Para mieszana (24)

Poranek w jużykowym domostwie nie zawsze 
przypominał piekło na ziemi. Tak się zaczęło, odkąd
ekipa Krecika to znaczy pana Kazimierza, na czele z Ewą 
wkroczyła do akcji i wzięła się za demolkę tego, co było. 
Wszystko naturalnie w dobrych zamiarach i w celu poprawy 
wizerunku, ale nie zmienia to faktu, że teraz znalezienie 
czegokolwiek graniczy z cudem. 
Wysiłki cioci Jadzi idą na marne. Równie dobrze mogłaby 
nie sprzątać w ogóle. Tyle, że do niej racjonalne argumenty nie przemawiają.
- A co to, ja? Darmozjad jaki czy co? Jeść mi Adaś daje, pod dach przyjął, to należy się 
odwdzięczyć. I nie ma co nosem kręcić tylko za robotę się brać.
I się bierze. Codziennie, z uporem Syzyfa sprząta, pucuje i przekłada. I codziennie na marne.
- To ja jadę - Anka kończyła pić kawę - Daleka droga przede mną. Wracam za dwa dni, 
w piątek. Zabierzesz się ze mną? Do domu?
- Wiesz, chyba nie. Niewiele już mi tu zostało, Krecik też chyba chce jak najszybciej skończyć 
i pewnie zechce w sobotę, podgonić trochę robotę. Także sorry Winnetou, ale zostaję. 
- Trudno. Jakoś to przeżyję - Anka wstała i skierowała się w stronę zlewu.
- Pani Ania zostawi. Ja pozmywam. Jeszcze się pochlapie, albo co - Ciocio-gosposia odebrała 
jej z rąk filiżankę - A na obiad w piątek zajedzie?
- Nie, nie chciałbym nadużywać państwa gościnności. Gdyby ta tu - wskazała głową na Ewę 
- Jechała kota odwiedzić to co innego, a tak to już prosto do domu pojadę.
- A może jednak się pani skusi? Pani Aniu - odezwał się milczący do tej pory Adam - Pomijając 
fakt, że takiego obiadu jak u nas, nie zje pani nigdzie, to będzie nam bardzo miło panią gościć
 ponownie.
- O! Właśnie. Dobrze Adaś mówi. Będzie nam bardzo miło - ciocia skwapliwie przytaknęła 
– Kartaczy bym narobiła, albo inszych dobroci. Lubi pani Ania kartacze?
- Uwielbiam, pani ciociu, eeee to znaczy pani Jadziu, chciałam powiedzieć naturalnie. Postaram 
się, zobaczę, zrobię wszystko, ale niczego nie obiecuję tak na stówę, bo różnie może być. 
A teraz zmykam. Jeszcze chwila i się spóźnię. Na bank.- Wiesz – Malwina pisnęła cichutko – jakbyś mogła to przyjedź. Bardzo bym chciała.
Anka zatrzymała się. Popatrzyła na skuloną, drobniutką postać, tak niepodobną do  butnej 
nastolatki z wczoraj. 
- Przyjadę. Tylko…
- Tylko? Mam być grzeczna, nie pokazywać języka i zjadać śniadanko?
- Nie – Anka zaśmiała się – Tylko nie dotyczyło ciebie. Po prostu nie wiem o której. Czy zdążę na obiad.
- Odgrzejemy pani Ani. Odgrzejemy! – zapewniła ciocia.

