ta Pollyanna to była taka sprytna bestia co we wszystkim, nawet w złamanej nodze potrafiła się dopatrzeć czegoś pozytywnego. Smarkatej było o tyle łatwo, że za nią myślała autorka czytadła. Ja muszę sama wymóżdżyć.  Pomijając aspekt kalendarzowy, że koniec tygodnia bliski,  jedyne co mi przychodziło do głowy, to to, że w tym dniu mam tyle roboty, że nie mam czasu na czytanie, na jedzenie, na pieprzenie głupot na blogu, na ... a nie, na kawę to ja zawsze czas znajdę.... No więc*, jestem tak zarobiona, że dzień mija szybciutko i do następnego czwartku,  aż 7 (słownie: siedem) dni!!! A tym czasem... Zupełnie niespodziewanie, znienacka, przez zaskoczenie i jak na zamówienie zjawił się dziś kolejny powód do lubienia czwartku. Co prawda tego konkretnego , 1

Pan Pikuś

Wczoraj ... "Panna Andzia miała wychodne..." a dziś ...  "Przyszedł Józek, i przyniósł pączki..." - Odchudzam się! Zabieraj te kalorie!- wrzasnęłam na Nadwornego. - Od kiedy? - Od zawsze. A od dzisiaj ponownie. Nadworny puknął się znacząco w czoło, co w jego języku prawdopodobnie miało oznaczać, że totalnie mi odbiło i że on jako ten normalny to już nic nie poradzi. Jedyne co to może a) wezwać pogotowie z kaftanem bezpieczeństwa , b) osobiście pożreć wszystkie przyniesione pod postacią tłuściutkich pączków kalorie. Wspominałam, że on jest cholernie leniwy? jak nie to wspominam.  Bardziej ode mnie. Widać przekalkulował, że z ekonomicznego punktu widzenia, korzystniej będzie zeżreć wszystko... A oblizywał się przy tym jak kociak. I mnie wnerwiał. - Mniam. Pyyyyyyyyyyszota. Na pewno się nie skusisz? - Nie mogę.  Wczoraj na spotkaniu na szczycie ku czci i chwale, ogłosiłam wszem i wobec. Mam świadków. - Pytali cię? - No co ty? Nadworny? Pogięło cię? Sama

Wtorek? Też lubię:)

Woda. Pośpiech nie jest rozwiązaniem. Zalążek sukcesu jest już uformowany. Trzeba czekać na odpowiedni czas. No i co? Wy na to? Bo ja mimo szaroburej jesieni jak na lato! Dostałam wczoraj ciasteczko z chińską wróżbą. Zeżarłam dziś, do porannej kawy... Jakbym wiedziała, że tam w środku takie cudo siedzi to bym  nie czekała. I od wczoraj chodziła radosna jak skowronek. Jedno mnie zastanawia. Jak ja to znajdę? Ten zalążek znaczy. Bo zdaje się, że coś posiałam, nie wiem tylko co i gdzie. A jak wzejdzie, dojrzeje i ktoś zerwie. Ubiegnie mnie? ... co to może być?- pomyślała  drapiąc się w nos.... A teraz się... oddalam. "Dziś panna Andzia ma wychodne..." Mam spotkanie na szczycie. Będą mi wręczać, dziękować i gratulować. W związku z powyższym jestem w pełnym rynsztunku bojowym. Odstrojona jak kucharka na randkę z żołnierzem. Wypacykowana i ufryzowana, że o manikiurkach nie wspomnę (ups... właśnie wspomniałam;) .... No i jak tu nie lubić wtorku? PeeS. Jeszcze rel

Jednak ... lubię poniedziałek

Poniedziałek. Ja to jestem ja. I nie mam zamiaru uczestniczyć w zbiorowej paranoi nielubienia tego  akurat dnia tygodnia. Chociaż powody pewnie by się znalazły. Na przykład dziś. Jeszcze nie spóźniona, ale wszystko na dobrej drodze, żeby tradycji stało się zadość, robię zwyczajową, poranną rundkę. Dom - przedszkole - szkoła - praca. Nagle. BUM!!! I HALT!!! Posłusznie zjeżdżam na pobocze. Światła zapalone, prędkość przyzwoita, dokumenty mam... - Dzień dobry. Starszy sierżant jakiśtam Igrek Iksiński.  Kontrola drogowa. - Dzień dobry. Coś przeskrobałam? - pytam i jednocześnie markuję odpinanie pasa bezpieczeństwa. Najgorsze, że na tylnym siedzeniu dzieciaki też nieprzypięte. Co prawda w chwili kiedy czerwony lizaczek mignął mi przed oczami zdążyłam uprzedzić, że nie mają prawa pod żadnym pozorem ruszyć się z miejsca, ale kto to tam wie, co im strzeli do głowy. - Nie, chociaż w zasadzie tak. Pas miała pani niezapięty, ale dziś akurat tego nie sprawdzamy. Dziś akcja "Trzeźwy ponied

Jadę sobie...

