Para mieszana (12)

- Niech się pani Ewunia nie martwi – ciocia troskliwie podsunęła Ewie kawę. – Się Ewunia napije i nie myśli już o tym. Ona, Malwinka znaczy, strasznie nerwowa teraz. I Adasiowi też się to troszku udziela. Ja mu już melisy naparzyła. Zaraz mu przejdzie.
- Ja się nie martwię, tylko mi  przykro. Bo ja, pani Jadziu wiem, przez co oni przechodzą. Przeżyłam to.
- No, co też Ewunia wygaduje? W imię ojca i syna – ciocio-gosposia, przeżegnała się nabożnie – Toż, przeca widzę, że chodzi i na wózku nijakim nie jeździ.
- Ale jeździłam. Krótko. Chodzę, bo mój ojciec się uparł.  A co się stało Malwinie? Bo, to chyba od niedawna, ten wózek, co? – zapytała, niby od niechcenia, podnosząc filiżankę do ust.
- A bo ona, to… - ciocia raptem przerwała – Ja tam nic, nie wiem. Niech się pani Ewuni, Adasia zapyta. Jak on zechce, to opowie.
Wychodząc spojrzała na Ewę przepraszająco.
No trudno, widocznie nie może, albo nie chce, powiedzieć. Ostatecznie, to nie moja sprawa. Ja tu tylko sprzątam. Oraz remontuję. Sprawy rodzinne państwa Jużykostwa są mi moralnie obojętne – pomyślała.
To kłamstwo. Takie wyparcie z podświadomości. Od czasu wypadku, nigdy nikt, kto jeździ na wózku inwalidzkim, nie był jej obojętny. Ewa przejmowała się losem każdej takiej osoby. Oczywiście, że nie była wstanie pomóc każdemu, każdego potrzymać za rękę, ale własne przeżycia predysponowały ją jakoś mimowolnie do tego, żeby nie tyle grać, co faktycznie być siostrą miłosierdzia. Tak, jakby pomoc wszystkim ułomnym na ciele czy na umyśle, należała do jej obowiązków. To się nazywa spłacaniem długu. Olbrzymiego długu wdzięczności. Ojciec, który tak bardzo pomógł jej swoją twardą i nieustępliwą postawą, byłby z niej dumny.

- Pani szefowo! – robotnik z ekipy remontowej przybiegł zdyszany – O tu się pani skryła. Bo my nie wiemy co dalej.
Ewa uśmiechnęła się mimowolnie. Pan Kazio, który właśnie przybiegł, przypominał krecika z dziecięcej bajki. Mały, krępy, niewywrotny. I miał takie śmieszne, niebieskie spodnie na szelkach. Stroju dopełniała czapka z daszkiem w kolorze spodni. Krecik jak nic. I na dodatek był zabawny. Zawsze miał jakiś problem, mniej lub bardziej poważny, z którym to absolutnie musiał zwrócić się do Ewy.
- Zaraz skryła. Odpoczywam od waszych wrzasków. I tej koszmarnej muzyki. Naprawdę musicie tak głośno tego słuchać?
- No, niby nie musimy, ale robota szybciej idzie. Jakby nas pani na dniówki najęła, to byśmy się grzebali, a że my od roboty umówieni, to się uwijamy, co by szybciej skończyć i następną fuchę brać. Czas to pieniądz.
- No właśnie – Ewa przerwała filozoficzne wywody pana Kazia, który wyraźnie zaczynał się rozkręcać – To, z czym macie problem?
- A! No tak, bo my, pani szefowo, nie wiemy jak te płytki kłaść. W karo, czy normalnie polecieć? Szybciej będzie…- Krecik spojrzał na Ewę z wyraźną nadzieja, że jednak usłyszy z jej ust odpowiedź, że prosto.
- W karo panie Kaziu, w karo. Przecież pan doskonale wie, że prosto, to wygląda potem jak … - zamyśliła się nie mogąc znaleźć odpowiedniego określenia – No, byle jak po prostu. I już.
Pan Kazio wracał do wesołej ferajny, podśpiewującej pod nosem discopolowe przeboje z miną straceńca.
Na wieść, że „w karo”, śpiewy na chwilę umilkły, ale tylko do momentu, kiedy z magnetofonu nie rozległy się dźwięki pieśni, nad pieśniami. Wszyscy zgodnym chórem zaintonowali z wokalistą
„ Miała matka syna…..”

