Posty

Wyświetlanie postów z maj, 2012

Nie taki gupi jak się wydaje...

Obraz
Nie noszę przy sobie noża. Ani w torebce ani tym bardziej w kieszeni. Ryzyko zbyt duże. Jeszcze się, jak przewiduje proroctwo otworzy i co? Na służbę zdrowia nie ma co liczyć, a ZUS też ma ważniejsze sprawy na głowie niż wypłacanie odszkodowania ofierze losu i przepowiedni. Lepiej więc dmuchać jak to mówią na zimne i wzorem stoików obserwować. Że coraz trudniej zachować stoicyzm? No sorry, nikt nie obiecywał że będzie łatwo. Poza tym nie rozumiem o co to pieniactwo całe. Przecież zanim nastała era obowiązkowych kont osobistych wszyscy tak robiliśmy. A wcześniej nasi rodzice, dziadkowie, pradziadkowie... Przyniesioną do domu wypłatę rozkładało się na kupki; to na czynsz, to na nowe buty dla Kazia i spodenki gimnastyczne dla Tereski, to na żarcie, to na kulturę czyli abonament RTV... I w zasadzie nic się nie zmieniło. No może z tym abonamentem to już tylko co poniektórzy, z przyzwyczajenia.

Talent

Obraz
Po raz kolejny dochodzę do wniosku że Osobistej do szczęścia potrzeba widowni. Dużej, hałaśliwej wiernopoddańczej. Takiej co by jej talent wielbiła, i wyrażała to burzą oklasków i kwiatami sypiącymi sie pod stopy. Sam talent to już insza jakby powiedział taki jeden co go znam inszość. - Tadammmmmmmm! - Osobista uwielbiała wielkie wejścia. Nawet jeśli tylko wchodziła w skromne progi mojego domostwa. - No - zareagowałam chyba absolutnie nie zgodnie z jej przypuszczeniami. - Byłam na zakupach i jestem zmęczona - utalentowana uświadomiła nie tyle świat co mnie i zakręciwszy ostatniego pirueta klapnęła na sofie dokładnie obok mnie. Zupełnie jakby w domu nie było innych mebli o mniejszym zaludnieniu na metr kwadratowy. Przesunęłam się nieco bo tłoku, zwłaszcza jak siedzę i cierpię nie lubię.

Mamusia

Obraz
Jan Nowak, dziennikarz, jak dotąd obywatelski,  nie miał złudzeń. Od tej rozmowy zależało wiele. Na przykład to czy w przyszłym miesiącu będzie miał dość kasy żeby zapłacić czynsz, iść na kolację do ulubionej knajpy. Co z tego, że drogiej? Niektóre rzeczy nie mają ceny.  Warto zapłacić trochę więcej za kawałek ryby mając w perspektywie pokazanie się w towarzystwie branżowych snobów którzy przychodzą się tam lansować.  Jan był zdolny, młody, ambitny z pomysłami tylko nikt go nie zauważał? Może gdyby nazywał się jakoś inaczej, mniej pospolicie. Nowak  to było nazwisko dla jakiegoś listonosza! Już Kowalski byłby lepszy, albo dajmy na to Wiśniewski. Też popularne, ale zdecydowane mniej pocztowe.

Pułkownikowa

Obraz
Język mam nie tyle giętki co wyrywny. I może trochę zbyt ostry. Taka przypadłość, od urodzenia.  Na konsekwencje paplania co ślina na język przyniesie czasami czekam latami. Bywa jednak, że skutki pojawiają się niemalże natychmiast. - Możesz mi z łaski swojej powiedzieć co takiego nagadałaś Igrekowskiemu? -  Książę Małżonek wycedził do słuchawki. Mam przyjemność znać go lat wiele i doskonale wiem, że zadowolony to on nie był. - A bo co? I kim do jasnej... Aaaapsik! - tu zdrowo kichnęłam dając upust nagromadzonym w nosie alergicznym emocjom - ... zasmarkanej, jest Igrekowski? Nie znam człowieka. - Nie znam, nie znam... Wystarczy, że on ciebie zna. I kojarzy ze mną. - Książątko gderało pod nosem - Siedział z nami przy stole. Przy Iksińskim. Iksiński? Jego też nie kojarzyłam. To znaczy z nazwiska. Tylu nowych ludzi i każdy podobny do nikogo. Że oni kojarzyli  mnie to insza inszość. Nowych zawsze się zauważa. Zwłaszcza na firmowej imprezce, gdzie wszyscy się znają.

