Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2011

Śpiewać każdy może...

Obraz
Pamiętacie jak pisałam, że z dziećmi trzeba ostrożnie? Bo bestie z nich sprytne i pamięć mają słoniową? No to niestety... po raz kolejny okazało się, że miałam rację. Poniedziałek to najgorszy dzień. Między innymi dlatego, że w kalendarzu występuje zaraz po niedzieli (dwóch tygodniach lenistwa to mógłby w zasazie wcale nie istnieć). To również dzień katastrof natury medycznej. Przychodnie pękają w szwach. Po byle receptę, za Chiny nawet gdyby były kapitalistyczne bym się nie wybrała. Z chorym dzieckiem jednak żartów nie ma. I mus iść. Tym jesli widmo epidemii rodzinnej zaglada w oczy. Na korytarzu kolejka na dwa magazynki. O miejscu siedzącym można co najwyżej pomarzyć. Dzieciom to w zasadzie nie przeszkadza. Fajnie jest. Koledzy też przybyli zwabieni wizją otrzymania od pana doktora pieczątki z misiem albo klauniego noska (piłeczki kauczukowe się skończyły;) Po kilkunastu próbach spacyfikowania towarzystwa, które wyglądało na cudownie ozdrowione, wreszcie się udało. Ściślej; to

Mechanik

Obraz
Pewna, baba, nazwijmy ją Zołzą (zbieżność bynajmniej nie przypadkowa), lat temu dwa z małą górką, drogą negocjacji niebywale burzliwych, wzięła i  nabyła. Samochód. W kolorze bliżej nieokreślonym z tapicerką koloru bliżej nieokreślonego koloru nadwozia. Auto jak auto. Służy do jeżdżenia i jak dotąd wspomniana wyżej Zołza nie miała pretensji do losu, producenta ani wcześniejszej właścicielki, Hanna jej było. Przez czas odkąd stała się szczęśliwą posiadaczką jedynie dolewała; paliwa, płynu do spryskiwaczy i oleju. Reszta działała bez zarzutu. Z bardzo pewnego źródła wiem, że nadal pretensji żadnych nie ma, niemniej czas i pora było się wybrać do doktora. Bo tu coś tuka, tam coś piszczy ... Normalka. Wzięła więc baba kluczyki, dokumenty, wygodne obuwie na nogi wzuła i wiuuuuuu... pojechała. Do mechanika. - Dzień dobry panu - wykrzyknęła radośnie, posłała uśmiech z gatunku niezalotnych i  wygramoliła się z autka z gracją pozostawiającą wiele do życzenia. - Bry - odmruknął w odpowiedzi p

Para mieszana (11)

Obraz
Mieszkanie Tomka, było najoględniej mówiąc, smutne. Rośliny doniczkowe, które mama hodowała uschły. Jeszcze jak żyła, zaczęły chorować. Można powiedzieć, że umarły razem z nią. Jedyne co było tam kolorowe, to telewizor. Sprzęt, który wypełniał pustkę i robił za towarzystwo. Nie ważne co, ważne że gadające głowy poruszały się, a z ich ust, wydobywały się jakieś dźwięki. Widmo samotności wisiało nad Tomkiem, za każdym razem, kiedy wracał do pustego mieszkania i nikt, oprócz ludzików zza szklanej szybki, nic nie mówił. Teraz, jest Jacuńska. Ona i jej dziwna chęć spisania historii swojego życia. I te jej opowieści. Niesamowite życie miała ta kobieta… Dziś zamiast telewizora, najpierw włączył komputer. Nowy folder. Dokument tekstowy. Nazwa… jak to nazwać? Biografia? Na początek może być. Zawsze można to potem zmienić. W punktach zapisał to, co usłyszał od sąsiadki. Zawsze tak robił. Potem rozwijał te punkty. I wychodziła opowieść. Teraz też wyjdzie. Bo życie tej kobiety było, twuuu, jes