***

Do końca szychty zostało jeszcze dwie godziny. Tomek kręcił się niecierpliwie i nie mógł sobie znaleźć miejsca. Ula parzyła na niego podejrzliwie.
- Zamkniesz dziś? – Tomek błagalnie spojrzał na współpracownicę – Plisssss
- Sama? Nie boisz się? – zakpiła – A jak się pomylę? I  alarm nagle zacznie wyć jak głupi?
- Ale śmieszne, no uśmiałem się po pachy. Zaraz zacznę się tarzać po podłodze – Tomek założył ręce na brzuch – Tu się nie ma co śmiać. Odpowiadam za ten bajzel głową. Kiedy ostatnio widziałaś tu Waldka? No właśnie. Olał sprawę, bo wie, że sobie poradzimy. I lepiej żeby nie musiał się rozczarować.
- Tyle słów naraz? No no! Jestem pod wrażeniem – Ula korzystając z chwili przerwy w monologu dorwała się do głosu i nie miała zamiaru szybko go oddać – Oczywiście, że sobie poradzimy, że nie rozczarujemy i że sobie poradzę z zamykaniem. Możesz iść spokojnie i o nic się nie martwić, ale pod jednym warunkiem…
- Warunkiem? – Tomek nieco się oburzył. Smarkaty Umberto w spódnicy śmie mu stawiać warunki?
- No – Ula-Umbrto podchwyciła natychmiast – Musisz, rozumiesz? Musisz, nie możesz, powiedzieć mi z jakiej okazji te owsiki w tyłku i dlaczego raptem musisz wyjść?
- A jak nie powiem?
-To zaraz się okaże, ze nie pamiętam kodu do alarmu. A w ogóle to chyba nie umiem klucza przekręcić w zamku. I raczej na pewno…
- Nie kończ. Powiem ci ty, ty… - Tomek szukał odpowiedniego określenia w myślach – Terrorysto! Jedna.
- Stko. Lubię żeńskie formy. Zwłaszcza wtedy gdy zawód miał wybitnie męskie konotacje.
- A od kiedy terroryzm jest zawodem? Co? – Tomek uwielbiał te słowne utarczki z Ulą. Gdyby nie to w sklepie można by czasami usnąć z nudów.
- No może nie dokładnie zawodem, ale zajęciem jest? Prawda?
- W pewnym sensie jest. Herbaty? Bym się nie napił? – znacząco spojrzał na dziewczynę, która oczywiście, zgodnie z jego założeniami nie dała się sprowokować. Ani niestety zbić z tropu.
- Se zrób, jak masz ochotę. Mnie przy okazji też możesz zrobić. Wcześniej jednak opowiedz o tych owsikach.
Zrezygnowany Tomek kłapnął na krzesło i zaczął opowiadać;
- Jacuńska, moja sąsiadka, taka starsza pani, ale z jajem i niesamowitym życiowym Powerem wraca. Nie było jej trzy tygodnie. Pojechała na pogrzeb siostry, gdzieś na jakąś wieś i zaginęła. Wczoraj się odezwała i obwieściła radosną nowinę że wraca. Ty sobie nawet nie zdajesz sprawy jak ja tę kobietę lubię. Normalnie jak ciotkę jakąś, albo nawet matkę. Miałem się opiekować jej mieszkaniem. I dlatego muszę trochę posprzątać. Bo kwiaty to i owszem podlewałam, ale kurze i tak dalej to już nie. No i jeszcze bym chciał po nią wyjść na dworzec. A wiesz co jest w tym najdziwniejsze? - zapytał retorycznie i natychmiast nie czekając nawet pozory odpowiedzi kontynuował opowieść – Ona ma telefon! Dasz wiarę? Tyle razy jej mówiłem, że powinna sobie komórkę sprawić i nic. A tu raptem pojechała na trzy tygodnie i dzwoni ze swojego telefonu. Wyobrażasz sobie? I jaka zdziwiona, że ja zdziwiony. Zapytałem skąd dzwoni, a ona na to „ Z telefonu Tomeczku, z telefonu. Chyba nie myślisz że z rynny co?”. No to ja się zapytałem z czyjego, a ona znowu to samo, że „ z mojego własnego, co ty myślisz, że ja nie mogę sobie kupić? Otóż mogę i nawet powinnam, żeby być na ten przykład w kontakcie z Tobą jak mi przyjdzie ochota wyjechać gdzieś”. Potem jeszcze powiedziała, że dziś przyjeżdża i że pociąg będzie na miejscu o 20:37. Rozumiesz? Trzydzieści siedem.  No to chyba jasne, że chce żebym po nią wyszedł nie?
- No – Uli udało się wtrącić słówko – A ty? Chcesz?
- No masz! Pewnie że chcę! To moja rodzina. No może nie dosłownie, ale jedyna jaką aktualnie mam.
Ula zamyśliła się. Odkąd straciła rodziców, zawsze marzyła o kimś kto przynajmniej udawałby jej rodzinę. Zadowoliłaby się byle ciocia czy babcią. Niestety była sama jak palec. Rodzice byli jej jedyna rodziną. Oni też nie mieli rodzeństwa. Przynajmniej nic o tym nie wiedzieli. Kiedyś zastanawiali się nawet nad odszukaniem jakiejś rodziny, ale pozostało to tylko w sferze nigdy niezrealizowanych planów. Za szybko odeszli.
- Gdyby nie ten wypadek… - smutny głos Uli przerwał natrętną ciszę.
- Jaki wypadek? – dopiero czujne pytanie Tomka uzmysłowiło jej, że głośno myślała.
- Nie, nic. To znaczy opowiem ci o tym kiedyś. Innym razem.
- Na przykład jutro?
- Na przykład. A teraz leć bo nie zdążysz posprzątać! I nie martw się dam sobie radę  – powiedziała i pomachała stojącemu już w drzwiach Tomkowi na pożegnanie.

