Para mieszana (2)


Tomek snuł się ulicami miasta. Znał tu każdy kamień i dziurę w jezdni. Urodził się w Szczecinie. Tu skończył podstawówkę, liceum i zaczął studia. Szczerze mówiąc to już miał dość. Tego miasta, brudnego i wiecznie pędzącego, sąsiadów, którzy patrzyli na niego z wyrzutem, tej swojej nędznej egzystencji. Trzeba coś zmienić. Tak dalej być nie może – pomyślał. Wiśta wio! Łatwo powiedzieć, trudniej wprowadzić w czyn. Bo ani pomysłu ani perspektyw finansowych na jego realizację. Gdzie te czasy kiedy, jego płodny umysł wyrzucał z siebie nieskończoną ilość fantastycznych pomysłów? Fakt, czasami były nawet bardziej niż  fantastyczne. Mistrzowie powieści fantasy, to by mu mogli buty czyścić. Niestety nikt nie rozumiał jego fenomenu. I nowatorstwa. Dziś nawet Tomek, śmieje się na samo wspomnienie pomysłów które kiedyś produkował na skalę niemalże przemysłową.Tylko, że z tego śmiechu, pieniędzy nie przybywa. Te, które zaoszczędziła mama, zaczynają się kończyć.
Jej śmierć
była dla Tomka szokiem. Raptem wszystko się zmieniło. Coś, znienacka i przez zaskoczenie, go otoczyło i kazało dorosnąć. Już nie był chłopcem. Koniec zabawy w Piotrusia Pana nastąpił szybko i brutalnie.
To było tak, jakby obudził się z trzydziestodwuletniego snu. Do tej pory nic nie musiał. Jeśli nawet super interes, w który się władował nie wyszedł i zamiast olbrzymiej fortuny przyniósł tylko długi, to miał gdzie wracać. Mama zawsze go przyjęła. Nigdy nic nie mówiła. Nie robiła wyrzutów. Tylko raz. Jak Monika odeszła. Powiedziała, że zmarnował swoją, życiową szansę.
Jaką tam szansę. Poszła sobie, a raczej pojechała, to krzyżyk. Niech jej Kraków lekkim będzie. Właściwie, jak odeszła, to Tomek poczuł ulgę. Albo przynajmniej coś w tym rodzaju. Już nikt mu nie truł codziennie, że ma iść do pośredniaka, że ma sobie znaleźć pracę, że kran cieknie, że skarpetki znowu leżą na podłodze w sypialni, że nie opuścił klapy od sedesu. A co to on? Dziecko jakieś? Żeby mu baba truła? Nie ma pracy dla niego. Ma maturę i dwa lata studiów za sobą. Nie będzie machał łopatą jak jakiś robol.
Tak było kiedyś. Po śmierci mamy, Tomek przewartościował swoje poglądy. Poddał analizie, syntezie, przemyślał, przepuścił przez filtr uwielbienia do samego siebie i wyszło mu, że Monika miała rację. Przyznał to, ze skruchą. Skrucha choć szczera, niestety spóźniona o jakieś marne trzy lata. Teraz Monika, ma innego faceta, któremu gotuje obiadki, prasuje koszule i pewnie swoim zwyczajem truje. No i urodziła mu dzidziusia.
Tomkowa przemiana, poskutkowała szukaniem pracy. Chodzi od firmy, do firmy i pyta, prosi, wręcz żebrze o zajęcie. Jakiekolwiek. Przynajmniej na początek. Jak na razie bez rezultatu.
- Panie Tomku! Niech no pan otworzy. Widziałam przez wizjer, że pan wrócił.
No tak! Stara Jacuńska, jak zwykle na posterunku. Wszystko widzi, wszystko słyszy, wszystko wie. Trzy małpki, w jednym. A właściwie, w jednej starszej pani. I jeszcze na dodatek ubzdurała sobie, że musi się podsłuchana i podpatrzoną wiedzą z nim dzielić.
- Już idę, pani Jacuńska. Coś się stało?
- Ech, nie. Co się tam miało stać – powiedziała i wtargnęła niczym czołg, do mieszkania Tomka.
Od jakiegoś czasu przychodzi codziennie. Rozgląda się po kątach. Raz, to ją nawet przyłapał jak sprawdzała kościstym paluchem czy kurze wytarł. Niby nic go to nie obchodzi, ale miał satysfakcję, że się wiedźmie nie udało go na brudzie przyłapać. Akurat tego dnia rano urządził sobie sprzątanko.
- Pierożki Ci, to znaczy panu, przyniosłam. Dzisiaj robiłam. Ruskie.
- E... nie wiem co powiedzieć.
- Wystarczy dziękuję. Nie musisz się wysilać. To znaczy pan, nie musi się wysilać.
Jacuńska nie czekając na zaproszenie rozsiadła się na taborecie w kuchni. Popatrzyła na Tomka tym swoim przenikliwym belferskim wzrokiem. Zawsze tak na niego patrzyła. Uczyła go w podstawówce historii. Nawet ją lubił. Była taka zabawna. Zawsze jakąś anegdotkę opowiedziała i szybciej się zapamiętywało. Jako sąsiadka za to była upierdliwa niczym mucha tse tse.
- I jak? -zapytała.
- Z czym?
- No nie udawaj, że... niech pan nie udaje. Przecież wiem, że szuka pan pracy.
- Po pierwsze, proszę mi mówić po imieniu, a po drugie to to...
- Wiem, to nie mój interes. - powiedziała szybko – W takim razie, mam do ciebie prośbę. Mam tu receptę, możesz mi wykupić?
- Oczywiście. Teraz?
- Nie. Najpierw zjedz. Póki ciepłe.
Dobre te pierogi. Mama robiła lepsze, ale te też niezłe.
Tomek szybko pochłonął słuszną porcyjkę, wziął receptę i poszedł do apteki.

