Zdarzyło się to....

   ... bardzo dawno temu.  W czasach, których nie pamiętają najstarsi blogerzy, a kurczaka na butelce robiło się... na butelce. Teraz  są takie sprytne i śliczne urządzenia. Wystarczy nadziać delikwenta na wspomniane urządzenie, wlać wodę, posypać przyprawami ulubionymi i do piekarnika.
Kiedyś wcale nie było to takie proste. Ani, jak się okazało oczywiste.

    W moim domu szefem kuchni był ojciec. Mama, od zawsze gotowała i  nadal gotuje, bo musi.  Będąc na gościnnych występach studenckich w stolycy, jadłam gdzieś, nie pamiętam u kogo, danie pod tytułem kurczak na butelce. Pyszny był.
Zadzwoniłam więc do domu z rewelacją, że oto odkryłam Amerykę!
- Mamo?! Cześć. Wszystko super. Żyję, mam się dobrze, gaz w kieszeni noszę (mama straaaaasznie bała się Warszawy). Daj mi tatę.
Coś tam pomruczała o niewdzięczność mojej i o zaniku solidarności jajników, ale słuchawkę grzecznie przekazała.
- Mecz jest. Co chciałaś? - Ojciec nie był zbyt chętny do konwersacji.
- Mam fajny przepis....
- A! To, co innego! Trzeba było tak od razu. Dawaj.
No to dałam. Opowiedziałam dokładnie, co i jak. Że trzeba butelkę po piwie ( najlepiej z piwem, ale to akurat niewykonalne by było) wymyć, nalać wody, kuraka posolić, popieprzyć, popapryczyć, pomajeranić itd... i nadziać. Na tę  butelkę. Wstawić do piekarnika i uzbroić się w cierpliwość. Godzinka i mamy super danko. Prawie bez cholesterolu.
- I to dobre jest? - zapytał z niedowierzaniem.
- No masz! Rewelacja.
- To ja spróbuję. Ale nie dziś. Bo mecz jest. A! Mama pyta czy nosisz podkoszulkę, bo zimno jest.
- Noszę. I ciepłe majtki też.

       Spróbował. Popełnił kurczaka na moją cześć.
"Ledwie przekroczyłam domu próg", zawezwał mnie do kuchni i z dumą wskazał na piekarnik.
Zajrzałam.
Kurczak leżał sobie w brytfannie, z butelką w środku, i pławił się w rozpuszczonej już margarynie...
Nie mogłam opanować śmiechu. Ojciec z kolei nie mógł zrozumieć z czego ja tak rechoczę.
 - W tej butelce jest woda? - zapytałam
 -  No. trochę. Przecież by się wylała.
 - W tej pozycji na pewno. Równie dobrze mogłeś położyć  tę butelkę  obok. Albo wcale.



Komentarze

  1. Trzy uwagi mam w związku z niniejszym postem:) Po pierwsze, to ma być otwarta butelka? z szyjką zakneblowaną kurczakiem ? Po drugie ,pytanie pierwsze dowodzi jaki ze mnie kucharz...hihi . Po trzecie. Był czas kiedy w celach samoobrończych nosiłam w kieszeni nie gaz ale dezodorant Fa.Dodam wyjaśniajaco ,że nie fa w kulce ale w szpreju ,żeby nie było że taka guuupia doszczętnie jestem:) buziak zołzik:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Taaak grunt to słuchanie ze zrozumieniem, ale my mężczyźni tak mamy, słuchamy kawałek a potem i nawet to zapominamy ;) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozumiem, że nie dodałaś, że butelka ma stać? No nic, facet to facet, zrozumie tak, jak to w tym momencie zobaczy, dobrze, że w ogóle była butelka, bo mógł pomylić z bułką :)))
    Pozdawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Nika ... w celach samoobrończych to w dobie kryzysu gazowego nosiłam.... sól;)))

    Czarny ... czytanie i słuchanie ze zrozumieniem... 1 klasa szkoły podstawowej;)))))))))

    Iw ... Może szkoda że nie buła... byłoby z zagrychą;)))

    OdpowiedzUsuń
  5. Popapryczyć? Pomajeranić? Fajne słówka:)))

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprawa się rypła

O złamanej nodze

Bluszcz