Para mieszana (15)


Szampan zdecydowanie nie działa dobrze na układ trawienny. Za to doskonale rozluźnia i daje uczucie błogości. I rozwiązuje język. Przy pierwszym szczegółowo obgadana została ciocio-gosposia, oraz Krecik. Druga butelka pomogła w rozkminianiu osoby Pana Pracodawcy. Oraz Jej Wredności córeczki Malwinki.
- Już ją lubię. Tę ciocię znaczy. Ale za Malwinką, niekoniecznie szaleję.
- Wiesz, ona może by i była inna, gdyby…
- Ty nie bądź taka siostra miłosierdzia. Wredne jest dziewczyńsko i już.
- Tak samo wredne, jak ja kiedyś.
- Prawda. Najłatwiejsza w pożyciu, to ty nie byłaś.
Rozmowny, urodzinowy szampan, na całe szczęście nie powoduje kaca. Ani zwykłego, ani tym bardziej, giganta. Bąbelki mają, to do siebie, że przyjemnie szumią w kieliszku, delikatnie szczypią w język, i rozrzedzają krew w stopniu lekkim, pozwalającym kontrolować słowa, myśli i czyny. Bardzo możliwe, że z prawdziwym szampanem, takim z Szampanii, z górnej półki w monopolowym, jest inaczej. To coś, czym raczyły się wczoraj dwie psiapsiółki, w celu uczczenia kolejnych urodzin, obok szampana nawet nie leżało. Takie tam, wino musujące. Ale dobre. I co ważniejsze, ich zakup nie ciągnął za sobą konsekwencji spłacania kredytu.
- Kiedyś sobie kupię prawdziwego. Jak będę miała coś wielkiego do opicia – powiedziała Anka, zacierając ślady libacji.
- Nie upychaj na siłę – Ewa, delikatnie odsunęła przyjaciółkę od kosza na śmieci – Bardzo jestem ciekawa, co będzie warte opicia prawdziwym szampanem.
- Jeszcze nie wiem, ale ty się nie strachaj mała, dowiesz się, bo wypijesz tego szampana razem ze mną.
- No… chyba , że akurat nie będzie mnie pod ręką. To zadowolisz się jakimś Don Juanem w wersji blond.
- Wolę brunetów – Anka natychmiast zripostowała i wywaliła język.
- Tia… Z reguły. Bo zdaje się, że robisz wyjątki. O ile mnie pamięć nie myli, to Drań był blondynem.
- Jest. Jest blondynem. W świetle materiału dowodowego, zgromadzonego w sprawie wzmiankowanego Drania, stwierdzam, że jest mi wszystko jedno. To znaczy on, jest mi wszystko jedno. Jeden? Nie ważne. Nawet gdyby się ufarbował, jest nieważny i jako taki, przechodzi do historii. Koniec tematu.
Takie postawienie sprawy, oznaczało jedno. Jeśli nawet Ance nie przeszła choroba pod tytułem: totalne rozmemłanie w pewnym Draniu, to ona właśnie robi wszystko, żeby się na niego uodpornić.
- Oby ci się udało – Ewa smętnie pokiwała głową nad kubkiem kawy.
- Co mi się udało?
- Zapomnienie.
Dwie kobiety siedzące przy jednym stole. Nie same, a jednak samotne.
- Zachowujemy się jak stare panny.
- Singielki. Jeśli już.
- Jak zwał, tak zwał. Faktem jest, że tak, to właśnie wygląda. I nie tylko wygląda. Taka jest prawda. Goła.
- Że jesteśmy stare panny? Twu… Singielki, chciałam powiedzieć. Może, to jedno i to samo, ale brzmi zdecydowanie lepiej.
- Mimo wszystko, jestem zwolenniczką nazywania rzeczy po imieniu – Ewa nie była przekonana do takiej słownej estetyki – Ty? A może my jesteśmy za bardzo wybredne co?
- E…tam. Po prostu, wiemy czego chcemy. I, że  nie chcemy byle czego.
