Matka

Miałam być szczęśliwa. Matka była tego pewna.
- Ktoś kto urodził się w takim dniu po prostu musi. Rozumiesz? Musi być szczęśliwy. Innej opcji nie ma – powtarzała z pełnym przekonaniem. Niczym mantrę. Tak długo aż i ja w to uwierzyłam.
Ojciec podejrzewał nawet, że matka przekupiła lekarzy, żebym urodziła się 22 lipca. Szybko jednak zaniechał tych podejrzeń. Ona była ostatnią, która zdolna była dać łapówkę komukolwiek.
Imię też miało przynosić szczęście. Tylko przytomności umysłu ojca zawdzięczam, że nie nazwała mnie Józefiną.
- Nie zapominaj że to imię królowych – przekonywał – Sama wiesz, że to może być opacznie zrozumiane. A poza tym On mówił kiedyś, że wszelka ostentacja nie jest wskazana.
Stanęło na Natalii, jako tej która niesie nadzieję na lepszą, świetlaną przyszłość.

Była idealistką. Nie dopuszczała myśli, że  kiedyś może nastąpić koniec epoki, która dała jej nowe, lepsze życie. Bardzo się denerwowała kiedy ktoś śmiał poddać w wątpliwość słuszność jej poglądów.
Odważyłam się na to raz. Chodziłam wtedy do ogólniaka, do drugiej klasy. Ludzie różnie mówili, wiedzieli swoje, słuchali innego niż polskie radio.
- Wiesz kim bym była gdyby nie On? Wiesz? Krowy bym pasła. Albo gęsi – mówiła cicho, pozornie opanowanym tonem, ale głos jej drżał niebezpiecznie – A ciebie, moja droga, czekałby taki sam los.

Pracowała w kadrach największej fabryki w miasteczku. Przez jej ręce przechodziły wszystkie podania o pracę. Miała wgląd w teczki osobowe każdego; robotnika, księgowej, referentki z działu produkcji i dyrektora. Od niej zależało czy uzna kogoś za godnego dostąpienia zaszczytu pracy dla ojczyzny. Ludzie mówili, że była bezwzględna. Najmniejsza rysa na wizerunku kandydata albo zupełnie go dyskwalifikowała, albo skazywała na wieczną banicję na hali produkcyjnej.  Bywało też, że akta podejrzanego delikwenta lądowały w specjalnej szufladzie i ktoś taki musiał szukać roboty w innym mieście. Jedno trzeba jej było przyznać; była uczciwa. Wszystko co robiła, nawet jeśli bezwzględnie kogoś krzywdziła robiła z przekonaniem, że swoją postawą służy państwu.
- Ideologia jest najważniejsza. Rozumiesz? – to przekonanie nie słabło nawet w obliczu sprzecznych informacji zasłyszanych gdzieś przypadkiem – Bez ideologii wszystko traci sens. I właśnie dlatego elementy politycznie niepewne powinny być brutalnie odcinane od zdrowej tkanki narodu. Wyciskane jak wrzód!
- Na dupie - pod nosem mruczał ojciec, który nie podzielał surowych poglądów  żony.
Ich małżeństwo coraz bardziej brnęło w pozory. Niby razem, a jednak oddzielnie. Wszystko dla dobra dziecka czyli mnie. W tym udawaniu rodziny doskonałej tak się zapędzili, że  zupełnie uciekł im fakt, że dziecko dla którego tak się poświęcają właśnie za pół roku miało zdawać maturę.