Bez tytułu (1)

Obraz
Maria bardzo nie lubiła jak ktoś zdrabnia jej imię. Pół biedy jeśli była to Marysia. Mania, nawet na czczo wywoływała odruch wymiotny. Jakoś tak dziwnie jej się to kojarzyło. Wieśniacko. Nie wiejsko i nie sielsko  tylko właśnie wieśniacko. To przez matkę. Zawsze ganiła ojca jak brał ją na kolana i czule mówił - Moja mała Manieczka. Krzyczała wtedy, żeby nie robił z jej dziecka proletariuszki. A on, jakby na złość, zaczynał śpiewać piosenkę o Maniuśce. Głośno i wyraźnie. Matka zatykała uszy, chowała się w łazience, ale i tam prostackie dźwięki pseudoludowej przyśpiewki ją odnajdywały, osaczały i nie pozwalały zapomnieć o przeszłości. Urodziła się na wsi. Takiej prawdziwej, z krowami które śmierdziały i trzeba było je oporządzać, paść i doić, z kurami które łaziły po całym podwórku i z niekończącą się robotą. Ledwie kończyły się sianokosy zaczynały się żniwa, a potem wykopki. Nawet zimą było co robić. - Maniuśka moja, Maniuśka, choć że ze mną spać do łóżka! - ojciec wyśpiewywał nie

O kruku...

Obraz
... który jak wiadomo krukowi oka nie wykole. Inaczej rzecz się ma z rodzeństwem. Bo nikt tak skutecznie nie potrafi zwichnąć dobrze zapowiadającej się kariery artystycznej jak młodszy brat... - Nie! - stanowczo odmówiłam wykonania polecenia pani przedszkolanki, która z konieczności robiła również za reżysera. Może by ją to nawet bawiło gdyby nie miała do czynienia ze zmanierowanymi artystami. - Bo? - pani pytała po dobroci.unosząc jednocześnie ku górze brwi mocno podkreślone kredką w kolorze kruczo czarnym. Przy blond grzywce nadawało jej to nieco groteskowego wyglądu.  Groźne gesty mimiczne na nic się  jednak zdały. Byłam nieugięta. Na szczęście mój partner, odtwórca głównej roli męskiej był tego samego zdania co ja. - Bo my proszę  nie będziemy tego robić - kolega, Robert mu było, poparł mnie jak na dżentelmena przystało.

Pocztówka z podróży

Obraz
... czyli pocalujta w dupę Jacka Siedlce . Kiedyś nieco senne, trochę małomiasteczkowe, a mimo to urocze i mające w sobie to coś. Dziś tętni życiem, rozwija się i tylko trochę, patrząc przez subiektywną perspektywę wspomnień, przypomina to miasteczko któremu 12 lat temu zrobiłam beztroskie pa-pa i pognałam na kraj świata. Wieść gminna głosi że gród nad Muchawką słynie z tego ze jest najmniej przyjaznym miastem dla kierowców. Znalezienie miejsca parkingowego graniczy z cudem. Potwierdzam. jest ciężko. Niemniej czasami cuda się zdarzają i udaje się... Podobno tak było od "zawsze". Nie wiem. Wtedy jeszcze byłam mniej wygodna i korzystałam z dobrodziejstwa komunikacji miejskiej. A teraz meritum. Czyli kwestia całowania bądź nie części dolno tylnych niejakiego Jacka. Jacek to ważna figura. nie jakaś tam byle persona non grata tylko najprawdziwszy Atlas. Stoi sobie ów Jacek na samiuśkim szczycie zabytkowego ratusza miejskiego i ma bacznie. Przygląda się poczynaniom mieszkańcó

Mamo! Wyróżniają nas!