- A chcemy niemożliwego. Ideały nie istnieją. Chyba powinnyśmy sobie zdać z tego sprawę. Przecież nie możesz wiecznie obchodzić urodzin w moim towarzystwie.
- A ty swoich, w moim – Anka odgryzła się natychmiast.
- Patrzcie ją! Jaka bojowa. Latka lecą, zegar tyka. Ten biologiczny. A my się tu zastanawiamy nad wartościami, a właściwie nad ideałami.
- Ideały tak jak już ustaliłyśmy, nie istnieją. I bardzo dobrze. Bo są nudne.
- Tak się jednak składa, że tak sobie pozwolę zauważyć, że nie ideała, też jakoś w zasięgu nie ma.
- Jakiś by się znalazł.
- No proszę cię! – Ewa wzniosłą oczy ku górze- nie zaczynaj znowu z Draniem.
- A kto powiedział, że mam na myśli Drania? Myślałam raczej o tym, no jak mu tam?
- Nie mam pojęcia, jak komuś tam - Ewa nie wykazywała chęci współpracy.
- No, ten twój, od tej rozmemłanej Malwinki.
- Jużyk? Pogięło cię? Chyba nie znasz podstawowych zasad zakochiwania się. Nie można, powtarzam nie można pod żadnym pozorem, zakochiwać się w ogrodniku i koledze z pracy.
- I kogo tu pogięło? – powiedziała Anka, dolewając sobie kawy – Ani on ogrodnik, ani kolega z pracy.
- W pewnym sensie jest kolegą z pracy. Nawet więcej, klientem jest.
- Jeszcze ze dwa tygodnie i przestanie nim być. Nie wmówisz mi, że ta mała jędza, jest zazdrosna tak zupełnie bezpodstawnie. Zdaje się, że miałaś odwiedzić kota. Oraz mamę? - Anka zapytała, ucinając w ten sprytny sposób dalszą dyskusję na temat nieistniejących ideałów i istniejących tatusiów nieznośnych Malwinek.
- Faktycznie. Zrobiło się późno. I tak czeka mnie wykład na temat niewdzięczności – powiedziała Ewa odstawiając kubek do zlewu – Pozmywasz?
Pognała nie czekając na odpowiedz. Mama czekała od wczoraj. Ledwie udało się ją przekonać, że urodziny przyjaciółki, rzecz święta. Przekonać, to chyba za dużo powiedziane. Powiedzmy, ze mama raczyła przyjąć to łaskawie  do wiadomości.
***
- Moja kiciunia kochana. Stęskniłaś się Soniuś za pańcią?– Ewa od progu szczebiotała do ulubionego futrzaka.
- Chyba nie sądziłaś, że jej się u mnie krzywda dzieje, co?- zapytała pani Zofia, dając tym samym córce do zrozumienia, że jest i, że to jej należy się największe zainteresowanie.
Mama Ewy, Zofia Gajkowska, z domu Boruc, nie byłą kobietą złą. Byłą tylko zgorzkniałą. Proces zgorzknienia zaczął się w chwili odejścia pana męża, Ryszarda, w siną dal. Dal wbrew pozorom, nie była zbyt odległa. Zaledwie 40 kilometrów.
Odszedł, bo miał inny pomysł na życie. W zasadzie, to nic takiego. Ostatecznie, nie ona pierwsza i nie ostatnia, która została sama z domem, dzieckiem, psem, i czterdziestką na karku. Facet zwykle wtedy przeżywa kryzys wieku średniego i zaczyna szukać. Młodszego ciała. Gdyby Ryszard był odrobinę mniej przystojny, miał gorszą pracę, mniej zasobne konto i był pozbawiony temperamentu, pewnie nadal byliby małżeństwem. Niestety. Sprawy potoczyły się inaczej.
On ma nową kobietę, nowy dom, małe dziecko, a Zofia coraz bardziej gorzknieje, zamykając się w skorupce zobojętnienia. Jedynym celem jej życia, stała się Ewa. To na nią przelała wszystkie uczucia. Mało tego, powoli zaczyna zatruwać życie córce.