Drzwi od gabinetu Jużyka były szeroko otwarte. Adam siedział za biurkiem. Rozmawiał przez telefon i jednocześnie notował. Sprzeczne emocje wywołane rozmową, widoczne były aż nadto, na jego twarzy. Euforia walczyła z irytacją.
- Rozumiem panie doktorze, ale nie bardzo wiem, co powinienem w tej sytuacji robić – powiedział i skinął na Ewę, która przechodziła właśnie obok – Tak, oczywiście przyjedziemy w czwartek, na szesnastą. Do zobaczenia…
- Skąd pani do licha wiedziała? – zapytał.
- O czym pan mówi? – zapytała zaskoczona.
- No jak, o czym? O Malwinie?
- Ja nic nie wiem. Nawet nie wiem, co jej jest, tak naprawdę. Wiem tylko, że nie można jej we wszystkim ulegać, bo to się może dla wszystkich źle skończyć. A dla niej najgorzej.
Adam popatrzył na Ewę smutnym wzrokiem, po czym odwrócił się do okna. Stał tak dłuższą chwilę, zanim zdecydował się mówić.
- Miała wypadek. Malwina znaczy – powiedział smutno, wciskając ręce w kieszenie tweedowej marynarki – Taki głupi, wynikający z bezmyślności dziecka i beztroski rodziców. To nasza wina, moja i żony. Nie powinniśmy byli pozwolić jej na jeżdżenie quadem. To bardzo niebezpieczne. Jeździła pani kiedyś tym draństwem? – zapytał spojrzawszy na Ewę przelotnie. Zaprzeczyła ruchem głowy – Po prostu jechała, nie pierwszy raz, a my sobie siedzieliśmy pod parasolem. I popijaliśmy zimne piwo. Nawet nie można tu mówić o chwili nieuwagi, bo to po prostu przypadek. Jakiś za mocno wystający konar. A potem to już szpital, badania, nerwy, wzajemne obwinianie się. I rozwód – przerwał na chwile, jakby się zastanawiał czy mówić dalej – Nie, proszę nie myśleć, że to przez wypadek się rozwiedliśmy, to nie tak. Już od dawna się między nami niezbyt dobrze układało, ale tak sobie w tym trwaliśmy. Trochę z wygody, trochę z przyzwyczajenia. Jak się mieszka za granicą to życie trochę inaczej wygląda. Trzeba mieć kogoś bliskiego – Jużyk usiadł ciężko na obrotowym fotelu za biurkiem -  Natalia, moja była żona, szybko się pocieszyła. Wyszła za mąż w ubiegłym miesiącu. A ja wróciłem do kraju z Malwiną.
- Mała, nie chciała zostać z matką? – Ewa zapytała zanim zdążyła się ugryźć w język – przepraszam, nie chciałam być wścibska. To nie mój interes.
- Owszem. Nie pani, ale odpowiem. Nie, nie chciała. Nastolatce trudno zaakceptować fakt, że po domu kręci się obcy facet, a jej mama będzie miała nowego dzidziusia.


CeDeeN...

Komentarze

  1. Ech, te quady...
    Ponownie zapytam: przyszła już jakaś odpowiedz z wydawnictwa? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. coś ostatnio tematy zdrowotne źle na mnie działają. ech..

    OdpowiedzUsuń
  3. No tak, jazda quadami niekoniecznie musi się dobrze skończyć. Ciekawa jestem, jak ojciec wyciągnął Ewę z tego wózka! Miała i tak szczęście, że jej się udało!
    A co z tym wydawnictwem, o które pyta Voluś?
    Trzymam kciuki w każdym razie!

    OdpowiedzUsuń
  4. też trzymam i liczę na szybki cdn:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja się podłączę pod pytanie o wydawnictwo:D. Opowiadanie jest świetne. To taka historia, którą najchętniej by się czytało od deski do deski, bo aż żal się odrywać. Mam nadzieję, że już niedługo następna część;)!

    OdpowiedzUsuń
  6. ledwo się wciągnęłam, a już koniec odcinka ...buu

    OdpowiedzUsuń
  7. ...zwłaszcza jak tatusia da się ustawić tylko pod siebie ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziewczyny! Voluś sobie dworuje. Taki z niego żartowniś:)

    OdpowiedzUsuń
  9. A to szkoda, że tylko dworuje. A może jednak coś jest na rzeczy, a Ty nie chcesz zapeszać?

    OdpowiedzUsuń
  10. Dworuje, nie dworuje, ja sie na zartach nie znam to ide trzymac kciuki :))

    OdpowiedzUsuń
  11. Świetna, wciągająca historia. Nie żartowałabym z tym wydawnictwem :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Ciekawe , czy w ciągu dalszym wydarzy się coś , co jak zwykle mnie zaskoczy :):):)

    OdpowiedzUsuń
  13. Coraz bardziej się wciągam w tę historię:)
    A z pączkami masz rację - ale ja dziś się nawet tej masówce nie potrafiłam oprzeć:)

    OdpowiedzUsuń
  14. Co Ty tak cykasz, miałaś skończyć i dać do wydawcy, a Ty mnie ty fragmentami drażnisz...

    OdpowiedzUsuń
  15. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  16. witaj,#ciekawie piszesz...podoba m isie...
    zapraszam do mnie ;)
    jakbyckobieta.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprawa się rypła

O złamanej nodze

Bluszcz