Para mieszana (7)

- Ooo… Pani Sąsiadka – Tomek zdziwił się tylko pozornie. O tak barbarzyńskiej porze, to tylko Ona mogła go odwiedzić – A ja właśnie wychodziłem. W sprawie psa.
- To ja na ciebie poczekam chłopcze, bo mi potem gdzieś zwiejesz, sprawę mam.
- Coś dużo tych spraw – pomyślał zbiegając po schodach.
Pies tych spod trójki, jest psem tylko z nazwy. Ciężar gatunkowy jest w nim położony bardziej na kota. Łasi się i łazi własnymi drogami. Jego ulubione miejsce, to parapet w kuchni. Jedyne co, to szczeka. W innym przypadku można by domniemywać, że to jakiś genetyczny mutant. Na dodatek wabi się Puszek. Wcale to do niego nie pasuje. Puszek nawet nie jest biały jak na prawdziwego puszka przystało. Jest czarny w w jakieś łaty koloru bliżej nieokreślonego. Puchaty tez nie jest. Sierść Puszka jest szorstka i wiecznie najeżona. Ten pies o cechach wskazujących na pomyłkę genetyczna powinien się nazywać Ciapek albo jeszcze lepiej Ciamajda.

- Dobra, to robimy jak za małolata – Tomek uśmiechnął się do wspomnień – Jak wbiegnę na drugie, po trzy to znaczy, że znajdę dziś pracę.
Kiedyś myślał o tym, że jak mu się uda tak wbiec, to na obiad będą placki ziemniaczane, albo zupa ogórkowa. Teraz już nie jest Tomeczkiem, tylko starym Tomkiem i musi sobie skakać na poważniejsze tematy.
Trzy, trzy, trzy… Udało się!
- Ciekawe czego ta Jacuńska znowu chce? – zastanawiał się łapiąc oddech. Nie te czasy, kiedy wpadał do domu po takim skakaniu bez zadyszki i od progu wrzeszczał „ Mamo! Zrobisz ziemniaczane?” – starzejesz się chłopie.

Jacuńska siedziała w pokoju robiącym za „salon”. W miękkim fotelu którego oparcie przypominało egzotyczna muszlę. W kościstych rękach trzymała ramkę ze zdjęciem mamy i coś tam intensywnie szeptała. Rozmawia ze zdjęciem? Czy ki czort?
Na widok Tomka, starsza pani odstawiła zdjęcie na miejsce i jak gdyby nigdy nic, zapytała;
- Przemyślałeś Tomeczku sprawę tej mojej biografii?
Bo to widzisz czas nagli. A to jeszcze trzeba by w jakim archiwum poszukać. Pojechać do parafii. I w ogóle to to ma być zrobione porządnie - spojrzała z za okularów.- Wchodzisz w to?
Szkła miała jak denka od butelek. Grube, masywne i pewnie bardzo mocne. Tomek przystanął. Zgodzić się tak z marszu? Czy trochę się z nią podroczyć? A jak nie dam rady?
- E… tego, bo widzi pani ja chyba nawet bym spróbował. Bardzo chętnie, nawet. Tylko sam nie wiem, to znaczy się zastanawiam. I mam wątpliwości. I czy pani na pewno chce. Bo to jakieś takie, dziwne jest. No bo, po co to pani?
- Ty się nie masz zastanawiać, po co mi to, tylko czy chcesz. A po co? Tego to najstarsi górale nie wiedzą. Ja też nie wiem. Przyjmijmy więc, że to taka fanaberia starszej pani.
- No skoro tak… to zgoda. Ale jak…
- Nie ma żadnego ale! – Jacuńska wstała nagle z fotela i … No Tomek dałby sobie rękę uciąć, a przynajmniej mały palec, że mrugnęła w stronę portretu mamy.
- To chodź.
- Teraz? Zaczynamy już? Pani Jacuńska, ja jestem chłop. Ja tak bez śniadania nie umiem. Muszę najpierw zjeść, a potem do roboty. Przyjdę do pani za pół godziny. Dobrze?
- No niech ci będzie. Jaki kto do jedzenia, taki do roboty, jak mawiał mój świętej pamięci małżonek. To ja czekam - powiedziała już w drzwiach.

