Para mieszana (16)

Po obiedzie, obie panie Gajkowskie, przeszły z kawą do salonu.
- Janikowa nie żyje - mama Ewy powiedziała tonem pozbawionym emocji. Patrzyła przy tym przed siebie niewidzącym wzrokiem. Powiało chłodem. Janikowa, była jedyną przyjaciółką mamy. Jedyną, która wytrzymywała jej humory. Tylko jej, mama wybaczała złośliwości i udzielane rady, że powinna się otworzyć na ludzi i po prostu zacząć żyć, bo na rozwodzie nie kończy się świat. A teraz nie żyje.
- Kiedy? Jak? – Ewa nie bardzo mogła uwierzyć, że ktoś, tak pełen wigoru, mógł nie żyć.
- Miała raka. Od dawna się leczyła. A zmarła w poniedziałek. Zaraz jak pojechałaś, miałam telefon ze szpitala. Jej córka zadzwoniła.
- Dlaczego mnie nie powiadomiłaś? – Ewa zapytała szeptem - Dlaczego?
- Nie chciałam ci przeszkadzać – równie cicho odpowiedziała mama – Poza tym, to była moja przyjaciółka.
- Nie tylko Twoja...
Ewa, w przeciwieństwie do swojej mamy, nie wstydziła się łez. Jeśli czuła taką potrzebę, to po prostu płakała. Potrzeba właśnie nadeszła i zmaterializowała się w postaci łez, które same leciały dwiema powolnymi strugami po policzkach. Z żalu za Janikową, za tym, że się z nią nie pożegnała i, że teraz mama zostanie już zupełnie sama ze swoim wielkim żalem do losu.
- Płacz dziecko, jeśli ci to pomaga – pani Zofia szepnęła córce do ucha, przytulając ją jednocześnie – Ja nie umiem. Chyba wypłakałam już wszystkie łzy.
- Dostałam od niej list, wiesz? – dodała po chwili – pokażę ci.

Zośka!

Zauważ, że nie zwracam się do ciebie oficjalnie, tylko tak swojsko. Wszystko po to żebyś lepiej zrozumiała, co mam na myśli.
No więc Zośka, (i mało mnie obchodzi że nie zaczyna się zdania od więc! Skoro to czytasz, to mnie już nic nie obchodzi
;) mało mnie interesuje, że nie będziesz po mnie płakać. Wolę, żebyś mnie pamiętała taką, jaką byłam. I żebyś na wieki wieków, do końca życia znaczy, zapamiętała co ci mam do powiedzenia:
Po pierwsze, masz się nie rozklejać!
Po drugie, pamiętaj, że trzeba się uśmiechać. Nie tylko do córki i listonosza, ale przede wszystkim do lustra. Jak sobie będziesz rano brwi poprawiać, to masz się szczerzyć do siebie. Tak długo, aż uwierzysz, że ta nadąsana lalka potrafi się uśmiechać.
Po trzecie, wyjdź wreszcie do ludzi! Słyszysz! I pogadaj z nimi. Wcale nie są tacy źli. Ubzdurałaś sobie, że jak Cię jeden facet skrzywdził, to i wszyscy inni, są tacy sami. Otóż po raz kolejny i tym razem ostatni, informuję cię, że jesteś w błędzie! Mylnym błędzie, jak powiedziałby taki jeden, co to nazwiska nie pamiętam. Pomyśl sobie, że może to, że on sobie poszedł, to było najlepsze, co mógł zrobić. Dzięki temu, nie męczysz się w chorym związku i masz szanse na poznanie kogoś innego. To niesamowicie poszerza horyzonty. Nie tylko intelektualne… No, ale ty żeby coś o tym wiedzieć, to musisz do notatek sięgnąć.
Idź, poznaj i zdaj mi relacje. Telepatycznie. Nie martw się. Będę wiedziała…
I po czwarte. Pożegnaj Ewę ode mnie. I za skarby świata nie pozwól, żeby się zamknęła w sobie tak jak ty!

