Dziękuję Ci, Tato...
- Złaź już z tego rusztowania! – wrzasnęłam do faceta który od 6 rano tyrał przy budowie mojego domu – Dosyć na dziś.
- A ty skąd wiesz gdzie jestem? – zdziwiony facet odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Mam swoje sposoby. Sąsiad mi doniósł.
- Jeszcze tylko kawałek i złażę - odpowiedział i rozłączył się.
Sąsiad ma rację - pomyślałam - Za dużo pracuje. To już nie na jego siły. I zdrowie nie to. W lutym miał operację. Niby nic poważnego. Jakieś udrażnianie przewodów żółciowych czy coś takiego. Nie chciał dokładnie powiedzieć o co chodziło. A teraz pracuje za dwóch. Ma tam niby kogoś do pomocy, ale jak zwykle jest przekonany, że nikt nie potrafi robić tak jak on. Że niby taki dokładny. Powinnam wybrać się na tę budowę bo się zaharuje...
Między nami bywało różnie. Raz dobrze, raz źle. Jak to w rodzinie.
Wprowadziliśmy się do nowego mieszkania. Czasy były ciężkie. Po wszystko trzeba było stać w kolejkach. Matka mojej koleżanki z klasy miała sklep.
- Karnisze rzucili! Chcecie? - powiedziała szybko i rozłączyła się. Kolejkowicze się awanturowali. Oczywiście, że chciałam. Karnisz był jak na owe czasy bardzo nowoczesny. Na drewnianym drążku dyndały drewnopodobne kółeczka z przyczepionymi do nich żabkami. Przytachałam zdobycz do domu i powierzyłam w godniejsze ręce. Facet mierzył, myślał, główkował, liczył… I wyszło mu, że trzeba skrócić o 3 centymetry. Przyciął. Wieszamy. Tadammmmm …i okazało się, że właśnie tych 3 centymetrów brakuje…
Wakacje. Nareszcie mogłam jechać na tę budowę.
- Teraz to już, ja go przypilnuję. Będzie jadł i odpoczywał. Roboty nie przerobi…
Pod koniec lipca stały już ścianki działowe, podłogi były wylane, ściany zewnętrzne ocieplone, piony kanalizacyjne wyprowadzone. I wiele innych rzeczy, o których nie mam pojęcia.
Faktycznie wyglądał na zmęczonego. Moje prośby i groźby jakoś na niewiele się zdały. Nadal pracował ponad siły.
Zrobił tyle ile mógł. Z początkiem sierpnia spakował torbę i pojechał sobie.
Przez tydzień odpoczywał w domu. Mama mówiła, że bardzo źle wyglądał. I chudł coraz bardziej. Lekarz pierwszego kontaktu bezradnie rozłożył ręce i wypisał skierowanie do szpitala…
Rodzice zawsze pamiętają takie historyczne wydarzenia jak pierwszy ząbek, pierwsze siku na nocnik, pierwsze samodzielne kroki. Krzyś zaczął chodzić 15 sierpnia. W szpitalu. Miał niespełna rok i za nic w świecie nie dał się przekonać, że podłoga szpitalnego korytarza jest brudna. Raczkował zawzięcie, ciekawie zaglądając w każdy kąt.
- Wstań na nóżki – powiedział - I chodź do dziadka.
Głuchy na argumenty rodzicielskie uparciuch, tym razem posłuchał. Wstał i chwiejnym krokiem podszedł do niego.
Pod koniec września, znowu szpital. Kolejna operacja i wyrok; rak trzustki.
- Proszę się nie martwić. Jeszcze nic straconego. Będziemy leczyć. Trzeba być dobrej myśli…- profesor o smutnym spojrzeniu, przekonywał mnie, że będzie dobrze.
Wierzyłam mu. Wbrew wszystkiemu. Wbrew faktom i statystykom. Pewnie dlatego, że chciałam wierzyć. jak to mówią nadzieja umiera ostatnia.
- Wiedziałeś? – zapytałam. Unikał odpowiedzi, ale w końcu potwierdził nieznacznym ruchem głowy.
- To dlaczego nic nie mówiłeś? Harowałeś na budowie zamiast się leczyć….
- Bo to i tak niczego by już nie zmieniło. Z tego się nie wychodzi…- na chwilę zamilkł - Wiesz dziecko, nie mam pieniędzy, nie mogłem ci nic dać… tylko tyle co sam zrobiłem…A ten lekarz co mi pierwszą operację robił nie chciał mówić, ale go przycisnąłem. Bo mam prawo wiedzieć co się ze mną dzieje. Prawda?
