Złota rybka

Dawno, dawno temu, w czasach kiedy Zołza była małą dziewczynką, nie pokazywała języka i nosiła śmieszne mysie ogonki za uszami, dzieci też miewały ferie. Niektóre, te bardzie rozgarnięte i cywilizowane, rodzice wysyłali na zimowisko i mieli 2 tygodnie luzu. Mama Zołzy laby mieć nie mogła. Mała zdecydowanie, pod groźbą strajku głodowego, złapania ciężkiego zapalenia płucz e wszelkimi możliwymi powikłaniami, złamania nogi prawej, lewej a najlepiej obydwu, odmawia wyjazdów jakichkolwiek poza tymi do babci. Bo gdzie mogłoby być lepiej? Nikt na świecie nie robił takiego pysznego ciasta drożdżowego. Tam  nawet chleb ze smalcem i kiszonym w wielkiej beczce ogórkiem smakował inaczej.



Było nas pięcioro; ja, mój brat i trójka warszawskich kuzynów. Do dyspozycji mieliśmy górkę za domem, dwie pary sanek i jedną  łyżew. W sprawie tych ostatnich usankcjonował się komitet kolejkowy, który skrupulatnie przestrzegał czasu użytkowania. Łyżwy nie tylko były jedne, ale i za duże o kilka rozmiarów dla nas wszystkich. Użytkowanie wymagało więc zabezpieczenia logistycznego w postaci kilku par dodatkowych skarpet. Kiedy pogoda nie pozwalała na zimowe szaleństwa pozostawał strych - istna skarbnica przedmiotów najdziwniejszych. W starych drewnianych kufrach leżały dawno niemodne cichy i buty. Na belkach więźby, dookoła komina wisiały wiązki ziół; dziurawca na żołądek, melisy na niespokojność, rumianku na ładną cerę i mięty do wszystkiego. W wielkim płóciennym worku babcia przechowywała grzyby, które zbieraliśmy latem. Najbardziej pasjonujący był jednak składzik z dawno nieużywanymi przedmiotami. Było tam, żelazko które gdzieś straciło duszę, kołowrotek bez wrzeciona,, kopyta a na nim lekko przykurzone oficerki dziadka. Na strychu nie sposób było się nudzić. Można się było przebierać, pić niewidzialną herbatkę z plastikowych filiżanek ustawionych na stylowym okrągłym stoliku, głaskać kota, słuchać strasznych opowieści o duchach...

Ale zdaje się miało być o rybce.

- Robimy przedstawienie! - głosem nieznoszącym sprzeciwu obwieściła mama.  Pięcioosobowa zgraja jęknęła jak jeden mąż. Jej decyzja była nieodwołalna i oznaczała, że koniec wolności, latania samopas i że trzeba się podporządkować. Protestów nie było. Na nic by się zdały.  Scenariusz został napisany, role przydzielone i reżyserka właśnie brała się do roboty. Pod jej czujnym okiem powstało ogłoszenie, które zawisło w miejscu dla całej wsi strategicznym - na drzwiach miejscowego geesu. Na  afiszu stało, że zespół zgrany (tu był wymieniona obsada)  będzie miał zaszczyt przedstawić spektakl pod tytułem "Złota Rybka" . I że zaproszeni są wszyscy, którzy nie wiedzą co zrobić z czasem, albo też chcą się otrzaskać z wielkim światem, artystycznym bądź co bądź i poznać najnowszą i jedyną jak na razie sztukę.