Żegnaj! Spotkamy się w innym świecie. Tam, gdzie nikogo nic nie boli.
Twoja nierozważna, ale zawsze romantyczna Krycha
J


Ewa po raz kolejny czytała list Janikowej. Zawsze wesołej i pełnej optymizmu kobiety, która była absolutnym przeciwieństwem mamy. Łzy już nie leciały. Ona wcale by nie chciała, żeby ktoś po niej ryczał. Pewnie powiedziałaby „przestań mała, bo ci to na puder szkodzi”.

- Mamo, muszę jechać – Ewa powiedziała cicho – Dasz sobie z tym radę?
- Masz na myśli Janikową? – zapytała, po czym szybko dodała – Pewnie że dam. Ona mnie do tego przygotowywała od dawna.
- Zastosujesz się? Do tego, co pisała?
- Nie wiem, czy potrafię. Z drugiej strony, wola zmarłej, rzecz święta - mówiąc to, pani Zofia uśmiechnęła się pod nosem i poszła do kuchni. No przecież nie może wypuścić Ewy, bez solidnej porcji wałówki. Co z tego , że jest tam jakaś gosposia, co to niby cudnie gotuje? O dziecko trzeba dbać. Choćby nawet było przerośnięte i mocno samodzielne.

***
- A jednak odszedł… - Waldek, pokręcił głową z niedowierzaniem – To się nazywa przerost ambicji nad potrzebą życiową.
- No odszedł, szefie. I co dalej? – Tomek popatrzył na Waldka z miną skazańca – To trochę moja wina. Trochę, bardzo moja.
- A, co ty? W kościele jesteś? Twoja wina? – szef, jeśli nawet był zły, to wcale tego nie okazywał – Sam jest sobie winien. Poszedł sobie, to niech mu chodnik miękkim będzie, jak będzie go wycierał w poszukiwaniu jakiejś roboty. Kryzys chłopie mamy! I wierz mi, nie ma tego złego, co by się na dobro sklepu nie obróciło.
- To znaczy że masz już kogoś na jego miejsce?
- Jeszcze nie, ale ja z natury optymista jestem. Wierzę! Rozumiesz? 
- A co mam nie rozumieć? Ja też wierzę, tylko że …
- Nie ma żadnego „tylko”, ani żadnego „że”, ani „ale”. Będzie dobrze. Innej opcji nie ma. I zamykaj już. Pora na ciebie. Ja, to jeszcze muszę parę rzeczy załatwić. No to nara…- powiedział i już go nie było.
  Koniec dnia. Wyłączył– światło, włączył– alarm, zamknął– drzwi, poszedł– do domu. Dzień podobny, do dnia. Noc do nocy. Jedyna rozrywka, to gadanie z Jacuńską. Nawet na piwo, nie bardzo jest z kim iść. Kumple udomowieni się porobili. Każdy ma jakieś sprawy wagi rodzinnej. Chore dziecko, żona u fryzjera, obiadek u teściowej, trzepanie dywanu. W tak napiętym terminarzu, nie ma miejsca dla starego druha. Zwłaszcza dla takiego niesparowanego. Singla znaczy. Nie spotykają się. I nie wiadomo, czy ze strachu, że żonę poderwie, czy z zazdrości, że może sobie robić, co mu się rzewnie podoba. Oglądać filmy albo mecze, pić piwko, trzymać nogi na stole i nie ścielić łóżka. Życie jak w Madrycie. Cokolwiek ten Madryt, w tym kontekście ma znaczyć. Tyle, że na dłuższą metę, pozbawione sensu. I celu.
Noga za nogą, powoli, bo w końcu nie miał powodu się spieszyć, Tomek ciągnął do domu.
- Leziesz jak ten żołnierz – Jacuńska tradycyjnie powitała go, stojąc w drzwiach swojego mieszkania.
- Jaki żołnierz? – Tomek zapytał nieprzytomnie. Myślami był gdzieś daleko – Bo nie bardzo rozumiem. Że niby za mundurem panny sznurem?
- No patrzcie go! Jaki dowcipny. Zaraz pęknę ze śmiechu!- Sąsiadka zadrwiła swoim zwyczajem – Jak ten żołnierz od Gałczyńskiego. Co z niewoli wracał. Właź bo zimno leci.