Tamtej niedzieli matka zamknęła się w sypialni. Z nikim nie chciała rozmawiać. Rysa ideale w który wierzyła mocno ją zabolała.  Jedyną oznaką życia były cienkie stróżki dymu wydobywające się szparą między drzwiami, a podłogą. Wyglądało na to, że pali papierosa za papierosem, zupełnie ignorując fakt, że lekarz zabronił. Nie dbała o siebie, o swoje zdrowie, a skutki były widoczne w oczach, które powoli traciły blask. Męczyła się też szybko, a jej cera z brzoskwiniowej stała się bardziej ziemista.
W poniedziałek po prostu wstała. Jak zwykle ubrała się starannie, z typową sobie niewymuszoną elegancją, wypiła kawę, a przed wyjściem  skropiła się delikatnie perfumami, które stały na toaletce w przedpokoju. Zawsze tak robiła. Codzienny rytuał, którego nawet wtedy nie zaniechała.
- Wrócę jak zwykle około szesnastej - mówiła odkręcając maleńki korek smukłej butelki - Obierz ziemniaki.
Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie w lustro i wychodziła. Wysokie obcasy głośno stukały po lastrykowych schodach domu z wielkiej płyty.
Wieczorem siedziałyśmy w kuchni. Ojciec spał. Za kilka godzin miał wyjść do pracy na nocną zmianę. Był kierownikiem ideowcem. Czasami lubił popracować razem ze swoimi ludźmi. Mówili o nim, że urwał się z choinki bo żaden normalny człowiek na stanowisku nie szwenda się po farbce w nocy.
Natarczywy walenie pięścią do drzwi wyrwało nas wieczornego z odrętwienia.
- Siedź! - rozkazała. Poprawiła nienaganny kołnierzyk nienagannej bluzki i poszła otworzyć.
- Ratuj! Sąsiadko droga ratuj! - rozpoznałam głos Ambroziakowej z naprzeciwka. Tej samej, która ledwie raczyła odpowiedzieć jak się jej mówiło dzień dobry - On niewinny. Zabierają go!
- Kogo? - matka zapytała ja zwykle rzeczowo i bez emocji.
- Syna! Mojego Jureczka zabierają. Ratuj! -  zawodziła na cała klatkę.
- Jeśli jest niewinny to wypuszczą - matka powiedziała wymijająco - Ja nic nie mogę.
- Tak? - sąsiadka powróciła do postawy jaką prezentowała na co dzień i wysyczała z nienawiścią - On niewinny i wyjdzie, a ty komunistyczna suko zdechniesz! Niech cię szlak! Za moją krzywdę.
Wyszła trzaskając drzwiami. Szamotanina na korytarzu trwała jeszcze chwilę. Po chwili wszystko ucichło.
- Co się stało? - zapytałam. Zupełnie bez sensu. I tak wiedziałam co mi odpowie.
- Nic - powiedziała zgodnie z moimi przewidywaniami i poszła do sypialni.
To oznaczało koniec wspólnego wieczoru. Miałam ochotę wrzeszczeć, wykrzyczeć jej, że przecież mogła  pomóc, że znała wszystkich tych ludzi, że gdyby tylko chciała... Sęk w tym, że ona nie chciała. I to nie dlatego, że los syna sąsiadki był jej obojętny. Ona po prostu wierzyła w sprawiedliwość ludowej ojczyzny.  Jej wiara nie była kolosem na glinianych nogach, które byle podmuch niekorzystnych wiatrów historii może złamać. Matczyny kolos kroczył dalej mimo, że ona była coraz słabsza.

Karetka przyjechała na sygnale, po raz kolejny burząc spokój poniedziałkowego wieczoru. Sanitariusze w długich białych kitlach kręcili się bezradnie po wąskiej klatce schodowej usiłując w miarę bezpiecznie i szybko wynieść matkę podłączoną do kroplówki.
- Wszystko będzie dobrze córeczko - ojciec mówił łagodnym, uspokajającym tonem,  chociaż chyba sam w to nie wierzył. Podobnie jak młody lekarz z pogotowia, który trzęsącymi się rękoma wbijał igłę w przegub delikatnej ręki matki. Dla niego to był pewnie kolejny przypadek. Ani bardziej ani mniej ciekawy. Przeciętny. Kobieta w średnim wieku, nie otyła więc potencjalnie  nie należąca do grupy ryzyka zawałowego. Dla mnie to definitywny koniec dzieciństwa.
Zamieszanie na klatce wyciągnęło zaspanych sąsiadów z mieszkań. Wszyscy wyszli popatrzeć. Jedni z politowaniem, inni obojętnie, jeszcze inni z przerażeniem.
- Ja nie chciałam. Przecież wiesz, że nie chciałam - sąsiadka, która godzinę wcześniej życzyła matce śmierci była bliska płaczu.
Nigdy więcej nie rozmawiałam z tą kobietą. Aż do dzisiaj...