Pół chleba. Margaryna, pomidor, jakaś padlina. I herbata. No! Z pełnym żołądkiem, to się dopiero myśli! Napełniony po brzegi Tomek, zapukał do drzwi starszej pani, po czym odsunął się, żeby mogła go obejrzeć przez wizjer.
Zawsze wszystkich ogląda. Nawet jak wie, kto ma przyjść. Jeśli ktoś stoi za blisko drzwi, to potrafi nawet „zażądać” odsunięcia się. Stali bywalcy: listonosz, pielęgniarka, sąsiedzi już znają, te jej zwyczaje i posłusznie stają w widzialnej odległości. Inni są w lekkim szoku. Tylko, że tych innych, jakoś tak coraz mniej. W szkole w której przepracowała tyle lat, już chyba o niej zapomnieli. Kiedyś przylatywali z kwiatkiem na dzień nauczyciela, zapraszali na uroczystości szkolne, a teraz … Jacuńska zrobiła swoje. Jacuńska może odejść. Smutne to, ale prawdziwe.
Szczękanie licznych zamków u drzwi zdradziło, że Tomek został obejrzany i uznany za godnego, przekroczenia progu.
- No nareszcie!
- Stęskniła się pani? – zakpił
- No! Bardzo! Tylko nie pomyśl, że się zakochałam. Łakomy z ciebie kąsek, ale w moim wieku bardziej się lubi termofor.
To można jej było przyznać. Miała baba poczucie humoru. Jak stąd do Wąchocka. I z powrotem. Lekcje z nią, to była przyjemność. Historia, nauką nudną jest. Przynajmniej dla znamienitej większości. Ale nie w wydaniu pani Jacuńskiej. Ta zawsze jakąś anegdotkę, jakiś dowcip malutki, powiedziała i od razu się chciało. I siedzieć, i nauczyć. Taki nauczyciel z powołania i z zamiłowania, to ginący gatunek.
- No, to mnie pani uspokoiła. Bo już się chciałem ewakuować.
Jacuńska zachichotała cichutko i poprowadziła Tomka w stronę kuchni.
Miała taki zwyczaj, że wszystkie ważne rozmowy i sprawy załatwiała w kuchni. Zupełnie tak, jakby wśród talerzy, łyżek, tłuczków i innych takich czuła się pewniejsza siebie.
- Masz – powiedziała i wskazała ręką na kuchenny stół.
- A co to?
- No nie! Rakieta na księżyc! Wiesz! Ty nie strugaj wariata, tylko zobacz czy się nada.
Jacuńska rozsiadła się na taborecie z zamiarem obierania ziemniaków.
- Pyzy dziś robię. Lubisz? Z mięskiem.
Tomek tylko pokiwał głową. Mowę mu odjęło zupełnie. Kontemplowanie „rakiety” zajęło całą jego uwagę.
- Skąd pani to ma?
- Co?
- No jak co? Rakietę, to znaczy, chciałem powiedzieć komputer. A ściślej laptopa.
- Nie wiem. Pewnie ze sklepu – powiedziała wzruszając ramionami – Raczej nie ukradłam. Aż takiej sklerozy, to nie mam.
- Ale to bardzo dobry sprzęt jest. Jeden z najlepszych.
- No ja myślę! Wyrzuty sumienia są drogie.
- Co?
- No co, co… - Jacuńska odłożyła nóż – Kiedy ostatnio widziałeś tu moją córkę? Nie, nie odpowiadaj. Bo i tak nie zgadniesz. Ja też nie pamiętam. No, ma daleko. I nie ma czasu. Musi zarabiać na te, no… rakiety. Wiesz, ja to już nawet nie liczę na to, że kiedyś przyjedzie i przywiezie wnuki. Piotrusia widziałam raz. Marty wcale.
- No to może pani do niej pojedzie?
- Może bym i pojechała. Ale jakoś nikt mnie nie zaprasza. No i taka droga długa, to już nie na moje lata. Stewardesy by mnie nie wpuściły do samolotu. By się bały, że im w trakcie lotu zejdę. Chociaż, to wcale nie byłby taki głupi pomysł wiesz?
- Jaki pomysł?
- No z tym schodzeniem. Z chmur do świętego Piotra bliżej.
- O rany, pani jak zażartuje, to się zimno robi – mruknął – Co mam robić z tym?
- Ja tam się nie znam, ale słyszałam, że można na tym pisać. Chyba nie masz zamiaru bazgrać mi biografii w kajecie co?
I pisz taką dużą czcionka. Żebym dobrze widziała.
- To pani tak na serio, o tej biografii?
- No masz. Ja jestem bardzo serio.
To chyba będzie strasznie nudna biografia. Najnudniejsza jaką ktokolwiek i kiedykolwiek czytał. Co może być zabawnego i wartego uwagi, w życiu nauczycielki. Urodziła się, żyła, żyła, żyła… i zamarła. No, nie! Jeszcze żyje i niech żyje jak najdłużej. Tylko, że pisać, to nie za bardzo jest o czym. Tomek zna Jacuńską od zawsze. Nigdy, żadnych skandali towarzyskich, żadnych ekscesów. Ot, taka sobie powolna i nudna egzystencja. Chociaż nie… coś tam było kiedyś, z córką. No, ale to z córką, a biografia ma dotyczyć Zofii Jacuńskiej, urodzonej…
- A właściwie, to kiedy się pani urodziła?
- No! Już myślałam, że nigdy nie zapytasz! Pora się brać do roboty. No, to ja ci trochę teraz opowiem, a ty słuchaj albo notuj. Jak chcesz…
Urodziłam się jeszcze przed wojną. W Zatroczu. To na Wileńszczyźnie jest, wiedziałeś? - Tomek pokręcił głową. Pierwszy raz słyszał o takiej miejscowości – Zatrocze, to majątek rodzinny Tyszkiewiczów był. Piękny pałac. Piękne obejście dokoła. Wszystko murowane. I stodoły, i obory, i wszystkie inne budynki. A było tego trochę.
Mój ojciec był tam rymarzem. Robił uprzęże dla koni. A jak miał z czego, to takie różne portfeliki ze skóry. I buty nam robił. Tam wszystkie dzieci chodziły w butach, wiesz? Znasz to przysłowie: jaki pan, taki kram? - zapytała i nie czekając na odpowiedź kontynuowała – Ten pan był bardzo dobrym gospodarzem. Wszystko w majątku funkcjonowało, jak należy. W lesie pełno było zwierzyny, w stawach ryb. Sady pełne owoców. Niczego nam nie brakowało.
Mieliśmy taki mały domek. Trochę ciasny, bo nas dużo było. Mama, tata i czworo rodzeństwa. Tak w ogóle, to miałam sześcioro. Cztery siostry i dwóch braci. Ale tych dwoje najmłodszych, to się już tu porodziło.
Mama, to się tylko domem zajmowała. Czasami jak w majątku było dużo roboty, to szła do żniwa, albo na wykopki. Ale najczęściej była w domu. I robiła przepyszne ryby. Nikt, nie umiał tak zrobić ryb, jak ona – starsza pani nagle zamilkła, a jej oczy zrobiły się niebezpiecznie mgliste. Wspomnienie sielskiego dzieciństwa, matki, rodzeństwa wywołało wzruszenie. Tomek też słuchał jak zaczarowany.
- Idź no chłopcze do pokoju. Na komodzie stoi takie pudełko drewniane. Przynieś.
- Co tam jest? – zapytał, niosąc przed sobą duże ozdobne pudło – ciężkie.
- Zobacz. To całe moje życie. Pooglądaj sobie. Ja zajmę się obiadem.
Śmieszne te zdjęcia. W większości czarno białe. Pożółkłe, niektóre poplamione i pozaginane.
CeDeeN...