Jeśli merdanie odnóżem w sposób wysoce nieskoordynowany komuś nie pasi z powodów chociażby estetycznych… no to się świetnie składa, że nie jest to wideo blog. Bo merdam niniejszym. Oraz mam w nosie wszystko…. I dobrze mi z tym. Jest niedziela. Z a oknem świt. Wieś Nadmorska powoli się budzi. Z przepicia, z błogiego snu sobotniego, ze złudzeń. Wszystko jedno. Wieś powoli otwiera oczy. Pojedynczo. Najpierw jedno, żeby nie było szoku. A bo to wiadomo, co się zobaczy? To miłe uczucie.  Obudzić się z własnej i nieprzymuszonej. Bez interwencji wrednych budzików. Wszystko jedno czy budziki należą do przyrody ożywionej czy są mechanicznym wytworem myśli technologicznej.  Jak budzą i wyrywają z objęć Morfeusza, albo innego sennego mara, są wredne i już. Szarość zaokienna wcale nie musi oznaczać bylejakości. Mam mocne postanowienie, że spędzę dziś dzień na łonach. Przyrody i rodziny. I będę się dobrze bawić.   Ciemadany już przygotowane. Na hasło „ Jedziemy na wycieczkę”,  moje auto w kolo

Gdyby głupota miała skrzydła...

...lewitacja nie byłaby zjawiskiem paranormalnym. Pierwszą z licencją pilota byłabym ja… bo ostatnio z upodobaniem wielkim oddaję się oglądaniu głupcoodpornego serialu… Brzydule oglądam. Dobra! Wiem! To nie grzech, ale trochę wstyd (zarumieniłam się niniejszym po rzęsy) A na swoje usprawiedliwienie proszę wysokiej instancji mam tylko tyle, że…   - Czterdziestolatka oglądałam dla Kobiety Pracującej.  - Przystanek Alaska dla Krisa o poranku. I dla spacerującego po sennych uliczkach łosia. - Taki jeden serial, co to go jeszcze nie ma i nie ma też gwarancji, że będzie kiedykolwiek oglądałabym dla rybki. - A Brzydulę oglądam dla Wioli Kubasińskiej. Oraz dla Przemko, ale to tak przy okazji;) Jak już ich pokażą to jestem skłonna oddać się zajęciu pożyteczniejszemu jakiemuś. Ale nie zobaczenie Wioli? No katastrofa, którą przyrównać można jedynie do tego, że nagle szarańcza zniszczyła wszystkie uprawy kawy. Albo zamknęli fabrykę Kinder Bueno.    W związku z tym, że cały ciężar odpow

Zupa jak zupa

Obraz
Latem gościłam moich starych znajomych ze śląska. Pamiętny kucharz, który szturmem zajął moją kuchnię i sprowadził mnie do roli przynieś, wynieś, pozamiataj, wrócił bumerangiem w postaci przesłanego na gadulca przepisu na cudną cebulową zupkę. Zupa jak zupa, smaczna nawet bardzo… ale ostatecznie nie samą zupą człowiek żyje. W tym konkretnym przypadku ważniejszy jest sam przepis... Nie do podrobienia. I musi być podany oryginalnie. Oto on:)   Zupa cebulowa Michała Weź rosół lub wywar.  Cebule ile lubisz, pociąć i podsmażyć na patelni na oleju lub oliwie z oliwek lub margarynie lub na jakimś tustym. Na jasno brązowo. Wciepnoć do gorcka z wywarem i gotować jakeś 15 minut Dodać abo dużo abo mało bazylii - jo dowom dużo Potym zakitować klepom ( mąka z wodą) tzn zagęścić. Dodać 1 śmietana lub jogurt, ale nie owocowy ino naturalny. Zmiksować wszystko. Jeszcze do smaku sól i pieprz i gotowe. Nalać do talerza wciepać grzanki i posypać tartom kyjzom A grzanki się robi na patelni

Z uwagi na to, że...