Mistrzostwo świata w wersji light dla jednoosobowych ekip sprzątających, zostało zdobyte. Chałupka Jacuńskiej lśniła czystością, a kwiaty zionęły zielonością. Świeżo skropione liście paprotki stojącej na etażerce wyglądały jak polakierowane. Jeszcze tylko ostatnie taksujące spojrzenie na efektowną całość i można lecieć na dworzec.
U babiny, która rozłożyła swoja przenośną kwiaciarnię przy osiedlowym spożywczym kupił bukiecik jakiś kwiatków prosto z ogródka.
- Panie weź pan jeszcze jeden – prosiła kiedy szperał po kieszeniach w poszukiwaniu drobnych – Promocja. Za połowę ceny oddam. Ostatni.
Starsza kobieta na dziewczynkę z zapałkami co prawda nie wyglądała, ale znać było po niej zmęczenie. I kto wie co albo kto skłoniło ja do tego żeby ślęczeć pod tym sklepem na składanym krzesełku bez oparcia i za nędzne grosze sprzedawać płody przydomowego ogródka. Dziś to były kwiaty. Czasami miała kilka pęczków młodej marchewki, jakiś bób albo  inne zieleniny.
- Dobra. Pani da – Tomek ponownie sięgnął do kieszeni.
Do planowego przyjazdu pociągu zostało zaledwie kilka minut. Tomek pognał więc na dworzec jak struś pędziwiatr. Po trosze dlatego, żeby sąsiadka nie czekała, a tak naprawdę to strasznie, przeokropnie się za nią stęsknił. Nikt tak jak ona nie potrafi przewiercić człowieka na wylot świdrującymi oczkami. Nikt nie jest taki cięto-złośliwy. I nikt nie potrafi ugotować takiej pomidorowej jak ona. No może z wyjątkiem matki, ale ona nie żyła. Jacuńska mimo braku więzów krwi była dla Tomka rodziną. Jedyną i najlepszą jaką mógł dostać.
- Pociąg osobowy z Warszawy do Szczecina, przez Toruń, Bydgoszcz, przybędzie z opóźnieniem około 15 minut. Opóźnienie pociągu może ulec zmianie. Powtarzam, pociąg… - metaliczny i nieco bełkotliwy głos pani kolejarki spłynął na oczekujący podróżnych z umieszonych na betonowych słupach szczekaczek. Świat idzie do przodu, zmiana goni zmianę, a dla kolei państwowych naszych czas jakby się zatrzymał. W ten sam sposób informowano podróżnych dwadzieścia lat temu. I opóźnienia takie same. Na naszej kolei nie można jak na Zawiszy. I z całą pewnością według rozkładu jazdy  pociągów nie można regulować zegarków.
Kiedy po piętnastu minutach, ten sam metaliczno-bełkotliwy głos zapowiedział, że pociąg właśnie wjeżdża i nakazał odsuniecie się od torów, Tomek poczuł pewien rodzaj ekscytacji. Tak jak dziecko, które długo na coś czeka i wreszcie wie, że już za chwilę to się stanie nie może wytrzymać. Emocje wypłynęły mu szeroką czerwoną łuną na policzki.
Pociąg powoli, ociężale, z głośnym świstem, zupełnie jak w wierszu Tuwima, wtoczył się na dworzec. Z otwartych okien wystawały głowy podróżnych, którzy którym mniej się śpieszyło. Wysiadający przeciskali się w tym czasie wąskimi korytarzami. Kółka walizek turkotały po peronie. Wydawało się, że wszyscy już wysiedli. Wszyscy oprócz oczekiwanej sąsiadki. Podenerwowany Tomek jeszcze raz przeleciał wzrokiem po kolorowym tłumie. Jacuńskiej ani śladu.