Zołza strasznie zazdrościła najstarszej z  zespołu, tej która  dostała zaszczytną rolę narratora. Ta fucha jednakże była nieosiągalna z uwagi na to że wymagała umiejętności płynnego czytania, której to panna, podówczas lat 5 z malutkim okładem, jeszcze nie posiadła w stopniu zadowalającym wybredne gusta publiczności i samej reżyserki. Do przeznaczonej sobie roli dała  się jednak przekonać dosyć szybko. Na widok kostiumu scenicznego jej oczy zabłysły niczym dwa szmaragdziki. Trafiona -zatopiona. Takiej kreacji nie powstydziły by się pewnie magazyny Teatru Narodowego! W przepastnych zasobach strychu - magazynu, scenarzystko-reżyserko- kostiumolog wygrzebała przecudnej urody koszulę męską, rozmiar 4 razy za duży, w kolorze najprawdziwszego złota. Całości dopełniała papierowa  korona, dokładnie wymalowana przez samą zainteresowaną, słonecznie żółtą plakatówką.
- A te złote buty też mogę założyć - zapytała Zołza uśmiechając się do połyskujących sandałków, które kiedyś tam należały do jednej z ciotek. Buty były jak marzenie; gruba podeszwa i niebotycznie wysoki obcas.
- Zwariowałaś? - kostiumolog sprowadził małolatę na ziemię - Widziałaś kiedyś rybę w butach?
- A w koronach chodzą? Te ryby znaczy? - Zołzik jeszcze próbował bezczelnie negocjować. Nic z tego. Władza była nieugięta. Jedno surowe spojrzenie znad okularów wystarczyło żeby każdemu z ekipy teatralnej odechciało się  kwestionować decyzje raz podjęte.
Rola Zołzy polegała na wynurzaniu się i pytaniu. Jak baba wygoniła rybaka nad morze i ten zawołał to rybka z wdziękiem sobie właściwym robił plusk-plus i wyłaniała się z za starej amerykanki, która z konieczności  robiła za morskie odmęty. Kwestie mówione też były. Po wynurzeniu się ryba dawał głos;
- Czego tobie rybaku potrzeba?- pytała bardziej niż lekko stremowana.
A jak już spełniła życzenie to machała mankietami zbyt długich rękawów, robiła niby plusk ogonkiem  i znikała w morskiej toni. Za amerykanką znaczy.

W dniu premiery wszyscy wstali skoro świt.  Trzeba było jeszcze zrobić próbę generalną! Trema dawała o sobie znać. Tylko główna winna całego zamieszania siłą swojego spokoju  trzymała towarzystwo w ryzach nie dopuszczając do zbiorowego wybuchu histerii.
Spektakl okazał się być wielkim sukcesem i najprawdziwszą  sensacją sezonu. Widownia w ilości sztuk 4 (miejscowi kuzyni ) klaskała jak oszalała za co została nagrodzona pudrowymi drażami owocowymi w kolorze majtkowego różu (fuj!)

PeeS. Czy w tej sytuacji, mimo, że odpowiedniej dokumentacji fotograficznej przedsięwzięcia brak, Zołza może  udział w spektaklu dołączyć do CV? Zwłaszcza, że rok później brawurowo zagrała tytułową rolę Małgosi, ale o tyn innym razem...

Źródło zdjęcia: http://www.zloterybki.co.uk/kontakt.html

Komentarze

  1. obowiązkowo!moją pierwsza rolę myszki- z wiekopomnym zdaniem "jestem mała myszka , boję się kociska, bo kocisko wąsem rusza aż truchleje we mnie dusza" pamiętam od 42 lat i w razie czego mogłabym to zagrać jeszcze niejeden raz:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Może, jak najbardziej, Niektórzy to by nawet napisali, że wystąpili jako Syrena! :))

    OdpowiedzUsuń
  3. a ja się wstydziłam, dlatego tylko tańczyłam. :)Ale wiesz...pudrowe draże w kolorze majtkowym miały wypasiony smak!

    OdpowiedzUsuń
  4. OLQA...
    Niby takie nieznaczące rola a jak dobrze zapamiętane;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Magenta....
    Syrena też byłam. Tylko znacznie później;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pieprzu...
    Zecydowanie nie jest to smak który mile wspominam. Inna sparwa, że z braku wypasionych cukierków te draże też były dobre;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak to ?
    To Ty tak ważnego faktu do tej pory nie ujawniłaś w swoim CV?
    Musisz, powinnaś to natychmiast naprawić.
    Czy jednocześnie startujesz dziś na studia aktorskie?Po takim wstępie będziesz gwiazdą każdego teatru.Kina też.

    OdpowiedzUsuń
  8. Tkaitka...
    Przy następnej okazji zamieszczę;) na studia aktorskie jestem za stara, a poza tym... no cóż niech mówi za mnie moja wielka artystyczna przeszłość;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Nivejka naszą tegoroczną kandydatką do Oskara!!!

    OdpowiedzUsuń
  10. O, właśnie! Popieram w całej rozciągłości!