Obraz
Ferie to taki czas że mogę wszystko, muszę nic. I tak mi dobrze, że dobrze mi tak. Wszystkie problemy dnia codziennego wstawiłam do konta pod tytułem "Wracam za tydzień to się z wami rozprawie!" - Czekajcie wy! No i czekają... Jedyne dylematy to takie; - wstać już czy może jeszcze się poprzeciągać leniwie, - przebrać się czy wypić kawę w szlafroku, - z Krzysiem iść do damskiej czy do męskiej toalety... - teraz czy po powrocie? Podziękować Pchełce za wyróżnienie.... TERAZ! - wrzasnął wewnętrzny głos lekko zakatarzony. W takim razie teraz:) Dziękuję Pchełce , autorce niezwykłego bloga, za cudne wyróżnienie, które wygląda tak... Zasady... U Pchełki są po angielsku. Niby wszystko jasne (na tyle znam język żeby to zrozumieć), ale dla jasności wrzuciłam w tłumacza Google. I stała się ciemność. To szalenie podnosi samoocenę. Wystarczy poprosić Google o tłumaczenie prostego tekstu i już się człowiek cieszy, że jest ktoś kto język zna gorzej...;) Nie chcę was pozbawić

Para mieszana (10)

Obraz
- To, co? Stoi? Na umowie tysiąc dwieście, na rękę dwa. - Pewnie!- powiedział Tomek, składając zamaszysty podpis na druku umowy. Papiery papierami, ale żeby tradycji i formalnościom stało się zadość, panowie uskutecznili uścisk dłoni. Dopiero teraz umowa została zawarta. Tomek stał się pracownikiem Waldka. A Waldkowi spadł z hukiem głaz z serca. Nareszcie, ktoś go odciąży, od tej nudnej technicznej roboty. Początkowe wątpliwości, czy aby sobie poradzi, skutecznie rozwiała rozmowa z Jacuńską. Starsza pani jak zwykle podeszła do sprawy z wrodzonym optymizmem i wiarą w ludzki geniusz. Nic tak dobrze nie wpływa na samoocenę, jak to, że ktoś w nas wierzy. Oraz pokłada nadzieję. Jacuńska najwyraźniej takowe pokładała. I wierzyła. No, to przecież nie można jej zawieść. Ostatecznie, to jest starsza pani, a u takiej o zawał nietrudno. - No, to do zobaczenia w poniedziałek. O dziewiątej. Dasz radę? - Oczywiście. Panie szefie! – Tomek zasalutował i poszedł sobie. Pochwalić się. Po drodze je

Koszmar!

Obraz
Koszmary jak sama nazwa wskazuje są koszmarne! Wstrętne, nieprzyjemne, mało przyjazne. I niosą za sobą szereg skutków tak zwanych ubocznych; od rozbudzenia samego siebie po kłopoty natury gastrycznej... - Ale miałem dziś koszmara! -  z takim to bojowym okrzykiem syn typu Krzyś wpadł do sypialni po czym zreflektował się. I wycofał rakiem. Drugie podejście było już ze wszech miar poprawne pod względem formalnym. Z zastosowaniem panujących nam mniej lub bardziej miłościwie zasad. - Proszę! - wymruczałam sennie w odpowiedzi na grzeczne pukanie do drzwi. - Cześć! To znaczy dzień dobry! - potomek ryknął radośnie i bez pytania władował się pod kołdrę. Umościł się wygodnie. Dla niego. Mnie, z małym łokciem wbitym w żebra, zrobiło się znacznie mniej komfortowo. - Cześć - wymamrotałam przytulając małego przybłędę. - Ale miałam koszmara! - powtórzył i nie czekając na zachętę zaczął opowiadać - Się mi śniło, że tata cały czas robił popcorn. Cały czas! Robił i robił, a my musieliśmy go jeść

Dziura. Albo coś

Obraz
Nadworny przed przybyciem gości miał zrobić drobne zakupy. Według listy. Niestety koło od czerwonej wyścigowy odmówiło współpracy i trochę mu się zeszło. Przy czym "trochę" jest pojęciem jak zwykle względnym. Goście, ja end company siedzieliśmy karnie na wściekle zielonej sofie i zabawialiśmy udręczoną przedłużająca się nieobecnością Nadwornego Ulę. Dzieciaki rzecz jasna zabawiały dość krótko. Szybko sobie znalazły zajęcie zastępcze, znacznie bardziej fascynujące. Ostatecznie demolkę można robić wszędzie. I wcale nie jest do tego potrzebne pudło z zabawkami. Słodki ciężar konwersacji spoczął na mnie. Książę Małżonek też się wypiął. A właściwie to wlepił. Oczy w telewizor.