Kilka tygodni po pogrzebie ojcu udało się zamienić mieszkanie. Wyprowadzaliśmy się przy niemej aprobacie sąsiadów. Uważali, że tak będzie dla lepiej, szczególnie dla dziecka, czyli dla mnie. Zmiana otoczenia miała podobno ukoić mój ból po stracie matki. Bardzo możliwe, że tak właśnie by było gdyby nie to, że nigdy nie byłam z nią szczególnie blisko związana i jeśli czegoś było mi naprawdę żal to właśnie tego, że nigdy nie uda mi się tego nadrobić.
Wszystkie osobiste rzeczy matki; ubrania, buty, torebki, ojciec spakował do wielkich tekturowych pudeł. Nie było tego dużo, ale za to w dobrym gatunku.
- Chcesz coś na pamiątkę? - zapytał cicho zanim wyniósł pakunki do PCK.
Pokręciłam przecząco głową. Nie chciałam tych rzeczy. Po co mi jej ubrania? Torebki? Buty? To tylko przedmioty, które nie są w stanie mi jej przywrócić.
Patrzył na mnie smutno. Trochę niewidzącym wzrokiem.
- Myślałem, że przynajmniej Ty ją kochałaś.
- Kochałam, tylko że nie umiałam tego wyrazić, a teraz już za późno - odpowiedziałam kiedy za ojcem zamknęły się już drzwi.
Od tamtej pory już nic nie było takie jak dawniej. Po maturze znowu przeprowadzka. Tym razem do Gdańska.
- Stamtąd bliżej do Europy - przekonywał ojciec - To zawsze było wolne miasto.
Na jej grób jeździłam co rok. Ojciec nie mógł tego zrozumieć.
- Po co? Wytłumacz mi po co? Świeczkę możesz zapalić wszędzie. A modlić się nie umiesz, nie nauczyliśmy cię.
Każda taka podróż była jak powrót do przeszłości. Oglądałam znajome uliczki. Przypominałam sobie dzieciństwo i wczesną młodość. Czasami widywałam znajome twarze dla których byłam kimś zupełnie nieznanym. Zabłąkaną, nieco ekscentryczną turystką zwiedzającą senne miasteczko w grudniu.
Nasze dawne mieszkanie wyglądało na opuszczone. W oknach nie było firanek, nigdy też nie paliło się światło. Bardzo mnie to dziwiło, ale nie miałam odwagi wejść i zapytać.

Nigdy nie byłam pierwsza na cmentarzu. Zawsze ktoś mnie ubiegł. Troskliwą ręką usunął z lastrykowej skromnej płyty zeschłe liście albo pierwszy   grudniowy śnieg. Za każdym razem zastawałam też palący się znicz. Jedna skromna oznaka czyjejś pamięci. Będąc tam, na miejscu, zastanawiałam się kim jest tajemnicza osoba. Pytanie dręczyło mnie mniej więcej do połowy drogi powrotnej. Potem zapominałam o tym do kolejnej rocznicy.
- Czekałam na panią - powiedziała kobieta pochylona nad grobem matki.  - Mój czas też się kończy. Niedługo do niej dołączę.
Patrzyłam na nią usiłując sobie przypomnieć kim jest mówiąca do mnie kobieta. Najwyraźniej znała mnie i matkę. Jej twarz poorana licznymi zmarszczkami nawet przez moment nie wydała mi się znajoma.
- Nie poznajesz mnie - kobieta nie pytała tylko stwierdziła fakt - Nie dziwne. Mocno się przez te 30 lat zmieniłam.
- Przykro mi..  - zaczęłam ostrożnie nie bardzo wiedząc co dalej.
- Niepotrzebnie. Dość, że mnie jest przykro. I nie mogę pozbyć się poczucia winy.
Nagle sobie przypomniałam. Ten głos, tę zmienioną czasem twarz, niewinnego Jureczka i klątwę rzuconą pod wpływem bezradności i gniewu. Chyba już czas, żeby przestała się oskarżać. Mnie też przyda się oczyszczenie.
- To nie była pani wina. Matka chorowała - powiedziałam 30 lat za późno. Moje słowa wywołały ulgę wyraźnie widoczną na twarzy stojącej przede mną kobiety. Uśmiechnęła się nieznacznie i sięgnęła do sfatygowanej torebki.
- Mam coś dla ciebie - powiedziała wyciągając małe zawiniątko - Zostało w waszym mieszkaniu. Przysięgam że nie używałam - zapewniła.
W lekko pożółkłej płóciennej chusteczce wykończonej misterną szydełkową koronką znalazłam smukły, do połowy pełny flakonik perfum matki. Nareszcie mam po niej jakąś pamiątkę.
Chciałam podziękować, ale słowa więzły mi w gardle. Kobieta jednak bezbłędnie wyczuła moje intencje.
- Nie ma za co dziecko, nie ma za co  - powiedziała z uśmiechem - To ja ci dziękuję.