....  marudzenie jest cholernie męczące, i nie mam już na nie zwyczajnie sił, uśmiecham się. Gdyby nie uszy to na okrągło. Padam na twarz tak zwaną ( po nieprzespanej nocy to "coś" trudno nazwać twarzą) Do późnych godzin wieczornych, a raczej wczesnych  porannych waliłam z upodobaniem w klawiaturę. Nijak nie mogłam przestać. - Już dość babo – mówiłam sobie -  skończysz jutro. - Guzik – odpowiadałam sama sobie – Jutro to ja zapomnę, co nazmyślałam i będzie po zawodach. A teraz, siedzę i podpieram się nosem. „Nie pomaga nawet ósma kawa” – jak śpiewał kiedyś kabaret Otto. Za to zdecydowanie nastrój poprawi mi chałwa… mniam… pyszota… Jeden batonik równa się jakieś 500 kalorii. A to się równa 5 godzin intensywnego brykania na aerobiku, na który nie mogę chodzić, z powodu prozaicznego (nie mylić z prozakiem). Ten powód to wcale nie nagła, ale długotrwała absencja zakontraktowanego. Oraz brak w bezpiecznej odległości babci, cioci, dziadka, wujka czy innego asortymentu opiekuna

Zdarzyło się to....

   ... bardzo dawno temu.  W czasach, których nie pamiętają najstarsi blogerzy, a kurczaka na butelce robiło się... na butelce. Teraz  są takie sprytne i śliczne urządzenia. Wystarczy nadziać delikwenta na wspomniane urządzenie, wlać wodę, posypać przyprawami ulubionymi i do piekarnika. Kiedyś wcale nie było to takie proste. Ani, jak się okazało oczywiste.     W moim domu szefem kuchni był ojciec. Mama, od zawsze gotowała i  nadal gotuje, bo musi.  Będąc na gościnnych występach studenckich w stolycy, jadłam gdzieś, nie pamiętam u kogo, danie pod tytułem kurczak na butelce . Pyszny był. Zadzwoniłam więc do domu z rewelacją, że oto odkryłam Amerykę! - Mamo?! Cześć. Wszystko super. Żyję, mam się dobrze, gaz w kieszeni noszę (mama straaaaasznie bała się Warszawy). Daj mi tatę. Coś tam pomruczała o niewdzięczność mojej i o zaniku solidarności jajników, ale słuchawkę grzecznie przekazała. - Mecz jest. Co chciałaś? - Ojciec nie był zbyt chętny do konwersacji. - Mam fajny przepis....

Wczorajszy dzień...

Obraz
... miał być od początku do końca szmaciany. Miałam szeroko zakrojone plany wysprzątania chałupki od parteru po piętro. Bez strychu, bo tam to chyba trzeba by ekipę zawezwać... Plany planami, a życie życiem. Odebrałam maila. Od znajomej jednej co się tfffórczością para. A tam rozpacz w kratkę (w tym mailu) Ratunkuuuuuuuuuuu!!! Nie wiem co dalej! Zmyślisz? Jak nie ty to już nie wiem kto. I nie zapominaj, że to ty mnie w to wrobiłaś. No masz! A co to ja ? Zawód wykonywany : zmyślacz? Niemniej jednak, poczułam się mile połechtana. Weryfikacja planów była tylko częściowa. Po prostu; szwendałam się po domu z kajecikiem - kapownikiem i  laptop cały dzień  był włączony. Bo a nóż, widelec, łyżka się trafi i coś zmyślę? Szorując kibelki doszłam do wniosku, że tak dalej być nie może, że baby sprzątają a faceci uprawiają sporty ekstremalne siedząc przed telewizorem. Z braku możliwości zemsty na osobniku ożywionym, zemściłam się na zmyślonym. Od dziś będzie pantoflarzem. I będzie tańc

Od jutra...