- Jakie zimno? W czerwcu? – zapytał, ale posłusznie wszedł do mieszkania i zamknął za sobą drzwi. Dokładnie! tak jak sobie szanowna sąsiadka -żywicielka życzyła.
Nie czekając na ponaglenia, poszedł do łazienki. Mycie rąk przed posiłkiem było jakby rytuałem, którego Jacuńska przestrzegała z zaangażowaniem, godnym większej sprawy. Pan każe, sługa musi. Ostatecznie od czystych rąk się czerwonki nie dostaje. Raczej odwrotnie.
- No co tam? Bo minę masz jakby ci się świat na głowę zwalił.
- Bo zwalił. Odszedł. I zostawił mnie samego– Tomek odpowiedział z miną straceńca.
- Tomek, ja cię błagam. Ty powiedz, że chodzi o tego Ryśka!- sąsiadka zawoła z przestrachem w oczach.
- No, a o kogo innego?– zapytał podejrzliwie – Pani Jacuńska? Co pani chodzi po głowie? Co? Chyba nie myśli pani że… No, nie teraz, to ja panią błagam…!
- Co mnie po głowie chodzi, to ja wiem dobrze! I nie są to te małe obrzydliwe insekty.  Ale ty się nareszcie rozruszałeś. Młody człowiek nie może być taki.
- Jaki?
- Markotny! Jedz, bo stygnie– zarządziła– A ja ci trochę pogadam, do tego kotleta.
- Do kotleta, to się śpiewa. Nie mogła by pani? Ewentualnie?
- Mogłabym. Ewentualnie, ale nie jestem pewna, czy byś to wytrzymał. Nawet mój świętej pamięci mąż, nie był w stanie wytrzymać mojego śpiewania.
Sąsiadka rozsiadła się na taboreciku wyścielonym podusią, we włóczkowym ubranku. Całe mieszkanie pełne było tych ozdóbek. Poduszka tu, poduszka tam. Wszystkie z różnokolorowych resztek włóczki, dziergane pracowitą, kościstą ręką Jacuńskiej. Kiczowate toto było i mocno jarmarczne, ale nadawało ciepła i swojskości. Ostatecznie, mieszkanie ,to nie muzeum. Nie musi w nim być, jak w pudełeczku i przede wszystkim powinno być domowo. A nie, jak na zdjęciu do żurnala.
- Jak była wojna, to właściwie jej na początku nie czuliśmy– zaczęła opowieść – Może tyle, że wiedzieliśmy, że jest. I powiem ci, że tak naprawdę, to my nie wiedzieliśmy, kogo się bardziej bać. Ruskich czy Niemców. Ruscy przekonywali, że Niemcy są be, a tamci odwrotnie. Teraz wiadomo, że i jedni i drudzy, mieli swoje za uszami.
Kiedyś w nocy, usłyszeliśmy walenie do drzwi. Ojciec kazał nam wszystkim się schować, a sam poszedł otworzyć.
Niemcy przyszli. Nic nam nie zrobili. Oni się tylko ogrzać chcieli. I mleka napić. Poczekali do rana i sobie poszli. Tylko ojcu nakazali, żeby nic nikomu nie mówił, bo nas spalą. Nie powiedział– zamyśliła się na chwilę– Bo my tam, to właściwie tak między młotem i kowadłem, byliśmy, wiesz? Nie bardzo wiadomo było, kto wróg, a kto przyjaciel. Gdzieś tam się wielka polityka rozgrywała. Ktoś dzielił, ktoś rządził, dawał i odbierał. Tylko nam, właściwie było wszystko jedno.
Wiem, co powiesz, że my takie ciemne chłopstwo małorolne, a właściwie, to nawet bezrolne byliśmy i nic nie wiedzieliśmy, ale ci powiem, że wiedzieliśmy. Bo my, to tylko spokojnie żyć chcieliśmy. O! Polityka nas nie interesowała, bo i po prawdzie, to niewiele się na niej znaliśmy.
Poszli Niemcy, przyszli Ruscy… A nam, było jedno. Byleby spokój był. I przestali zabijać, palić i niszczyć.
Żebyś ty widział, Tomeczku jak wyglądał ten pyszny pałac po wojnie. Ruina. A najbardziej, to przykro było patrzeć na cmentarz rodzinny. Bo oni mieli taki swój, na posiadłości, od pokoleń.