O chodzeniu, siadaniu i myśli ulotnej

Obraz
 Nadworny pojawił się niczym królik z kapelusza podrzędnego magika. - Tylko ciebie tu potrzeba - mruknęłam na powitanie. - Do pieczenia chleba? - zapytał zaczepnie (punkt dla niego za skojarzenie) i zupełnie nie przejmując się moim przemiłym powitaniem rozsiadł się, na pierwszy rzut oka wygodnie. Na drugi też, ale każdy kto miał do czynienia ze szkolnymi krzesłami wie, że dłużej niż 45 minut wytrzymać się na nich nie da. Pewnie dlatego lekcje tyle właśnie trwają. A tak w ogóle to Nadworny ma w tyłku robaki, albo ADHD jakieś bo wstał zanim zdążyło minąć pięć minut. - Stało się coś? - zapytał podchodząc do otwartego na oścież okna. - Zasadniczo nic - odpowiedziałam zgodnie z najprawdziwszą prawdą. Dzieci zdrowe, Księcia Małżonka przestało łupać w krzyżu, pies jak zwykle drze kota, a konto jeszcze nie jest do cna wyczyszczone. Czego więcej chcieć? I czym  wobec takich rewelacji jest to że , staram się, myślę, szukam i nic. - No to o co chodzi? - Nadworny drążył, nie dawał za wygra

Miasto z duszą

Obraz
Jestem. Czekoladowa. Odprężona. Dopieszczona. Zadowolona. Nieco zmęczona podróżą. Wracając jednak do miasta z duszą... ... a właściwie  miasteczka. Nie znaczy to jednak że dusza w nim mała. Co to to nie! Lidzbark Warmiński, bo o nim mowa,  jest po prostu uroczy. Zielony i zadbany. Oczywiście nieco skażony nieoprawną architekturą, ale to przecież normalna pozostałość minionej epoki. Idąc wzdłuż urokliwego deptaka, nogi same prowadzą do pięknie odrestaurowanego pałacu Biskupów Warmińskich. W tej chwili mieści się tam ekskluzywny, cztero gwiazdkowy hotel. Budynek został odnowiony olbrzymim nakładem kosztów (przeszło 57 mln. zł!). Jednak... warto było. Po stokroć warto! Dzięki staraniom inwestorów i architektów którym zlecono prace nad adaptacją ruin hotel zyskał miano pierwszego w kraju tak dobrze zaadoptowanego dla celów hotelowych zamku. Na każdym kroku widać niesamowita dbałośc o szczegóły. zachowano wszystko co tylko sie dało. Na uwagę zasługuje winiarnia z zachowanymi fragmen

Pomysł (cz.2)

Obraz
Pomysł  był tylko początkiem, ledwie zalążkiem  sukcesu, od którego zależało  ich przyszłe życie ze znakiem jakości "Q”. Teraz należało się przystąpić do obmyślania planu prowadzącego do wymarzonego celu. Zabrały się za to z zapałem godnym co najmniej budowy kolejnego odcinaka autostrady. Z tym, że w przeciwieństwie do niej, plan miał być wykonany. Bez fuszerek i niedociągnięć, precyzyjnie i bez podwykonawców. Spółka P&P z odpowiedzialnością ograniczoną jedynie lojalnością wobec siebie w wyniku kilkudniowego główkowania i kombinowania przeplatanego krótkimi chwilami drzemki i przerwami na chrupanie sezamków uchwaliła plan idealny, gotowy do natychmiastowego wdrożenia  o wdzięcznym kryptonimie "Latynos". - Zaczynamy od pojutrza - zarządziła Paula i potrząsając rudą grzywką starannie złożyła  różową papierową teczkę w której to znajdował sie owoc ich pracy. 

