Para mieszana (8)

Zgodnie z obietnicą złożona potencjalnemu póki co klientowi, panu Jużykowi, Ewa wysłała mailem projekt i wstępny kosztorys.
Troszkę wyszło. Pozostaje mieć nadzieje, że łyknie. Koszty są trochę  niż zazwyczaj, ale no… coś za coś. To trochę daleko jednak i nie da się codziennie dojeżdżać, trzeba więc spać w jakimś hotelu.
Trochę daleko, to delikatnie powiedziane. No ale skoro na miejscu nie było żadnego zlecenia, mówi się trudno i nie zagląda zleceniu w kilometry. Kiedyś koniunktora na usługi projektantki wnętrz się odwróci. Tymczasem trzeba brać, co się nawija. Gdyby Jużyk się zdecydował, na trochę złagodziło by to skutki kryzysu wewnątrz firmowego.
Z zadumy, Ewę wyrwał dźwięk  telefonu.
- Gajkowska, słucham… A witam pana, dostał pan kosztorys? … Ach tak? …  Cieszę się bardzo. Jeszcze tylko pytanie: czy pan chce sam projekt, czy mam dopilnować prac?...
Dobrze, jak pan sobie życzy. W takim razie może spotkamy się w poniedziałek i dogadamy szczegóły?... Oczywiście. Do zobaczenia.

Jupi. Chciałoby się podskoczyć i zakręcić pirueta, albo podwójnego tulupa. Udało się.
Firma, którą Ewa budowała i rozkręcała od podstaw, przeżywała kryzys. Miejmy nadzieję, że chwilowy. I, że właśnie kryzys zacznie być historią.
W euforii jeszcze raz przejrzała projekt aranżacji Jużykowego domu. Może trzeba coś poprawić? Coś dodać? Może z czegoś zrezygnować?
- Halo – Ewa odebrała mechanicznie, nie przedstawiając się.
- Tak, to ja… Nie rozumiem. Jakie zmiany? To znaczy, że córce się nie podoba?... Aha. Rozumiem. Dobrze. Zmienię.
Tak, do poniedziałku.
Ewa z miejsca, zabrała się do pracy.
Miała to szczęście, że lubiła to robić. Nie każdy tak ma. Są tacy którzy całe życie męczą się, wykonując jakąś pracę i nie przyjdzie im do głowy, żeby coś zmienić. To strasznie frustrujące i zniechęcające. Nie mówiąc już o tym, że pozestawia po sobie skutki uboczne w postaci  poczucia zmarnowanego życia.
Wracając myślą do poprawek ewa nie kryła irytacji postawa zleceniodawcy. Czy można zapomnieć o tym, że ma się niepełnosprawną córkę? Że trzeba dostosować dom do tego, że mieszka w nim dziecko na wózku? Zmiany będą całkiem spore. Trzeba poszerzyć drzwi. Zrobić podjazdy. Zlikwidować wysokie progi.
  A co by było, gdyby? To najgłupsze pytanie, jakie może być. Gdybanie do niczego nie prowadzi. Nie zmienia rzeczywistości. Nie ma mocy zmiany przeszłości.
Wspomnienia wróciły. Najpierw za sprawą Wybawcy z opresji, a teraz przez te zmiany w projekcie.
Tak niewiele brakowało, żeby nigdy nie chodziła. Właśnie to by było, gdyby jej ojciec się kiedyś poddał. 