    OdpowiedzUsuń
  11. Pewnie, że może, a nawet powinna:) Z opisu wszak wynika, że przedstawienie podobało się 100% widowni, co wcale nie jest takie częste:)
    Przypomniałaś mi moją pierwszą rolę, do dziś ubolewam, że niemą - grałam muchomora:) I to jakiego - chyba poświęcę temu faktowi jeden z wpisów;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie tylko może, ale wręcz powinna!
    A ten strych polubiłam od samego czytania, więc mogę sobie wyobrazić, jak Zołza go lubiła...
    :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Aga_xy...
    Aż szkoda, że ktoś tego nie sfilmował kiedyś :D

    OdpowiedzUsuń
  14. Takitka...
    I tego się będziemy trzymać;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Beti444...
    Zdumiewające nie? I nikt im kałacha do głowy nie przykładał zeby klasakli... no może za te cukieki... Ale co tam! Sukces jest sukces;)

    OdpowiedzUsuń
  16. Akwarelia...
    Na takim strychu można było siedziec godzinami:) Szkoda, że nie umiem go dobrze opisać :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Taki talent zaprzepascilas??? Z piekla nie wyjedziesz;) Na szkole aktorska moze juz za pozno, ale nigdy nie jest za pozno na zostanie odkryta!!! Zolza dawa te Rybke do CV natentychmiast:)))

    OdpowiedzUsuń
  18. A teraz coby ciągłośc zachować mozesz robić już za gwiazdę :D Też ponoć spełnia życzenia, acz dopiero jak spada, więc się nieco wstrzymaj :p

    OdpowiedzUsuń
  19. "Za moooich czaaaasów" :D to raczej się praktykowało formę występów/akademii zamiast teatrzyków. No i zawsze do tych akademii mnie brano. Pierwszy występ jaki zaliczyłam...w zerówce (nie chodziłam do przedszkola) na Barbórkę recytowałam wierszyk przed zaproszonymi górnikami. Do dziś jak moja mama patrzy na zdjęcie z tego wydarzenia to ma wyrzuty sumienia...bo zapomniała o święcie i wysłała mnie do zerówki w znienawidzonych przeze mnie spodniach. Występ był "na spontan", toteż do owych spodni dołożono mi na szybko wianuszek na głowę. Ale nie suknia zrobi występującego :D - wówczas wyrecytowałam najdłuższy i najtrudniejszy wierszyk ze wszystkich i bez zająknięcia :). Mimo kompletnie niepasującego image'u, otrzymałam burzę oklasków i do dziś uspokajam mamę gdy ogląda tę fotkę: "nie martw się - co tam spodnie - ale za to jaki występ!" :)))

    OdpowiedzUsuń
  20. Raz, w szkole podstawowej kazali mi grać w "Księżniczce na ziarnku grochu" i to było okropne doświadczenie.Moja sukienka nie dość,że długa i się o nią przewracałam, to jeszcze miałam ponaszywane na niej cukierki czekoladowe, chyba z kilogram.Ten epizod wyleczył mnie z chęci bycia aktorką.Tyle niewygody by wygłosić jakiś nędzny czterowiersz.Ale całą podstawówkę tańczyłam w zespole tanecznym i fałszowałam w chórze.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  21. Stardust...
    Niestety! Widać przeznaczenia chciało inaczej;)

    OdpowiedzUsuń
  22. Iimajka...
    W sumie... czemu nie. I to na "z" i to na "g";)

    OdpowiedzUsuń
  23. Antares...
    I to się nazywa gwiazda prawdziwa! Nie ważne tło, treść się liczy;)

    OdpowiedzUsuń
  24. Nivejko, jakimi jeszcze talentami nas zaskoczysz? :-) Ja mam na swoim koncie dwie role, obie w szkolnych jasełkach: złego ducha i męża (żony). I nie ośmieliłabym się wspomnieć o nich w CV, żeby się nie kompromitować. Ale Twoja kreacja, z tego, co czytam, jako mistrzostwo świata, powinna absolutnie zostać wyeksponowana w CV. Bezapelacyjnie! :-))

    OdpowiedzUsuń
  25. Anabell...
    Nie bardzo rozumiem dlaczego księżniczka miała kieckę ozdobiona cukierkami?
    W chórze tez fałszowałam. A w liceum był jeszcze kabaret...;)

    OdpowiedzUsuń
  26. Jolu...
    Z kreacji najlepsza była koszula. Korona tez niczego, ale w rezultacie, skoro bez złotych butów występowałam to chyba jednak nie będę wpisywać. Bez butów się nie liczy;)

    OdpowiedzUsuń
  27. Zazdroszczę Ci wspomnień, talentu literackiego, nastawienia do życia... wszystkiego...

    OdpowiedzUsuń
  28. Niech dołącza, CV ze wzmianką o cudownych początkach kariery scenicznej już w wieku lat 5-ciu brzmi dobrze. W dzisiejszych czasach trzeba dbać o piar!