Pomysł (cz.1)

Obraz
Ponieważ daktyloskopia ponad wszelką wątpliwość wyklucza istnienie dwóch identycznych odcisków palców można śmiało podjąć domniemanie, że jedną koncertową idiotkę od drugiej odróżniają  tylko  linie papilarne.  Za to łączy je wiele. Na ten przykład upodobanie do określonego typu ciuchów. kolorów, gadżetów, facetów. Albo imion.  W przypadku tych ostatnich nie jest  to oczywiście standard, raczej coś w rodzaju zbiegu okoliczności. Zupełnie jakby rodzice koncertowych idiotek przewidywali i celowo chrzcili swoje córki, słodkie maleństwa a w przyszłości wyżej wymienione jakoś podobnie. Albo nawet identycznie.

Kolory cz.2

Obraz
... czyli usypianie faza druga. I ostatnia. *** Świat obudził się pierwszy. Skoro tylko otworzył jeszcze zaspane oczy, pierwsze, nieśmiałe promienie słońca wyglądające zza chmur zapukały w szyby niewielkiego domu i zbudziły gospodarzy. Obudziły się zwierzęta, te nazwane i te którym ludzie jeszcze nie zdążyli wymyślić nazw.  Drzemiący na gałęzi wiatr przeciągnął się i rozpoczął z chmurami wesołą zabawę w berka. - A dajże ty spokój swawolniku jeden - Świat pogroził mu sękatym palcem - Jeszcze deszczu narobisz! Dziś akurat powinna być ładna pogoda. - Z małej chmury dużego deszczu nie będzie - zaśmiał się wietrzyk i ze świstem poleciał w stronę lasu. Miał dużo pracy. Musiał postrącać rosę z drzew i osuszyć płatki polnych kwiatów. Zaraz po śniadaniu, Świat ponownie zwołał wszystkich domowników. Ostatnia przybiegła nienazwana dziewczynka. W ręku trzymała kwiat. - Wyrósł dziś – zawołała podekscytowana - Jest taki ładny. I silny. Zupełnie jak słońce. Możemy go nazwać słonecznik

Kolory

Obraz
Pamiętacie jak kiedyś pisałam , że zanudziłam dzieci, psa, a nawet kota? Moja bajka zadziałała na nie nasennie, lepiej niż farmaceutyczny specyfik. Dzieciaki miały rację. Potwierdziła to szacowna komisja w równie szacownym konkursie. Zresztą, przekonajcie się sami:) Dawno temu, w czasach kiedy ludzie nie nadawali sobie imion, bo musieli nazwać całą masę rożnych innych, nienazwanych dotąd rzeczy, w niewielkim domu u podnóża najwyższej  góry jaka była w okolicy urodziły się bliźnięta. Nienazwany chłopczyk i bezimienna dziewczynka. On był okropnym urwisem.  Takim jakiego w okolicy jeszcze nie było. Był przy tym  uroczy, więc  nawet jeśli narozrabiał  i tak wszystko uchodziło mu na sucho. - Masz ci los! Co z ciebie wyrośnie! - rodzice załamywali ręce. Wszyscy wiedzieli jednak,  że kochali swojego synka miłością prawdziwą choć jeszcze przez nikogo nienazwaną. Trudno żeby było inaczej. Mały miał  wesołe usposobienie, a w błękitnych oczach tyle szczerości, że nie sposób było si

Maj

Obraz
- Tak, tak - rzekł Kłapouchy. - Śpiew. Radość. Jumpa-jumpa-jumpa-pa. Oto idziemy zbierając orzeszki i ciesząc się majem... - O, ja się bardzo cieszę - powiedział Puchatek.*)                         Stojąca nieopodal Zołza rozejrzała się dookoła. Były kwiatki, pączki na drzewach, jakieś zabłakane komary, nawet muszki owocówki. - Nikuda orzeszków - mruknęła tylko trochę niezadowolona z tego że nie widzi już tak dobrze jak przed laty, bo jakkolwiek orzeszkami nie gardziła i podobnie jak kawy i pacierza nigdy ich nie odmawiała to przecież maj mający się majowym kwieciem był taki cudny! Pomyślała więc, że nie czas żałować orzechów kiedy dookoła tak pięknie i że równie dobrze może zacząć zbierać stokrotki. Albo ganiać motylki. Albo... nie, jednak nie, chrząszcze mimo, że  zdecydowanie majowe absolutnie nie leżały w sferze jej zainteresowań ani upodobań estetycznych. - Poczekajcie! - krzyknęła za oddalającym się Puchatkiem i Kłapouchym - Idę z Wami! - A ty tu czego? - obcesowo zapytał Pu

Sowa czy mysz?