Para mieszana (9)

Obraz
    Szczecin to piękne miasto. Tylko trochę za duże. Ewa zdecydowanie bardziej lubi małomiasteczkową atmosferę Kołobrzegu. Tam prawie każdy zna każdego. No, poza sezonem naturalnie. W okresie wakacyjnym ciężko, spotkać tubylca. To tak, jakby autochtoni przemieszczali się kanałami. Albo jakimiś sobie tylko znanymi, ścieżkami. Poruszanie się po dużym mieście bez jego znajomości jest szalenie męczące. Na całe szczęście Ewy i jej podobnych małomiasteczkowych kierowców, ktoś mądry wymyślił dżipiesa. Teraz wystarczy wklepać w urządzonko adres i zażądać doprowadzenia w to miejsce. I niech się ów dżipies martwi, jak tego cudu dokonać przy rozkopanych ulicach, przebudowywanych drogach i  niedzielnych kierowcach.

Gu-gu

Obraz
- Co robisz? - zapytałam wkraczając na teren zaminowany. W kajucie najmłodszego w rodzinie było wszystko! Na podłodze. - Piszę - odpowiedział nie odrywając się nawet na chwilę od zajęcia, któremu poświęcał się bez reszty. - Aha... - mruknęłam w odpowiedzi manewrując jednocześnie po poligonie doświadczalnym na podłodze - A co? - Książkę - syn odpowiedział tak jakby to była najbardziej oczywista oczywistość. I nawet ramionami wzruszył na znak dezaprobaty. W związku z niebezpieczeństwem natknięcia się na minę chwilowo wyłączyłam mówienie skupiając się całkowicie  na  celu - rozbebeszonym łóżku stojącym na tyłach wroga. Skoro bezpieczna przystań została osiągnięta można było się skupić na analizie zasłyszanych informacji. Mój syn, to niesamowicie zdolny młody człowiek. Umie napisać 5 (słownie: pięć) wyrazów; mama, tata, Jula, Krzyś, Sonia. To dużo. I jednocześnie diablo mało. Nawet jak na początkującego pisarza. - Co to za książka? - zapytałam ostrożnie, żeby nie spłoszyć i nie odebrać

Matka

Obraz
Miałam być szczęśliwa. Matka była tego pewna. - Ktoś kto urodził się w takim dniu po prostu musi. Rozumiesz? Musi być szczęśliwy. Innej opcji nie ma – powtarzała z pełnym przekonaniem. Niczym mantrę. Tak długo aż i ja w to uwierzyłam. Ojciec podejrzewał nawet, że matka przekupiła lekarzy, żebym urodziła się 22 lipca. Szybko jednak zaniechał tych podejrzeń. Ona była ostatnią, która zdolna była dać łapówkę komukolwiek. Imię też miało przynosić szczęście. Tylko przytomności umysłu ojca zawdzięczam, że nie nazwała mnie Józefiną. - Nie zapominaj że to imię królowych – przekonywał – Sama wiesz, że to może być opacznie zrozumiane. A poza tym On mówił kiedyś, że wszelka ostentacja nie jest wskazana. Stanęło na Natalii, jako tej która niesie nadzieję na lepszą, świetlaną przyszłość.