Dogoniłam ją już przy cmentarnej bramie. Jak na staruszkę poruszała się całkiem żwawo.
- Pani Ambroziakowa, jak to w naszym mieszkaniu?  - zapytałam zdyszana.
- Zamieniłam się z Twoim ojcem. Zamieszkaliście w mieszkaniu mojego syna Jureczka. Nie powiedział ci?
Nie. Nie powiedział. Ciekawe jakie jeszcze tajemnice ukrywa.
- Widocznie uznał, że to nie ważne - sąsiadka stanęła w obronie ojca - A Jureczek siedział 15 lat. Zabił człowieka. Podobno w afekcie.
Do połowy pełna czy do połowy pusta?-  zastanawiałam się patrząc na przechowywaną tyle lat smukłą butelkę. Zapach w niej zamknięty pewnie dawno stracił swoją moc, ale nie będę tego sprawdzać. Po co? Przecież doskonale go pamiętam.

PeeS. Opowiadanie jest fikcją. Podniosłam tylko rękawicę rzuconą przez Volusia. A inspiracją jest powyższe zdjęcie:)
Źródło zdjęcia :  Robię zdjęcia









Komentarze

  1. Zadumałam się... jak dużo jest jeszcze tajemnic w mojej relacji z mamą?

    OdpowiedzUsuń
  2. Co tu dużo mówić. Doskonałe.
    Pozdrawiam ciepło ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. wszyscy gdzieś chowają swoje demony ...

    OdpowiedzUsuń
  4. Diuk...
    Moja mama jest skryta. Podobnie jak ja...

    OdpowiedzUsuń
  5. Pozytywka...
    Dzięki wielkie:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dea...
    Gdzieś trzeba je ukryć;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Taaak...a ja nawet nie miałam możliwości by poznać matki tajemnice - wychowywali mnie dziadkowie i na oboje rodziców patrzyłam ich oczami, a nie było to łaskawe spojrzenie, takie samo na oboje, choć jedno z nich było przecież ich dzieckiem.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Matka.. hm.. ale trafiłaś z tym postem..mamy z rodzeństwem trudny czas ostatnio w naszych relacjach z Matką.. ech.. top nie na blog..

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie wiem co napisać,jakoś same slogany mi do głowy przychodzą.Swietny tekst.

    OdpowiedzUsuń
  10. Jak zwykle świetnie. I cholernie życiowe, zwłaszcza dla mnie, bo ostatnio relacje z rodzicielami kiepskie.

    OdpowiedzUsuń
  11. taaaa czyli traktujemy pisanie jako terapię, ale warsztat dobry i ciekawie przedstawiona historia

    OdpowiedzUsuń
  12. Niesamowite opowiadanie. Mam wrazenie ze szczegolnie te komunistyczne czasy byly plodne w duzo smutnych historii rodzinnych, o ktorych wielu woli juz nie pamietac. (Ogladalas Mala Moskwe?)

    OdpowiedzUsuń
  13. Jestem naprawdę pod wrażeniem. Cieszę się, czytając, że doszło do tego momentu pojednania między Tobą a tą sąsiadką. Pozdrawiam serdecznie, pamiętam w modlitwie!

    OdpowiedzUsuń
  14. Anabell...
    Życie pisze różne scenariusze...

    OdpowiedzUsuń
  15. Tabu...
    Bywa różnie. Najważniejsze to znaleźć nić porozumienia.

    OdpowiedzUsuń
  16. Voluś...
    Cieszę się, że ci się podoba... bo to przez Ciebie;)

    OdpowiedzUsuń
  17. Ziemianin...
    To raczej nie terapia. W każdym razie nie w tym sensie. A nad warsztatem pracuję :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Arek...
    Pewnie tak jest... Ale czy warto nie pamiętać?
    Mała Moskwę oglądałam. Nawet mieszkam w okolicy małej Moskwy 2. Tu tez były podobne historie:)

    OdpowiedzUsuń
  19. Jakub...
    Opowiadanie jest fikcją. Mogło się zdarzyć ale czy się zdarzyło nie wiem:)
    Dziękuję:)

    OdpowiedzUsuń
  20. Piękne...
    =========
    Chciałabym, kochana Nivejko, wiedzieć jak to jest...Bezsennym wieczorem prowadzisz długie Polaków rozmowy ze swoimi bohaterami? A może dotykasz ręką klawisza i... koniec z twoją wolą, każdy bohater już żyje własnym życiem, a Ty jedynie możesz to opisywać?
    Bez względu jak powstają Twoje prace - pisz, pisz, pisz!!!