PeeS. Sorry za czcionkę, ale chyba lepsza wielka niż te maczki co poprzednio:)

Komentarze

  1. czcionka dobra, ale ten ceden ,na który trzeba czekać mię osobiście wkurza:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podpisuję się pod wcześniejszym postem w obu sprawach i zgodnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. nie mogę się doczekać ;)

    ps. te pyzy tez bym chętnie przyjęła :)

    OdpowiedzUsuń
  4. temat się rozwija, ciekawie,ciekawie. A moją sąsiadką jest Tyszkiewicz- Łącka z tych Tyszkiewiczów

    OdpowiedzUsuń
  5. No czcionka zdecydowanie bardziej czytelna ale to twoje przerywanie jest irytujace.Pisz wiekszymi kawałkami.Plissssssssssssssssssssssssssssssss

    OdpowiedzUsuń
  6. Cedeen oczywiście najszybciej jak to tylko możliwe:)

    OdpowiedzUsuń
  7. to i ja składam podpis pod petycją ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Czcionka mi się podoba, oczy sobie psuję na dokumentach, to do czytania wolę większą! :)
    A historia coraz ciekawsza, rozwija się :)
    Uwielbiam oglądać takie stare zdjęcia ...

    OdpowiedzUsuń
  9. Teraz już wiem jak czuje się facet podczas stosunku przerywanego ;-/

    OdpowiedzUsuń
  10. Czuję się jak pies, który z zapałem obwąchiwał kość, już ją nawet liznął i nagle... pac! dostał po nosie... Tak działa ten nieszczęsny cdn!

    OdpowiedzUsuń
  11. A ja juz przywykłam do tej ,,kapaniny''...

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja tez przywyklam, przysiadam i czekam cierpliwie;))

    OdpowiedzUsuń
  13. Świetna historia. Trzyma w napięciu. I dobrze napisane.

    ps. A czcionkę wolałam jednak mniejszą :)

    OdpowiedzUsuń
  14. No przecież nie mogę dać tu od razu całości! Na litość! To po pierwsze. A po drugie to właśnie kończę. jeszcze tylko kilkadziesiąt stron. Mam nadzieję, że za miesiąc będzie finito:)

    OdpowiedzUsuń
  15. Wlasnie nadrobilam wszystkie odcinki jednym ciagiem i... kiedy bedzie nastepny, bo sie doczekac nie moge:)???
    A tak a propo's czy Ty, Nivejko droga, wydajesz swoje dziela drukiem w ogole???
    Pozdrawiam ciepelko!

    OdpowiedzUsuń
  16. Czeku, czeku, czeku, czeku...
    Czekam i czekam i doczekać się nie mogę!
    :))

    OdpowiedzUsuń
  17. Czcionka czcionką a mnie właśnie dziecko pokazało, jak mogę ją sobie zwiększyć nie oglądając się na Nivejkę. Pędzę czytać dalej...

    OdpowiedzUsuń
  18. a ja sobie przeczekalam i teraz mam po kilka czesci:) tutaj dzisiaj dotarlam i bardzo!! to ciekawe,niczym ksiazka jakas;) czytania duzo,wiec jeszcze wroce;) mysle,ze to calkiem udana ksiazka moglaby byc;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

O złamanej nodze

Sprawa się rypła

Bluszcz