Para mieszana (3)


Taksówka z piskiem zajechała pod wskazany adres. Ufff, zdążyła. Szybkie spojrzenie we wsteczne lusterko – Ok. Nie jest najgorzej. Bywało lepiej, ale nie ma co wymagać cudów.
- Poczekać na panią? - zapytał taksówkarz.
- Nie, dziękuję, trochę mi się tutaj zejdzie.
Ewa, rozejrzała się po podwórku. Krytycznym wzrokiem oceniła byle jaką altanę, postawioną w zupełnie nieodpowiednim miejscu, koszmarne meble, które stały na tarasie i absolutnie bezgustną latarnię przy wejściu. Latarnia pasowała do całości, jak kwiatek do kożucha.
- Jeśli dom jest taki sam, to czeka mnie sporo roboty. - pomyślała i zdecydowanym ruchem nacisnęła guziczek domofonu.
W biznesie trzeba być zdecydowanym. Inaczej niczego się nie osiągnie. Ewa, jeśli nawet czasami nie była do końca zdecydowana, to po prostu udawała, że jest. Raz tylko dała się przyłapać klientowi na wahaniu. I nie dostała zalecenia. Od tamtej pory trzyma się zasady. I dobrze na tym wychodzi.
- No co jest? - spojrzała na zegarek. - Nie spóźniłam się. Nie pomyliłam adresu, dnia chyba też nie.
Domofon milczał. Nacisnęła jeszcze raz. Tym razem po chwili słychać było najpierw jakieś szumy, a potem skrzekliwy damski głos.
- Słucham?
- Dzień dobry. Nazywam się Ewa Gajkowska, był...
- Nie dziękuję, niczego nie potrzebujemy - powiedziała Skrzekliwa i odłożyła słuchawkę.
Przez chwilę, Ewa stała nieruchomo.
- Ale, że co? Nie potrzebują mnie? To nie mogli zadzwonić? Nie! Ja tego, tak nie zostawię! - powiedziała sama do siebie i ponownie nacisnęła guzik.
Cisza. No to jeszcze raz. Nie jechała tu taki kawał drogi żeby sobie kluczyki zatrzasnąć i żeby postać pod bramą. Nacisnęła trzeci raz.
- Słucham – znowu tan skrzekliwy głos.
- Proszę posłuchać, byłam umówiona na dziś i jeśli to jest jakiś żart, to bardzo głupi. Mój czas jest zbyt cenny, żeby go w ten sposób marnować. I jeśli nie stać było państwa na to, żeby zadzwonić i odwołać spotkanie, to przynajmniej teraz, trzeba mieć choć trochę przyzwoitości i odwagi. Tak, właśnie odwagi!
- Chwileczkę. O czym pani mówi? - skrzecząca wpadła Ewie w słowo.
- O czym? O czym? Pani się jeszcze pyta?
- Pytam, bo Pan nic mi nie przekazał, że jest umówiony. Pani poczeka. Ja się zaraz dowiem.
Pan? No proszę, wielkie państwo z gosposią. Ciekawe czy na stałe, czy dochodząca? Po chwili domofon zaskrzeczał ponownie.
- Pani wejdzie.
Tylko spokojnie. Jesteś profesjonalistką i nie możesz pokazywać nikomu zdenerwowania. Ewa policzyła w myślach do dziesięciu. Wchodząc nie była już zdenerwowaną furiatką tylko biznesłomenką – kobietą sukcesu.
- Pani siądzie - powiedziała gosposia. Ręką wskazała krzesło - Pan zaraz wstanie. Już obudziłam.
Znaczy się pan zabalował i odsypia. Pięknie. Pewnie będzie zły, że go budzą i zawracają gitarę.
- To może ja się rozejrzę? Zanim pan wstanie, zdążę się zorientować co i jak - Ewa wstała z zamiarem rozpoczęcia przeglądu estetycznej katastrofy salonu. Gosposia też wstała i założyła ręce na brzuchu.
- Niech siada i czeka. Pan wstanie i jak powie, że ma się rozglądać, to się będzie rozglądać. - gosposia tym razem zaskrzeczała groźnie, po czym już łagodnie dodała - Herbaty się napije? Albo kawy?
- Chętnie. To ja kawę poproszę, jeśli można. Czarną i bez cukru.
- A można, czemu nie – gosposia poczłapała kaczuszkowatym krokiem w stronę, gdzie jak Ewa przypuszczała była kuchnia. Będąc na końcu szlaku, salon - kuchnia, kuchnia – salon, jeszcze raz się obejrzała - To niech siedzi. I czeka. Ja zaraz kawę przyniesę.
Taka gosposia, to lepsza od psa, anioła stróża i armii przybocznej.Uśpiną armię chińska pewnie tez by pokonała.
- Witam panią. Przepraszam bardzo, ale miałem ciężką noc. I ranek też. Pracowałem do bardzo późna. Chociaż... w zasadzie powinienem powiedzieć, że do bardzo wcześnie. - "Pan", kompletnie ubrany i chyba świeżutko wykąpany, zamaszystym krokiem zbliżał się do Ewy.
- Jużyk. Adam Jużyk, bardzo mi miło – z galanterią ucałował wyciągniętą łapkę.
Zapachniało wielkim światem, Jamsem Bondem i... Brutalem. Tradycjonalista znaczy. Przywiązuje się do marki. Tylko że jak Brutal był ostatnim krzykiem mody to Bond-Jużyk sięgał brodą ponad stół.
- Ewa. Gajkowska Ewa - parodia była raczej niezamierzona.
- Jeszcze raz przepraszam za ten afront. Mam nadzieję, że ciocia się panią dobrze zaopiekowała.
- Ciocia? - Ewa nie potrafiła ukryć zdumienia.
- Co? Znowu mówiła o mnie "pan"? Jest niepoprawna. Ale urocza. Prawda?