Niby przepuklina dziecięca to nic takiego. Tak sobie mogą mówić ci, których dziecka to nie dotyczy. Wyznaczony termin zabiegu właśnie nadszedł. Telefon poniewierający się na dnie torby rozśpiewał się w chwili kiedy wchodziliśmy na izbę przyjęć.
- Cześć. Gdzie jesteś? - głos mamy był spokojny.
- W domu – skłamałam. Mama nic nie wiedziała o szpitalu, operacji, przepuklinie.
I tak miała masę problemów.
- Wiesz, właśnie wezwałam pogotowie… Przyjedziesz?
- Przyjadę.
- On nie chciał, ale ja już nie mogłam tego słuchać. Tych jęków w nocy. W dzień się trzymał, udawał, że nic go nie boli, a w nocy... Rozumiesz?
Zrezygnowaliśmy z zabiegu. Nie był koniecznością. Można go zrobić kiedy indziej…
Mama. Nigdy się nie skarżyła. zawsze dzielnie stawiała czoła przeciwnościom losu. Tym razem nie wytrzymała. Goniła resztką sił. Również finansowych. Chorowanie kosztuje. Nic nie jest droższe od życia. Zlikwidowałam lokatę. Tę co miała być na piec centralnego ogrzewania. I pojechałam. Cały czas z nadzieją na leczenie.
- Matka mówiła, że przyjeżdżasz - powiedział słabym, ledwie słyszalnym w słuchawce telefonu głosem - Musi być ze mną bardzo źle...
- No co ty! Jadę, żeby się za ciebie zabrać - zażartowałam.
- Tak, tak. Muszę kończyć. Pielęgniarka idzie...
Prawie 600 kilometrów w listopadowej słocie. Świat drogi. Dzieci wrzeszczą na tylnym siedzeniu. Normalna rzecz, nudzą się. Z brzęczącego co chwila telefonu dobiegają nerwowe pytania;
- Gdzie jesteś?
- Daleko jeszcze?
- O której będziesz?
Na miejsce dotarliśmy po ośmiu godzinach męczącej jazdy. Szczęściem sąsiadka zaoferowała się popilnować dzieci.
- Jesteś nareszcie! On już tylko na ciebie czeka…
Rano rozmawiałam z nim jeszcze przez telefon - pomyślałam zakładając foliowe ochraniacze na buty - To nie możliwe, żeby tak szybko…
Patrzenie na wychudzoną twarz i kościste ręce sprawia mi ból. To dobrze że nie wzięłam dzieci. Lepiej żeby pamiętały dziadka takiego jakim był przed chorobą.
Pielęgniarka, która przyszła podać morfinę stwierdziła, że jest nas tam za dużo, że nie ma czym oddychać… Wyszli. Zostałam z nim sama.
- Słyszysz mnie? – odpowiedzią było tylko mocniejsze ściśnięcie ręki – Kocham Cię…
Mogłabym przysiąc, że się uśmiechnął… Zmarł cichutko. A ja mu na to pozwoliłam. Bo to było najlepsze co mogłam w tej sytuacji dla niego zrobić…
Miał 60 lat. To i dużo i mało. Kiedyś myślałam, że ludzie tak długo nie żyją. Dziś moje poglądy nieco się zmieniły.
Chodząc po domu wszędzie widzę twój ślad.
Dziękuje Ci, Tato…
PeeS. Post jest odkurzony. Ile razy można pisać o tym samym...
Brak mi słów... ściskam cieplutko ...
OdpowiedzUsuńCudne.
OdpowiedzUsuńŚciskam.
...poplakalam sie...cudowne wspomnienia,mimo,ze smutne...ale tyle tu milosci,ciepla,oddania...w kazdym katku czujesz obecnosc Taty i to jest wazne i piekne...sciskam Cie mocno!
OdpowiedzUsuńTo naprawdę smutne, nigdy nie jesteśmy przygotowani na odejście bliskich...zawsze za szybko, niespodziewanie...Mój tato też choruje, na raka, narazie nie ma wznowy i też między nami różnie było...Ojcem nie był idealnym, ąle dziadkiem cudownym i za to go w końcu po 30 latach pokochałam. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńŁzy mi w oczach stanęły.... Mój ojciec do konca sam ze swoimi chorobami pozostał....nikogo w nic nie wtajemniczał....burczał kiedy szłyśmy do lekarzy się wywiadywac. Nie podawal danych swojego lekarza....ech....