Para mieszana (8)

Obraz
Zgodnie z obietnicą złożona potencjalnemu póki co klientowi, panu Jużykowi, Ewa wysłała mailem projekt i wstępny kosztorys. Troszkę wyszło. Pozostaje mieć nadzieje, że łyknie. Koszty są trochę  niż zazwyczaj, ale no… coś za coś. To trochę daleko jednak i nie da się codziennie dojeżdżać, trzeba więc spać w jakimś hotelu. Trochę daleko, to delikatnie powiedziane. No ale skoro na miejscu nie było żadnego zlecenia, mówi się trudno i nie zagląda zleceniu w kilometry. Kiedyś koniunktora na usługi projektantki wnętrz się odwróci. Tymczasem trzeba brać, co się nawija. Gdyby Jużyk się zdecydował, na trochę złagodziło by to skutki kryzysu wewnątrz firmowego. Z zadumy, Ewę wyrwał dźwięk  telefonu. - Gajkowska, słucham… A witam pana, dostał pan kosztorys? … Ach tak? …  Cieszę się bardzo. Jeszcze tylko pytanie: czy pan chce sam projekt, czy mam dopilnować prac?... Dobrze, jak pan sobie życzy. W takim razie może spotkamy się w poniedziałek i dogadamy szczegóły?... Oczywiście. Do zobaczenia.

Złota rybka

Obraz
Dawno, dawno temu, w czasach kiedy Zołza była małą dziewczynką, nie pokazywała języka i nosiła śmieszne mysie ogonki za uszami, dzieci też miewały ferie. Niektóre, te bardzie rozgarnięte i cywilizowane, rodzice wysyłali na zimowisko i mieli 2 tygodnie luzu. Mama Zołzy laby mieć nie mogła. Mała zdecydowanie, pod groźbą strajku głodowego, złapania ciężkiego zapalenia płucz e wszelkimi możliwymi powikłaniami, złamania nogi prawej, lewej a najlepiej obydwu, odmawia wyjazdów jakichkolwiek poza tymi do babci. Bo gdzie mogłoby być lepiej? Nikt na świecie nie robił takiego pysznego ciasta drożdżowego. Tam  nawet chleb ze smalcem i kiszonym w wielkiej beczce ogórkiem smakował inaczej.

Chwała Ameryce!

Obraz
... czyli kolejna odsłona (już jedenasta!) korespondencji ściśle jawnej między Mistrzem takim jednym i Grafomanką bliżej nieznaną;) Rzecz jest o domowych sposobach na poniedziałkowe muchy w nosie i poradnikach wszelakich. Oraz o mokrej piosence. To tak w skrócie, a po szczegóły to już na Allarte zapraszam:) PeeS. Miszczu uprzejmie doniósł, że na Allarte mają problem ze spamem. Dlatego komentarze ukazują się nieco później :)

Para mieszana (7)

Obraz
- Ooo… Pani Sąsiadka – Tomek zdziwił się tylko pozornie. O tak barbarzyńskiej porze, to tylko Ona mogła go odwiedzić – A ja właśnie wychodziłem. W sprawie psa. - To ja na ciebie poczekam chłopcze, bo mi potem gdzieś zwiejesz, sprawę mam. - Coś dużo tych spraw – pomyślał zbiegając po schodach. Pies tych spod trójki, jest psem tylko z nazwy. Ciężar gatunkowy jest w nim położony bardziej na kota. Łasi się i łazi własnymi drogami. Jego ulubione miejsce, to parapet w kuchni. Jedyne co, to szczeka. W innym przypadku można by domniemywać, że to jakiś genetyczny mutant. Na dodatek wabi się Puszek. Wcale to do niego nie pasuje. Puszek nawet nie jest biały jak na prawdziwego puszka przystało. Jest czarny w w jakieś łaty koloru bliżej nieokreślonego. Puchaty tez nie jest. Sierść Puszka jest szorstka i wiecznie najeżona. Ten pies o cechach wskazujących na pomyłkę genetyczna powinien się nazywać Ciapek albo jeszcze lepiej Ciamajda.