O małych chińskich rączkach...
Kiedyś, tak dawno, że niektórzy śmią poddawać w wątpliwość moje słowa, dziergałam. Może nie namiętnie, ale jednak. Jak tylko wracałam z przedszkola, w którym to zaczynałam swoja pedagogiczna karierę, natentychmiastowo, nie bacząc na obiad na stole, na pierwsze odcinki "mody na sukces" ani na insze inszości, łapałam szydełko, nić bawełnianą typu kordonek i dziergałam. serwetki, czapeczki, a nawet bluzeczki koronkowe i przewiewne. Miało to działanie czysto terapeutyczne. Szydełko śmigało wywijając hołubce, a ze mnie ulatywały wrzaski, płacze, marudzenia. Kilka rządków słupków, półsłupków i pętelek najróżniejszych pozwalało na pozbycie się stresu nabytego podczas często nawet 10 godzin spędzonych z rozwrzeszczanymi małolatami.