- O tak... urocza, to doskonałe kreślenie - odpowiedziała nawet nie starając się ukryć przekąsu.
Adam zaśmiał się.
- To co? Możemy zaczynać? Jeśli nie ma pan nic przeciwko to ja się trochę rozejrzę. A pan tymczasem powie mi, czego oczekuje. Jakie są pana preferencje kolorystyczne? O, i może ma pan jakiś styl ulubiony, albo może ma pan na myśli już coś konkretnego.
- Nie myślałem nad tym. Przyznaję, że jestem laikiem i no co tu dużo gadać. Dlatego, że ja jestem laikiem, pani tu jest.
- Rozumiem. Ale może chociaż jakaś gama kolorystyczna? Lubi pan żywe, czy takie bardziej naturalne barwy?
- Całkowicie zdaję się na panią i pani dobry gust – Adam absolutnie nie wykazywał chęci współpracy.
- Dobrze. Proszę mi w takim razie powiedzieć, coś o sobie.
- A co pani chce wiedzieć?
- Zapewniam, że nic, czego pan nie chce powiedzieć. Tylko tyle, co pan lubi robić, gdzie, to znaczy w którym pomieszczeniu domu, najchętniej pan przebywa. No i sprawa zasadnicza. Jakiego rzędu pieniądze, wchodzą w grę. Bo szczerze mówiąc, to do wymiany jest praktycznie wszystko. Po niewielkich przeróbkach, może uda się kilka rzeczy uratować, w sensie, że wykorzystamy je przy aranżacji wnętrza, ale nie wszystko.
W drzwiach salonu stanęła ciocia – pomoc domowa. Na obfitym brzuszku oparła tacę z kawą. Jak na profesjonalistkę przystało, elegancko podała do stołu. Piękne filiżanki z cieniutkiej porcelany, kryształowa cukiernica, misternie rzeźbione, malutkie łyżeczki. Można się było poczuć jak w minionej epoce.
Ewa zajęła się mierzeniem, szkicowaniem, notatkami i wszystkim tym, czym powinna się zajmować profesjonalna pani dekoratorka wnętrz, podczas wizyty u klienta. Klienta który, absolutnie nie miał zamiaru jej pomóc. Powinien ją jakoś ukierunkować. Powiedzieć czy woli czarne czy czerwone. A może beżowe. Chce kwiatki bławatki, czy drastyczną ascetyczność. A ten nic. Ni be, ni me, a o kukuryku nawet marzyć nie można.. I bądź tu babo mądra.
Salon był najdelikatniej mówiąc zagracony. Mówiąc mniej delikatnie, dziada z babą brak. Ot co. I ta mieszanina stylu. Kanapa, mocno "z epoki". Obok ascetyczny szklany stolik na chromowanych nogach. Metaloplastyka. . Zasłony; ciężkie, ciemne i takie jakieś mroczne. Ogólnie salon prezentował się fatalnie. Wyglądało to trochę tak, jakby właściciel kupował co popadnie, bez zastanowienia. Albo na kacu.
W kąciku przy oknie stał śliczny stoliczek, żaden antyk, ale ładna rzecz, po prostu.
Jeszcze fatalniej wyglądała kuchnia. Meble w stylu późny Gierek. Na podłodze ohydne gumoleum. Ściany w kolorze brudnej ścierki. Taka kuchnia nie zachęca do gotowania. I odbiera skutecznie apetyt.
Łazienka też nie przedstawiała się najlepiej. A właściwie to przedstawiała się fatalnie. Oględziny piętra również nie wypadły chyba najgorzej. Ogólnie rzecz biorąc całość nadawała się do generalnego remontu. Nie wiadomo jak to wygląda od strony technicznej ( elektryka, hydraulika itp.) ale estetycznie dom był katastrofą. I nie lada wyzwaniem.
- Skończyłam. To znaczy rozejrzałam się. Niestety nie mam dla pana dobrych wieści.
- Jest, aż tak źle? - Adam uniósł brwi ze zdumieniem.
- Nie chodzi o to, że źle. Ale doprowadzenie tego do jakiegoś wyglądu – Ewa ręka wskazała salon – pochłonie trochę środków.
- Trochę, to znaczy ile?
- Nie wiem, nie chce pana wprowadzić w błąd. Muszę przeliczyć. - Ewa uniosła się z fotela z zamiarem zakończenia wizyty.
- Rozumiem. Kiedy mogę się spodziewać kosztorysu? Bo wie pani zależy mi na tym, żeby jak najszybciej doprowadzić ten dom do porządku. Moja... a nieważne.
- Dziś mamy wtorek – Ewa zajrzała do kalendarza i udała, że pilnie go studiuje. Do studiowania były jedynie daty. Brak zleceń owocował brakiem wpisów i całą masą wolnego czasu – Hmmm... w takim razie umawiamy się, że projekt i dokładne rozliczenie kosztów remontu i wyposażenia prześlę panu do końca tygodnia. W piątek dostanie pan to mailem.
- Bardzo dobrze. Będę zobowiązany - Adam ukłonił się z przesadną galanterią.
- Pozwoli pan, że się pożegnam wobec tego. A, i byłabym zobowiązana gdyby zechciał pan zadzwonić po taksówkę. Zapomniałam zabrać telefonu.
- Oczywiście. Już dzwonię. - Adam wyjął telefon z kieszeni marynarki – A może ja panią odwiozę, naturalnie jeśli nie ma pani nic przeciwko temu? Po drodze wstąpilibyśmy na obiad.
- Innym razem, bardzo chętnie. Dziś trochę się śpieszę.
CeDeeN...