Ojciec odszedł w ostatnim dniu lata.
- Wyprowadzam się. Dziś zabieram tylko tę jedną walizkę. Po resztę rzeczy przyjadę w tygodniu – powiedział spokojnie popijając kanapkę z ogórkiem, herbatą. Zabrzmiało, to tak, jakby informował, że dziś wróci nieco później, bo idzie z kumplami na piwo.
Mama płakała 3 dni. Zamknięta w swoim pokoju, wylewała żale do ojca i całego świata. Potem wezwała ekipę i usunęła z domu wszelkie ślady świadczące o istnieniu poślubionego przed laty mężczyzny. Przesiąknięte dymem papierosowym tapety, zastąpiła nowymi. Firanki i zasłony, oddała do pralni. Czyściutkie przekazała ośrodkowi pomocy społecznej, a w domu przy Ogrodowej zawisły zupełnie nowe, szyte na zamówienie sztory. Wymieniła też dywany i tapicerkę na cudnym komplecie wypoczynkowym w salonie. Z domu, oprócz ubrań i czysto osobistych rzeczy pana R., zniknęły też wszystkie zdjęcia i wspólne pamiątki. Na przykład hamak, który przywieźli z podróży na Karaiby. Od tego dnia, ojciec stał się tematem tabu. Nikt nie śmiał w obecności mamy nawet wspomnieć jego imienia.

- Co tam u ciebie mamo? – Ewa zrozumiała matczyne dąsy. Znała to na pamięć. Jak nie przeprosi, matka dostanie nagłego ataku duszności. W najlepszym przypadku rozboli ją głowa. W takich przypadkach najlepiej działało zagadanie.
- Wiesz jaka ta mała, tego Jużyka, jest upierdliwa? Mówię ci. Normalnie paranoja. A on jej we wszystkim ustępuje. Tańczy, jak mała mu zagra – Ewa trajkotała jak katarynka – Mamo, powiedz proszę, że zrobiłaś coś dobrego do jedzenia. Stęskniłam się za twoimi obiadkami.
- Jakoś tego nie okazałaś wczoraj – Pani Zofia boczyła się jeszcze trochę, ale chyba bardziej dla zachowania twarzy, niż z przekonania. Trzeba dać małolacie do zrozumienia, że matki się tak nie traktuje – Gołąbki zrobiłam. Z kaszą, takie jak lubisz. Chcesz?
- Pewnie! – Ewa doskonale udawała entuzjazm. Po wczorajszej wyżerce przygotowanej przez Ankę, miała dość jedzenia na jakiś czas. Trudno, trzeba się poświęcić i zjeść. Tak naprawdę, nie będzie to, aż tak wielkie poświęcenie, bo pani Zofia gotowała dobrze. Najlepiej można to określić słowem „poprawnie”. Bez emocji. Dokładnie odmierzała składniki, mieszała, ucierała. Przez to, jej gołąbki czy torcik makowy, mogły służyć za wzorzec. Zawsze  smakowały i wyglądały tak samo.


Komentarze

  1. gołąbki ziejące nudą..hah.

    A powyżej, mmm, jednak Jużyk przemyka.. :D
    A mamuśka stosuje jedną z moich zasad - na kłopoty z facetem: zmiana faceta, zmiana fryzury, zmiana umeblowania :D

    Generalnie i tak za walno przybywa tych odcinków jak dla mnie... zapominam co było poprzednio i tracę napięcie :/

    OdpowiedzUsuń
  2. aż zgłodniałam a przecież autorowi nie o to chodziła- głodna cdn-u jestem również:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziewczyny, niemoc mnie chwyciła. Fizyczna. Ale i tak się staram:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Śliczne słowo: strachać się :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nivejko, współczuję niemocy. Może Cię to pocieszy, że też się takowej nabawiłam upadając na mordę we własnej piwnicy. Teraz wyglądam jakby mi ktoś dał po tej mordzie - na jednym policzku wielki siniak. Smaruję maścią arnikową ale przecież trzeba kiedyś wyjść z domu...