***
 
Telewizja kłamie. Nie ma żadnego kryzysu. W galerii tłum, jak przed Bożym Narodzeniem. Co ci ludzie ciągle kupują? Wózki, wypchane po brzegi. Wrzask, jazgot i charakterystyczny zapach pączków, smażonych na oleju z wtórnego obiegu.
Są tacy, którzy uwielbiają taką atmosferę.  Tomek zdecydowanie odcinał się od tej grupy społecznej. Zakupy owszem, wtedy, kiedy czegoś potrzebował. Oraz, kiedy miał pieniądze. Ostatnio nie miał ich zbyt dużo, więc galerie wszelakie, omijał szerokim łukiem. Tym razem jednak umówił się tutaj z Markiem, bratem byłej. Ma do niego jakąś sprawę. Pilną i niecierpiącą zwłoki.
- No i kto by pomyślał, że kiedyś będę prywatnym sekretarzem.
- Ty, no nie żartuj.
- Jestem poważny jak właściciel zakładu pogrzebowego. Nie zmyślam. Zatrudniła mnie. No zatrudniła, to może za dużo powiedziane. Płaci mi obiadkami domowymi.
I mam służbowego laptopa. Tylko, że no wiesz… Czynszu to ja za to nie zapłacę. Kasa się kończy.
- Ja właśnie w tej sprawie. Stanowiska prezesa ci zaproponować nie mogę, sekretarza niestety też nie, ale mam coś dla ciebie - Marek zrobił tajemniczą minę – Poczekaj. Idę po piwo.
Czyżby fortuna się uśmiechnęła? Zajęcie jakiekolwiek za pieniądze, lepsze od nicnierobienia za darmo. Od czegoś trzeba zacząć. Cokolwiek by, to nie było, trzeba brać i nie jęczeć. I jeszcze w łapkę cmoknąć.
- Jestem – Marek postawił na stole dwie szklanki z piwem – To, co? Jesteś zainteresowany?
- Wstępnie bardzo, chociaż nie wiem, o co chodzi.
- A no, tak – łyknął piwka i ciągnął – Znasz moich sąsiadów? No znasz przecież, co ja się głupio pytam. Waldek ma sklep. Z komputerami. I za nic się na tym nie zna.
- To po co mu to? Nie mógł innej branży?
- No nie, dostał w spadku. Po teściach. Oni się na wieś wynieśli, a jego ze sklepem ożenili. A on, humanista. Komputery, to dla niego czarna magia.
- Taaaa, tylko ja też w te klocki, to orłem nie jestem
- No, ale coś tam wiesz? – zapytał z nadzieją – Ty, no nie wygłupiaj się, bo ja cię poleciłem. I już na to konto, browara z sąsiadem łyknęliśmy.
- No, coś wiem. Gdzie się włącza, i jak to działa, ale specjalista, to ze mnie żaden.
- To i tak więcej, niż on. On tylko w książkach siedzi. Technicznie zatrzymał się na obsłudze pilota do telewizora.
- A jak sobie nie poradzę?
- Spoko. Tam jest pracownik, co się zna. Ty masz być szef. To znaczy też pracownik, ale taki wyższy – powiedział i sięgnął po szklankę – To jak? Wchodzisz w to?
- Wchodzę. Raz kozie i tak dalej. Najwyżej mnie po tygodniu wyrzuci na zbitą twarz. A jak nie spróbuję, to się nie przekonam.
Na znak zgody i ku chwale dobrej współpracy z sąsiadem Waldkiem, stuknęli się szklankami.

***
Ewa dokończyła poprawki. Podjazdy są.  Drzwi poszerzone. Łazienki dostosowane. Trochę zwiększy to koszty. No i za poprawki, też sobie doliczy. Za gapowe się płaci, panie Jużyk. Ciekawe, czym on się zajmuje? Myślała wysyłając maila z poprawkami i nową kwotą do zapłaty. Znacznie wyższa niż poprzednia. Może się nie przestraszy?
Albo artysta, albo jakiś naukowiec. Jedno z dwóch. Pracuje do późna i jest zakręcony jak śrubka ósemka. Zapomnieć o niepełnosprawnym dziecku?
Ewa poszła do kuchni. Powinno się to raczej określać ”do pomieszczenia, które w normalnych domach służy do przygotowywania posiłków”. W jej przypadku kuchnia służyła   do robienia kawy, herbaty i zupek chińskich. Oraz kanapek. Czasami też do podgrzewania gotowych dań z supermarketu, ewentualnie przytarganych od mamy, klopsików w słoiku. W tej kuchni, nie pachnie domowym obiadkiem z przyczyny prostej - właścicielka jest kuchennym beztalenciem. Tak przynajmniej twierdzi. Inna sprawa, że dla samej siebie, to się nawet tej zupki chińskiej nie chce wsypać do kubka.
Panna Gajkowska jest samotna. Z wyboru. Kandydaci do ręki jacyś tam byli, ale odpadali w przedbiegach. Żaden nie zdołał na dłużej zagościć ani w sercu, ani tym bardziej, w mieszkaniu. Tak na dobrą sprawę, to tylko raz próbowała zabawy w tatę-mamę. Zabawa najpierw znudziła się jej, jak już nie mogła znieść wiecznego bałaganu. On też jakoś bez żalu, opuścił wspólne gniazdko. Zabrał swoje skarpetki, książki, maszynkę do golenia. I tyle go widziała. Widocznie to, co było między nimi, nie było warte nawet starania się o lepsze relacje po.
Hałas przy drzwiach wejściowych mógł zwiastować przybycie tylko jednej osoby. Tylko Ona potrafi robić wokół siebie tyle szumu, a mimo to pozostać powszechnie lubianą. Nawet przez płeć tę samą.
- Muzeum widzę wysprzątane – wrzasnęła od progu - wybacz, że nie założę papuci, ale mam to w piegowatym.
- To znaczy gdzie? Bo piegów u ciebie nie stwierdziłam.
- Nie mądruj, tylko herbatki zrób. Poproszę. – powiedziała i rozsiadła się w fotelu - Mam newsa.
- No, to opowiadaj. Albo nie. Poczekaj. Zrobię tej herbatki.
- Dobra. Mam ciacha. Pączusie kupiłam. Takie obrzydliwie tłuste. I kaloryczne. Ale mam to głęboko w nosie. Zadartym – na dowód tego że tym razem mówi prawdę zadarła nosa do góry i poszła za Ewą.
- Zieloną?
- No. Albo nie! Wiesz, może jednak kawy się napiję. Coś dziś spałam nie najlepiej.
- Przez tego drania?
- Drań nie spędza mi snu z powiek. Jest, żyje i ma się dobrze. I to mi wystarcza.
- Chcesz powiedzieć, że już zapomniałaś?
- Nie. Nie zapomniałam - szepnęła cichutko - Po prostu jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. I już.
- Skoro tak mówisz.
- Tak właśnie mówię. I mam nadzieję, że kiedyś naprawdę przyjmę to do wiadomości.
- Na zasadzie, że jak się coś sobie długo wmawia, to tak właśnie jest?
- Dokładnie.
Pochyliła się i widać było, że zbiera siły, żeby się nie rozpłakać.
- Chcesz wiedzieć, co to za news, czy nie?
- Pewnie. Opowiadaj.
- Będziemy miały dziecko!
- My?! Jesteś w ciąży?
- Ja? Oszalałaś? – Anka popatrzyła wzrokiem cokolwiek zdziwionym – Ja jestem mądra dziewczynka. I żyję w dwudziestym pierwszym wieku.
- No ale skoro ja też nie jestem, czego jestem pewna na 100%, no to jakie my? I czyje, to dziecko?
- O rany. Ani moje, ani twoje, tylko Moniki – powiedziała - No tej ode mnie z pracy.
- Tej, co się rozwiodła?
- Tej samej. Tyle, że się nie rozwiodła. Miała taki zamiar i nawet zaczęła ten zamiar wprowadzać w czyn. Tylko, że zrezygnowała i zamiast tego, zaszła w ciążę.
- I co?
- 4 miesiąc. Podobno dziewczynka. Niedoszły rozwodnik szaleje ze szczęścia. Ona też. Na razie.