Komentarze

  1. Bond-Jużyk... to mi się podobało. I Brutal w reanimacji. To się nazywa galanteria. Ciekawe, co z tego wyniknie. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. :) Chyba nie ma trudniejszego klienta niż taki, który chciałby, ale nie bardzo wie, czego... :)

    Czekam z niecierpliwością na CeDeeN i trzymam kciuki za Ewę. Niełatwe życie ma kobita. :)))
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jużyk, pseudo James Bond and ciocia pseudo Doberman ;)
    Zastanawiam się nad c.d zdania: "Moja...". Czekam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czekam, czekam, aż w końcu ten od pierogów na nią wpadnie!

    OdpowiedzUsuń
  5. Matko, to co powiedziałaby o moim domu...:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ależ czytania!
    A tak z innej beczki - złożyłaś już to w wydawnictwie? :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Robi się coraz bardziej ciekawie. Nie mogę się doczekać dalszego ciągu ;).

    OdpowiedzUsuń
  8. no tak, dobry klient z ciotką i nagimleonem w kuchni a już od razu pcha się na obiad i do całowania łapek! czekam na następny odcinek

    OdpowiedzUsuń
  9. I znow pozostalo... czekanie;/ Wrrrrrrr:)))

    OdpowiedzUsuń
  10. popracuj nad składnią i interpunkcją

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie wiem co robić! Dawać kolejne odcinki czy pracować na d składnią i interpunkcja...
    Idę to przemyśleć...

    OdpowiedzUsuń
  12. ich dwóch ona jedna? chyba ,ze ten drugi z ciotką... nie mogę się doczekać!:)

    OdpowiedzUsuń
  13. polinne1 - cenna uwaga, zacznij od Siebie. Zdanie zaczynamy z dużej litery, a kończymy kropką.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprawa się rypła

O złamanej nodze

Bluszcz