CeDeeN...

Komentarze

  1. Nivejko, zapowiada się intrygująco. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, nie tylko pierogów. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. No zobaczymy. Jest tego już około 170 stron. I mam nadzieję, że nie zanudzę;)

    OdpowiedzUsuń
  3. TY?? ZANUDZIC??
    To wrecz niemozliwe!!! Ja sobie juz rezerwuje czas na czytanie:))

    OdpowiedzUsuń
  4. jesumario, bez serca, takimi kawałkami?

    OdpowiedzUsuń
  5. Znowu tylko fragmencik :P.
    (Chciałam dodać,że wiedźma to w gruncie rzeczy określeniem bardzo pozytywnym ;)).Pozdrawiam z południową kawą ;).

    OdpowiedzUsuń
  6. Dawaj, dawaj!!!!Nie będę czekać znowu tyle czasu!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam nadzieję, że Tomek nie wpadł "z deszczu pod rynnę" z nadopiekuńczych objęć mamusi w litościwe ramiona Jacuńskiej...Oczekuję c.d. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. krawcowa jesteś,ze tak tniesz? dawaj tu zaraz cedeena!:)

    OdpowiedzUsuń
  9. 170 stron! To już książka :)

    OdpowiedzUsuń
  10. o matko..zapas czipsików i piwko,a może na zwolnienie powinnam???bo MNIE ZŻERA!

    OdpowiedzUsuń
  11. Matko! To będzie chyba gdzieś tak ze 170 odcinków... To wygląda na sadyzm... :)))) Ja bym to najchętniej od razu w całości dopadła... :)))

    OdpowiedzUsuń
  12. Liczę na więcej:) Tylko się pospiesz:D
    Pozdrówki!

    OdpowiedzUsuń
  13. Kap, kap, kap, a ty się, czytelniku trap...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprawa się rypła

O złamanej nodze

Bluszcz