CeDeeN...

Komentarze

  1. ach Jużyk...siedziałam z nim w jednej ławce przez tydzień, on za karę, szczypalismy sie uda...alez miał twarde uda...

    a dziecko? może wyleja z kapielą?

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie zgadzam się. Pro-tes-tu-je!!!!! To nie jest opowiadanie tylko powieść w odcinkach.Nienawidzę powieści w odcinkach!
    Powieść chcę do podusi w moim wygodnym posłaniu! I chcę nawet czytać od końca,czasem mam taką fantazję!I czytać tyle stron, ile mi akurat pasuje, a nie jakieś niebotyczne przerwy!!!!!!!!!
    ======================================

    Akcja bardzo wciągająca.Proszę o resztę choćby mailem.Zaraz! Teraz!

    OdpowiedzUsuń
  3. Elu...
    Nigdy nie twierdziłam że to opowiadanie;)
    Na Twój wniosek zaprzestaje pokazywania tego czegoś na blogu. Jak skończę to się pochwale. O ile...

    OdpowiedzUsuń
  4. drogi cedeenie!
    pojawiaj się częściej bom ciekawa co dalej:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Poproszę dalszy ciąg. Ja namiętnie tę powieść czytam ...)

    OdpowiedzUsuń
  6. Haha...ale mam tyły. Najpierw coś mi się tu nie zgadzało, a dopiero później zauważyłam cyfrę 8. Idę w tył, jak wrócę to sie zamelduję.

    OdpowiedzUsuń
  7. Kurcze, przestałabyś katować... wiesz jakbyś tak drukiem, to by człowiek zarwał jedną noc i spokój, a tu co??? Człowiek zarywa wszystkie noce zastanawiając się co i KIEDY dalej:)
    Pozdrówka:)

    OdpowiedzUsuń
  8. No, tym razem to lenistwo się pokazało u Ulubionej Autorki! Odcinek stanowczo za krótki!

    OdpowiedzUsuń
  9. Zadne zaprzestawanie prosze szanownej redakcji. Jak ktos nie lubi powiesci w odcinkach to bardzo prosz odczekac az redakcja skonczy i czytac ciurkiem:)))) Ja tam nie mam problemu z CeDeeNami :)))

    OdpowiedzUsuń
  10. Droga redakcjo.Wnoszę sprzeciw,stanowczy,nie zgadzam sie po pierwsze primo na jakiekolwiek zaprzestawanie.Po drugie primo na skracanie odcinków.Szarpie mi to nerwy a moja wrodzona ,babska ciekawość szaleje w sposób całkiem niekontrolowany.Ja wiem że dom ,dzieci i inne równie "bzdurne"obowiązki odciągają od pisania ale jestem skłonna akcję przeprowadzić i moze zorganizowac zrzutę na osobe która w tych przyziemnych sprawach cie zastąpi na czas pisania, tebo jestem pewna ,bestsellera.Nawet mam hasło sztandarowe"zrzuta na bestseller".

    OdpowiedzUsuń
  11. a ja lubię odcinki! chętnie wracam i czekam na następne, wątki idą jak burza

    OdpowiedzUsuń
  12. No dobra - wszyscy wiemy, że to jest świetne, zdradź więc jaką czcionką składa to drukarnia :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Namieszałam...Jak zawsze...

    OdpowiedzUsuń
  14. Nic podobnego! Elu! Ludzie po prostu maja różne zdania:)
    A tak w ogóle to "redakcja" usiłuje zakończyć te opowieść. Tyra po nocach pisząc po 10 stron dziennie;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

O złamanej nodze

Sprawa się rypła

Bluszcz