    OdpowiedzUsuń
  29. Jesteś jak człowiek renesansu: pisarstwo, aktorstwo... Czekamy na kolejne talenta :)

    OdpowiedzUsuń
  30. Rotek...
    Talent masz, a jak będziesz w moim wieku to wspomnień będziesz miał tyle samo a może i więcej:)

    OdpowiedzUsuń
  31. Iw...
    W tamtych czasach wyścig szczurów nie istniał. Nie było potrzeby umieszczać;)

    OdpowiedzUsuń
  32. Voluś...
    Jeszcze krawaty umiem wiązać. Zainteresowany?;)

    OdpowiedzUsuń
  33. A wiesz, że krawat wymyślono w Chorwacji? Więc chyba już nie muszę odpowiadać na pytanie :)

    OdpowiedzUsuń
  34. Ale że tych butów nie dali założyć... Trauma!

    OdpowiedzUsuń
  35. A czy jeden z tych warszawskich kuzynów nie był przypadkiem podwarszawską kuzynką? Bo reszta się zgadza. I górka i sanki i jedna para łyżew. Występy dla tambylców też były, choć w moją pamięć bardziej wbiły się letnie "festiwale" piosenki żołnierskiej w nowowybudowanym przez dziadka chlewiku z wybiegiem.
    I jeszcze PS. do OLQI (może przeczyta) ja mam nawet zdjęcie zrobione podczas deklamowania TEGO wierszyka. Oczywiście w przebraniu myszki. To niesamowite jak podobne było nasze dzieciństwo !!

    OdpowiedzUsuń
  36. Voluś - zapomniałeś o cyckach - też umie robić :D

    OdpowiedzUsuń
  37. Zgaga...
    Tak sobie myslę, że to dla mojego własnego dobra. Sztuka chodzenia na szczudłach była mi wtedy zupełnie obca;)

    OdpowiedzUsuń
  38. Mira...
    Jak opowiadam o tym dzieciom to rozdziawiaja gęby i pytają;
    - To wy wtedy nie mieliście komputerów?
    - Nie
    - No to może chociaz puzzle?
    Może i nie mieliśmy, ale przynajmniej mamy co wspominać:)

    OdpowiedzUsuń
  39. Dziecko w plecaku...
    Bimbały moja droga, bimbały;)

    OdpowiedzUsuń
  40. A ja tylko recytowałam Broniewskiego...Ubogo mi...

    OdpowiedzUsuń
  41. o hoho, o hihihi..
    jakos zaraźliwe te wspominki! podoba mi sie imię Zołzik! i bardzo mi do Ciebie pasuje:))

    OdpowiedzUsuń
  42. mam wiedziala co robi, dzieciarnia zostala spacyfikowana, a do tego piekne wspomnienie pozostalo :)

    OdpowiedzUsuń
  43. Nie Nivejko, nigdy nie będę miał takich wspomnień. Nie miałem takiego dzieciństwa. Wprawdzie wspominam je z radosnym rozrzewnieniem, ale ten Twój teatrzyk... to mnie naprawdę chwyciło za serce :)

    OdpowiedzUsuń
  44. Tkaitka...
    Elu, to poważny repertuar. Nie to jakaś tam Złota rybka:)

    OdpowiedzUsuń
  45. Pomylone gary...
    Musze w takim razie przeredagować. Przy najbliższej okazji;)

    OdpowiedzUsuń
  46. El...
    Duże Zołzy wcześniej są Zołzikami;)

    OdpowiedzUsuń
  47. Beatta...
    Oczywiście. Mieliśmy zabawę i zajęcie. I do dziś to wspominamy:)

    OdpowiedzUsuń
  48. Rotek...
    Takich może nie, ale inne masz na pewno:)
    PeeS. Mam jeszcze jedno "teatralne" wspomnienie. Ale to innym razem;)

    OdpowiedzUsuń
  49. Opowieść opowiedziana jak bajka :)

    OdpowiedzUsuń
  50. Przypomniałaś mi jak to ja spędzałam ferie. Ach to były czasy :D

    Ciekawa jestem tej roli Małgosi :DDDDD

    OdpowiedzUsuń
  51. Scenki...
    Bo i wspomnienie bajki dotyczyło;)

    OdpowiedzUsuń
  52. Ivon...
    Właśnie się zbieram do spisania tego co pamiętam o roli Małgosi:)

    OdpowiedzUsuń
  53. nooo to ja się nie dziwię,że wolałaś zostać w domu!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

O złamanej nodze

Sprawa się rypła

Bluszcz