CeDeeN...

Komentarze

  1. Dzisiaj miałam u Ciebie więcej refleksji niż śmiechu . Czekam zatem na ciąg dalszy :):)

    OdpowiedzUsuń
  2. Juz sie stesknilam za dalszym ciagiem, a tu taka mila niespodzianka:))

    OdpowiedzUsuń
  3. Byłam, zgodnie z obietnicą nie przeczytałam.
    Nie mogłam!
    Ja już mam w głowie całą historię mamy Ewy.Na końcu zobaczę, jak się różnią.
    Pozdrawiam bardzo serdeczni i w nadziei, że zdrówko wróciło do normy.
    Przy okazji nowy stary wynalazek naszych pra-pra...
    Umyte ziemniaki obrać.Obierki zalać wodą tak jakby to były ziemniaki i ugotować bez dodatku soli.Zrobić sobie inhalacje.Szczególnie polecane wówczas, gdy antybiotyku brać nie można.Natychmiast udrożnia drogi oddechowe.Po przestudzeniu wodę z obierek odcedzić i pić po szklance z rana i z wieczora.Płyn dla bezpieczeństwa przechowywać w lodówce.Po ok. pół roku - znikną kamienie żółciowe.Kamienie i woda spraktykowane na moim mężu, a oddychanie na jego siostrze po chemii itp itd.
    O powieści będę pisać, jak przeczytam całość.

    OdpowiedzUsuń
  4. Rany Nivejko skąd Ty wymyślasz takie fajne teksty i powiedzonka? Masz jakąś zapasową głowę? :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki "Parze mieszanej" i niemocy Niwejki można się dowiedzieć takich ciekawych znachorskich przepisów. Chcę zapewnić, że określenie "znachorskie" nie ma tu, broń Boże, znaczenia pejoratywnego. O leczniczych właściwościach kompociku z obierek ziemniaków wiedziałam (świetny również na dolegliwości nerkowe) ale inhalacje sa dla mnie nowością. Dziękuję, Tkaitka

    OdpowiedzUsuń
  6. Przepraszam Nivejkę za "w". Czy mi wybaszysz?

    OdpowiedzUsuń
  7. Jaki mądry ten list ,,Krychy''... Zadziała, mam nadzieję?

    OdpowiedzUsuń
  8. no i dobrze, opowieść Jacuńskiej się rozwija, czekam na dalej

    OdpowiedzUsuń
  9. Zapasowa głowa? Czasami by się przydała. Nie nadążam z zapisywaniem tego co myśli ta jedna. Byłby taki magazyn na słowa:D

    OdpowiedzUsuń
  10. Tak sobie pomyślałem, iż taki list na pożegnanie, gdy udajemy się w ostatnia drogę, to dobry pomysł. Można powiedzieć coś, czego nie potrafiło się za życia.

    OdpowiedzUsuń
  11. Dobry pomysł z tym listem na pożegnanie. Mnie się jeszcze nigdzie nie spieszy, ale pewnie kiedyś tam coś takiego pozostawiam :))

    OdpowiedzUsuń
  12. Faktycznie trochę refleksyjnie i smętnie. Obiecuje poprawę;)

    PeeS. Aniu, w czy v jedno licho;)

    OdpowiedzUsuń
  13. no nie - 16
    to ja muszę cofnąć się i to sporo
    i wszystko przez brak czasu
    ale to będzie przyjemność

    pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprawa się rypła

O złamanej nodze

Bluszcz