Obraz
... będę grzeczna. Mam bowiem mocne postanowienie poprawy. Bo że różnie bywało to chyba wiadomo. Zaczęło się w przedszkolu... Modna pięciolatka w przedszkolu chadzała w papuciach na obcasach i miała tipsy z pionków do chińczyka. Obcasy to były takie klocki drewniane w kształcie równi pochyłej, które wkładało się w kapcie. I już. Francja elegancja;) Niestety, klocków było mniej niż dam chcących wyglądać godnie. Należało wobec tego, dzień wcześniej ukryć parę obcasów w miejscu sobie tylko wiadomym. Jakimś cudem nie ukryłam kiedyś... i byłam w kropce. Szanujący się pięciolatek płci żeńskiej w płaskim obuwiu nie może się pokazać w towarzystwie. No nie uchodzi po prostu. Patrzę, a tu, na przeciwko siedzi taki jeden Darek i bezczelnie używa obcasów do budowania wieży (cóż za profanacja!) - Oddawaj obcasy! - "poprosiłam" grzecznie. - Nie - odpowiedział i najspokojniej w świecie, dalej robił swoje. Zaczęłam kombinować, co łatwo było poznać po zmarszczonym nosie i zadumanym

Werdykt!

Obraz
Psze Państwa Szanownego! Wielce! W imieniu  komisji w składzie: przewodniczący:          Zołza Zołzowata członek komisji:           Clio sekretarz:                    Niecnota Jedna Ogłaszam werdykt  :         Po rozpatrzeniu wszystkich zgłoszonych propozycji alternatywnej nazwy dla ciasta pt. Cycki Dzidki  komisja postanowiła jednogłośnie Grand Prix przyznać p. Ładosz Maurze za .... Absolutnie nowatorskie i odlotowe Bimbały jabłkowe! Zwyciężczyni, komisja w składzie w/w serdecznie gratuluje. Oraz życzy smacznego:) Nagroda zostanie przesłana mailem, w terminie do 7 dni roboczych od daty ogłoszenia wyników;))))))                                                                                                                                                                                                                                    Z poważaniem                                                                                                               Cała K

Cycki!

Mam ciotkę… Jolkę. Ciotka jest kobietą gabarytów potężnych. Przy okazji ma złote serce, dwie lewe nogi do tańca  i  lekką łapkę do robienia ciast wszelakich. Na urodziny zrobiła mi swego czasu tort.  Piękny był, w kształcie kapelusza godnego głowy świętej pamięci Hanki Bielickiej. Kiedyś owa ciotka upiekła była ciasto, które swoim zwyczajem, zaniosła do pracy. Taki jeden, chudy, z gatunku co to mu szkoda jedzenia dawać bo to tak jakby sąsiadowi za płot wyrzucać, przysiadł się z miejsca. Jak już pochłonął pół  tego specjału raczył się odezwać… - Pani Jolu, dobre to ciasto! - A, taki tam gniot . – odpowiedziała ciocia machając łapką. - Hmmm… szkoda. - Co szkoda? - No, bo dobre, a tak brzydko się nazywa. I ja właśnie w związku z tym, mam zapytanie, prośbę wielką, albo, jak kto woli plebiscyt ogłaszam. Na nazwę. Mam albowiem (to dla ciebie Aniu;) przepis na super odlotowego gniota z jabłkami. Tylko nazywa się tak mało dostojnie… „Cycki” . Można by niby zastąpić to Biustem, albo

Dziadowskie przemyślenia

"Dziady" odprawione. Powrót do domu bez uszczerbku na karoserii autka w kolorze bliżej nieokreślonym. Ucierpiała natomiast tapicerka koloru bliżej nieokreślonego koloru nadwozia. Ale... czym jest plama na tapicerce sdiełana sokiem marki Kubuś Play, wobec wieczności? No niczym...  Przechodzę więc nad zjawiskiem plamy do porządku dziennego. Zajmie się nią profesjonalista w myjni. Oraz w pralni auciej. Wszak, ja do wyższych celów jestem stworzona... Do sprzątania po kocie darmozjadzie na ten przykład.  Ziutka nie jest kotem podróżnikiem. Zostaje na straży domostwa i udaje, że pilnuje. Opiekują się nią sąsiedzi. W praktyce to wygląda tak, że dosypią i doleją... Kuweta zostaje dla mnie:) W związku z "dziadami", mam pewne przemyślenia. (Żeby nie było! Czasami myślę. Czasami nawet na tematy poważne) Przemyślenia dotyczą przemijania, ale tylko w pewnym sensie i przy dobrej woli kogoś kto te myśli pokręcone zechciałby zinterpretować. Ja zechciałam. Po pierwsze dlatego że