Obraz
.. ..czyli cała prawda o mnie. Jestem nudna, myszowata, niemodnie ubrana, siwe włosy spinam w ciasny koczek, a nietwarzowe okulary wiecznie zsuwają mi się z nosa. Większości kojarzę się z sową, chociaż są też tacy którzy widzą we mnie mysz. Wypisz wymaluj cała ja! We włąsnej nieco pulchnej osobie. Jedno tylko się nie zgadza. Papucie noszę wyłącznie  w domu; późnym wieczorem i wczesnym rankiem. Najlepiej bowiem czuję się w butach na taaaaaaaaaakiej szpilce. Po prostu odrobina wampa w nudnej bibliotekarce;) Chcecie tego czy nie, tak mnie   właśnie postrzegacie .  Oraz moje koleżanki i klegów po fachu. Stereotypy nie biorą się z niczego. Z sufitu też nie spadają. One po prostu są i w jakimś, często minimalnym stopniu mają odzwierciedlenie w rzeczywistości. Bardzo możliwe, że same/sami jesteśmy sobie winni. Zapodziani w literkach przez długie godziny zapominamy o umówionej wizycie u fryzjera, guzik nas obchodzą trendy mody, a szaro-bure wdzianko po prostu ułatwia "niewidzialn

Koniec...

Obraz
... czyli miłe złego początki. Zaprawdę powiadam wam; tragedią koniec długiego weekendu nie jest. Jest raczej faktem. Wszystko co się zaczyna kiedyś skończyć się po prostu musi. Dotyczy filmu, książki, bagietki, papieru toaletowego... Wszystkiego! Wolnego, nawet jeśli jest to najdłuższy weekend nowoczesnej Europy też! Jak już ustaliliśmy, koniec nie jest tragedią. Źle zaczyna się dziać dopiero z nastaniem nowego. Czyli początkiem powrotu do rzeczywistości. Do wstawania skoro świt. Do użerania się z autem, dziećmi rozleniwionymi, psem odzwyczajonym od samotności i kotem powsinogą. Już wczoraj wieczorem, oglądając wiadomości  odczuwałam delikatne,  nieprzyjemne mrowienie. Znaczy się miałam przeczucia, które to z nastaniem ranka zmieniły się w rzeczywistość.  Koszmarną. Słodkie skąd inąd słowicze pienie wydobywające się z budzika powitałam niecenzuralnym mruknięciem. Uciszyłam ptaszydła i nakrywszy się cieplutką kołderką dogorywałam. W sensie , że usilnie usiłowałam nie zasnąć. Oraz

W filiżance

Obraz
„Kawa musi być czarna jak piekło, mocna jak śmierć i słodka jak miłość". -  przysłowie tureckie "Łza na rzęsie mi się trzęsie..." i wpada w czarna otchłań małej czarnej. Zabrałam swoje zabawki, dzieci podrzuciłam sąsiadce łaskawie nawróconej na nadmorskie klimaty i... oddaję się błogiemu nic niemuszeniu w najbardziej klimatycznym miejscu Kołobrzegu. Odpoczywam od "mamo, a on się na mnie patrzy", "Zrobisz mi piciu? Ja nigdy nie piłem. Przenigdy" "Tam jest pająk. Ja się boję".... "W filiżance caffe..." ,  maleńka kawiarenka przycupnięta w wąskiej, sennej  uliczce kołobrzeskiej starówki. Zaledwie kilka stolików. A każdy z nich inny; okrągły, owalny, kwadratowy. Do tego krzesła, fotele, kanapy, lampy. Szydełkowe szydełkowe serwety, filiżanki z babcinego kredensu, a w wazonach sezonowe kwiaty. Dzisiaj są to tulipany.