OdpowiedzUsuńbardzo to piękne. To, że .... że on jest z Tobą, a Ty z nim:)))
[*]
OdpowiedzUsuńZ szacunkiem pozdrawiam najserdeczniej.
Dobrze,że byłaś przy Nim. Mój umarł w tramwaju, a miał 49 lat.Babcia moja powiedziała: "miał dobrą śmierć mój syn.Bo to nie śmierć jest najgorsza, najgorsze jest umieranie w bólu, w męce i z pełną świadomością" Nie rozumiałam tego wtedy, dziś rozumiem, gdy kilka bliskich mi osób odchodziło właśnie w ten sposób.
OdpowiedzUsuńNivejko, jak długo będziesz tatę wspominać i o Nim opowiadać, tak długo jest w pewien sposób żywy.
Piękne...
OdpowiedzUsuń:((( straszne to życie i takie piękne zarazem.
OdpowiedzUsuńMam łzy w oczach.
OdpowiedzUsuńPrzynajmniej zostały Ci wspomnienia i Jego ślad w każdym zakamarku domu. Ściskam!
wzruszyłam się.
OdpowiedzUsuńwiesz, są ludzie, którzy na podobne posty reagują... bez serca. To ludzie, którzy nie są w stanie pojąć emocji jakimi targani są ci, którzy tracą bliskich.
OdpowiedzUsuńNivejko, o tym samym można pisać na wiele sposobów, jeśli ktoś ma potrzebę pisania, jeśli poprzez pisanie wracają wspomnienia, jeśli pisanie czasem ulgę przynosi. Pisz, ja zawsze chętnie Twoje słowa przeczytam. Warto wspominać tych, co kochaliśmy, tych co żyją w naszych sercach, warto o nich mówić. To pamięć.
Tak pięknie napisałaś...
nawet nie jestem w stanie przełknąć myśli, że Moich kiedyś zabraknie...
OdpowiedzUsuństanowczo zył za krótko...moja mama rak trzustki lat 64...do końca robiła nam skarpety na drutach
OdpowiedzUsuńDobrze jest pamiętać to, co było dobre i pełne ciepła.
OdpowiedzUsuńMój Tatko ma 90, ale niknie w oczach... Wiem niby, że czas jest już przeciwko niemu, ale się nie godzę.
OdpowiedzUsuńPrzytulam...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię najserdeczniej, Nivejko. Myślę, że naszym Bliskim wszystkie ciepłe myśli i słowa są zawsze potrzebne. Niezależnie od tego, gdzie Oni teraz się znajdują...
OdpowiedzUsuńDziękuję.
"Chodząc po domu wszędzie widzę twój ślad."
OdpowiedzUsuńto musi być piękne Nivejko
Przytulam Cię..
OdpowiedzUsuńNivejko, smutne i piękne. Wzruszona...
OdpowiedzUsuńŚciskam mocniutko!!!
pięknie napisałaś..
OdpowiedzUsuńprzytulam.
Najważniejsze, to pamiętać... Ściskam.
OdpowiedzUsuńAch, Zołzo...
OdpowiedzUsuń"Zołza" to Ty może i jesteś, ale nie tam... w sercu. Niech Twój Tata odpoczywa w pokoju, daj Boże, byście kiedyś się znów spotkali. +
OdpowiedzUsuńpieknie napisałaś. Pieknie jest móc się z Toba przyjaźnić.
OdpowiedzUsuńPamiętam ten post ...zostawię więc tylko ;-****
OdpowiedzUsuńPięknie to napisałaś...
OdpowiedzUsuńNivejko. Rozumiem... . Wszystko. Mój ukochany tata zmarł 5 lat temu, na nowotwór. Miał 63 lata. Cudowny tata, najukochańszy dziadek. Akurat nas nie było w domu; w ostatnich chwilach towarzyszyła mu moja Moninia,taty ulubiona wnuczka, zwana przez niego Moniką Pierwszą. Zawsze mogłam na niego liczyć, nawet jak już był chory. Zawsze... . Wciąż tęsknię, a czas niczego nie leczy... .
OdpowiedzUsuńNajpiękniejsze wspomnienie, najpiękniej napisane. Nivejko, ściskam Cię mocno i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńZa każdym razem jak czytam Twoje pisanie o Tacie to łzy mi staja w oczach... ściskam mocno...
OdpowiedzUsuńChciałbym kiedyś móc napisać coś takiego o moim ojcu... Ale za dużo musiałbym nazmyślać :(
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Ci tych śladów.
no i poryczałam sie jak glupia. mój ojciec tez chory...
OdpowiedzUsuń