    OdpowiedzUsuń
  21. Po prostu mnie zatkało... Jednym tchem...:)

    OdpowiedzUsuń
  22. Nie moge nic napisac, bo chyba bedzie lepiej jak przemilcze moje refleksje.
    Opowiadanie, swietne!

    OdpowiedzUsuń
  23. Majstersztyk. Gratuluję ;)

    OdpowiedzUsuń
  24. Czasami bywa tak, że żałujemy a już nic nie można zrobić i nie ma znaczenia czego ten żal dotyczy, warto więc zawsze pamiętać, aby żyć nie dając sobie powodów do żalu. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  25. Tkaitka...
    W tym konkretnym przypadku to było tak, że Voluś mnie wyzwał na pojedynek;) Pokazał mi zdjęcie i zapytał czy byłabym w stanie coś do niego napisać. No to nazmyślałam...;)

    OdpowiedzUsuń
  26. Ida...
    Mam nadzieję, że w sensie pozytywnym i że odetkało;)

    OdpowiedzUsuń
  27. Stardust...
    To może na meile? Chciałaby poznać te refleksje:)

    OdpowiedzUsuń
  28. Rotek...
    Rodziło się w bólach, a poganiacz niewolników (Voluś) co raz pytała jak daleko jestem;)

    OdpowiedzUsuń
  29. Czarny ...
    W życiu każdego człowieka są takie żale"nieodwracalno-nienaprawialne"...

    OdpowiedzUsuń
  30. Tak sobie myślę, że chyba nie skomentuję, ale będę czytać, czytać, czytać... I już nie będę narzekać, że powieść w odcinkach, bo to pomiędzy odcinkami też piękne... Dzięki! :)

    OdpowiedzUsuń
  31. Magdalena...
    To ja dziękuję:) Bardzo:)

    OdpowiedzUsuń
  32. Ty to potrafisz...
    pisać i poruszać tym

    OdpowiedzUsuń
  33. Magda...
    Jeszcze nie . Ale uczę się:)

    OdpowiedzUsuń
  34. Nivejko - wysyłasz swe opowiadania swoim nauczycielom j. polskiego? ;)
    Myslę, że się ucieszą, iz nie tylko na liście zakupowej skończyłaś :))

    OdpowiedzUsuń
  35. witam Zołzo,
    dziękuję za wskazówki:)
    chyba się wszystko udało
    pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  36. ciekawie napisane - jak zwykle :-)

    OdpowiedzUsuń
  37. Pięknie !!! I ile myśli mi się przelewa teraz dzięki temu co napisałaś.
    Dziękuję !!!

    OdpowiedzUsuń
  38. Iimajka...
    Ależ skąd! Niech mnie ręka boska...;)

    OdpowiedzUsuń
  39. Qwai...
    Nie taki diabeł straszny, prawda?
    Pozdrawiam;)

    OdpowiedzUsuń
  40. Ivon...
    Mam na nadzieję, że pozytywnych:)

    OdpowiedzUsuń
  41. Nivejko widziałaś już to?

    http://www.blogroku.pl/9,0,251113,galerie.html
    Twój blog nie zginął w kłębowisku i został zauważony :) i ja się cieszę

    OdpowiedzUsuń
  42. Ladybird...
    Czyli "dopuszczający":D

    OdpowiedzUsuń
  43. Mota...
    Nie widziałam:) Zdjęcie robił Voluś, jest na jego blogu
    http://robiezdjecia.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń
  44. Bardzo dobrze napisane. Refleksyjne i pouczajace...
    Warto wyważyć każde słowo, bo może kogoś zabić, albo nas samych uniszczęsliwić na całe zycie...

    OdpowiedzUsuń
  45. Piękne opowiadanie:)Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  46. Poczytałam, porefleksiłam się...ech

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

O złamanej nodze

Sprawa się rypła

Bluszcz