- Albo pomyliłem godzinę, albo ona zrezygnowała z podróży. I przyjedzie jutro – pomyślał zrezygnowany i ruszył w kierunku schodów.
- Tomek? – znajomy głos rozległ się tuz za nim – A co ty tu robisz?
Młody mężczyzna odwrócił się i zastygł. Żona Lotta miał w sobie więcej życia.
- No co się gapisz? – powiedział znajomy głos. Tyle, że uwieziony w ciele jakiejś eleganckiej starszej pani. Dopasowany, doskonale skrojony kostium, dobrze dobrana torebka i buty.
- To pani? – zdolność mówienia powróciła równie nagle jak zniknęła – Niewiarygodne.
Tomek z niedowierzaniem kręcił głową przyglądając się sąsiadce, a raczej temu co z niej zostało. A zostało niewiele. Przede wszystkim został  głos. Ten sam, tego się nie da podrobić. No i zadziorność. Też ta sama. Reszta absolutnie nieznajoma. Jakaś taka obca i mało przytulna. Mimo, że podobała mu się fizyczna odmiana, wolał starą dobrą Jacuńską. W grubych rajstopkach, w kamizelce z owczej wełny i spódnicy sięgającej kostek.
- Jak już się przestaniesz gapić to daj mi znać. Jestem zmęczona i chętnie poszłabym do domu.
– A tak, oczywiście, bo ja tego… To znaczy proszę – Tomek wyciągnął skrywane za plecami kwiatki i wręczył sąsiadce. Przez chwilę pomyślał, że do nowego imidżu bardziej pasowały by róże. Albo storczyki. W każdym razie coś dostojnego. Błysk radości w oku starszej pani przerwał te niemądre myśli.
- Bardzo, ale to bardzo ci dziękuję – powiedziała wtulając twarz w płatki ogródkowych margerytek, nagietków i stokrotek – I za to że po mnie wyszedłeś też ci dziękuję. To miłe. I zaskakujące.
- Idziemy? – Tomek dźwignął podróżną torbę sąsiadki i natychmiast spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Co tam jest? Kamienie pani wiezie czy co?
- Hihihi… - zaśmiała się jak pensjonarka – Nareszcie odzyskałeś swój dawny zgryźliwy charakterek. Bałam się że już ci zostanie ta ulizana grzeczność.
CeDeeN...

Komentarze

  1. Książki i stare albumy. To ci dopiero Tomek będzie miał roboty! Kiedy się wreszcie z Ewą umówi? Niechby trochę choć porandkowali!
    Pięknej niedzieli Ci życzę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Robi sie co raz ciekawiej i bardzo mi sie to podoba:))
    stardust

    OdpowiedzUsuń
  3. I zaś zostało ogryzać pazury ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pani Jacuńska wymiata!

    OdpowiedzUsuń
  5. intryga rozwija się ciekawie, dalej, dalej do roboty, dziergać na klawiaturze dalsze wątki!

    OdpowiedzUsuń
  6. fajnie by było spotkać taką Jacuńską,nawet w pięknie skrojonym kostiumie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie podawaj adresu tego Spa, w którym nastąpiła przemiana Jacuńskiej. Chyba, że za ciężki piniądz :))

    OdpowiedzUsuń
  8. Mieszasz Nivejka mieszasz, jeszcze nam Jacuńska wyjdzie za mąż....

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

O złamanej nodze

Sprawa się rypła

Bluszcz