    OdpowiedzUsuń
  6. tchnienia mocy, niech się tam te wątki rozwijają, jak je sobie zażyczysz. Ty już masz sposoby na zaskakiwanie czytelników:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. Singielki w różnym wieku i z różnych powodów - bardzo częsta przypadłość obecnych czasów :)
    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  9. A niemocy się nie dawaj, chociaż w taką pogodę trudno jest ... u nas wieje i jakoś tak smutno za oknem! :/

    OdpowiedzUsuń
  10. a propos prawdziwosci szampana.
    Wracajac wieczorem z pracy zatrzymałam sie w przydroznym Gieesie - teraz przemianowym na "Alkohole 24h", i poprosiłam dziewcze wystepujace w charakterze sprzedawczyni o wino musujace..Dziewcze zmarszczylo brew pod niskim czołem, odgarneło tleniony warkocz i rzekło: No to niema, jest tylko szampan za 9,80.... Coz było robic, wziełam ten prawdziwy szampan za 9,80...

    OdpowiedzUsuń
  11. Kryste, a te niemoc to da sie jako leczyc? bo ja nie dam rady byc taka cierpliwa...

    OdpowiedzUsuń
  12. Hmm, poproszę o adres, wyślę jakiegoś prądu do herbaty, by mocy nadała ;)

    Znowu do Tkaitki - jak smakuje Ci Pilipiuk to udaj się do Volusia na Euzebiusza - doprawdy ten sam styl :)

    Anno - ostatnio wszystkie przypadłości od zadrapań kocich, przez siniaki po odparzenia leczę alantanem kremem ;) jakoś się szybciej goi...

    OdpowiedzUsuń
  13. Mój ojciec odszedł, kiedy mama miała 50 lat, przez ostatnie 15 lat nie pozwalał jej pracować, bo miała opiekowac sie nami i domem, a potem nagle w wieku 50 lat musiała szukać pracy... a ja co pewien czas słyszałam, że mam małe, złośliwe oczka tatusia...no, nie dało rady wymienić jak dywan...Beata z Z

    OdpowiedzUsuń
  14. Niemoc odejdzie, moc pozostanie :)
    Przypomniał mi się studencki szampan pity w akademiku - do syfonu wlewaliśmy butelkę wódki. Ten to miał kopa :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Musiałam usunąć mój komentarz, bo się za bardzo nadęłam i pękłam.

    OdpowiedzUsuń
  16. A w głowie to mi się rozbudował wątek mamuśki.
    Ja nie mogę Ciebie czytać.Coś mi na mózg padło i niepotrzebnie Ci mieszam.Spróbuję nie czytać "Pary..."aż skończysz.Nie wiem, czy mi się uda.W każdym razie, to już nie jest opowiadanie, a powieść i wątek mamuśki ...Może na tym skończę, co? Znów się za mocno rozbuchałam...
    Pośmiej się ze mnie!
    A przynajmniej powinnam dostać po uszach albo między uszy.

    OdpowiedzUsuń
  17. Cieszy mnie, że w panu Jużyku Twojej bohaterce zawadza jedynie układ pracodawca-pracobiorca...

    OdpowiedzUsuń
  18. mój ojciec odszedł do młodszej i piekniejszej..
    a ja stateczna mężatka, pewnego dnia tez odeszłam(choć nie do młodszego mężczyzny). Jak ojciec? może to jest dziedziczne?

    OdpowiedzUsuń
  19. Ja tu widziałam inną parę! A tu Jużyk wskakuje!
    Czekam z utęsknieniem az wyzdrowiejesz!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprawa się rypła

O złamanej nodze

Bluszcz