Para mieszana (17)

Znalezienie kogoś, na miejsce Ryśka, wcale nie było takie łatwe i proste, jak się wydawało. Przy siedemnastym chętnym, Waldek zaczął się nerwowo drapać w łydkę.
- To uczulenie. Na pyłki. Jednym idzie w nos, a mnie w skórę lezie. I się drapię – powiedział do kandydata na zaszczytne stanowisko sprzedawcy, kiedy ten spojrzał na  niego dziwny wzrokiem.
- A! No tak. Pan się podrapie, bez krępacji. Albo jeszcze lepiej maścią posmaruje – kandydat pragnął wykazać się nie tyle dobrocią serca, co wiedzą medyczną.
- No tak, maścią! Że też sam na, to nie wpadłem – Waldek do końca grał rolę gamonia – Dziękuję za zainteresowanie ofertą. Oddzwonimy. Sam pan rozumie musimy porozmawiać z każdym.


Kiedy szef wstawał i wygłaszał taką kwestię, Tomek wykreślał potencjalnego kandydata z listy.
Trzeci dzień, a oni nie mają nikogo, kto by się nadawał.
- Wygląda na to, że każdy, kto ma jakiekolwiek pojęcie o handlu, o komputerach i jest na tyle rozgarnięty, że można mu powierzyć opiekę nad sprzętem i sklepem ogólnie, ma już pracę – szef nie był już takim optymistą.
- Albo wyjechał z kraju – przytomnie zauważył Tomek.
- No! Co oni tam mają, za tą granica, czego u nas nie ma?
- Pieniądze i łatwiejsze życie.
- Łatwiejsze? Chłopie ja tam byłem i powiem ci, że to tylko na obrazku albo w telewizji, wygląda inaczej. Bo nam się tu wydaje, że tam, w tych Stanach czy innej Anglii, to ludzie żyją jak w Dynastii. Guzik prawda! Rzeczywistość jest równie szara, jak tutaj. Tyle, że kolory na ulicach żywsze. Bo reklam więcej.
- Jeszcze więcej?
- O wiele! Napijemy się? Jakiejś herbaty, albo coś?- zapytał i nie czekając na odpowiedź, pognał na zaplecze. Po chwili słychać było nalewanie wody, a później cichy szum czajnika.
- Jakby było tak strasznie źle, to by się tak tam wszyscy nie pchali, co?
- Eldorado to, to nie jest, a ci co pojechali, to często nie mają wyjścia. Muszą tam zostać, bo tu wszystko zlikwidowali. Sprzedali, zamknęli. Albo im zamknęli. Drzwi przed nosem. I wracać nie honor. Słodzisz? – zapytał, podając Tomkowi kubek z herbatą.
- Nie, dzięki. Tyle, że to nie zmienia faktu, że nie mamy nikogo.
- Gadasz jak baba. Nie mamy, ale będziemy mieli. Jak mówi pismo, szukajcie, a znajdziecie! – Waldek zagrzmiał teatralnie, niczym ksiądz z ambony.
- Siedemnastu już było i nic.
- Nie już siedemnastu, a tylko siedemnastu. Niby, to samo, ale jak brzmi.
Prawie, czyni różnicę. Dziś miało przyjść jeszcze dwóch. Oby nie oszołomów.

Tomek uczył się. Nawet dość szybko mu to szło. Odróżniał już kilka rodzajów kabelków. Wiedział co, to USB. Bezbłędnie też wymieniał wszelkie cechy monitora LCD– cokolwiek to znaczy. Do tej pory, był przeciętnym użytkownikiem komputera. Średnio go interesowało, co z czym i dlaczego. Komputer miał działać, jak się go włączy i przestać, po wciśnięciu odpowiedniego guzika. Proste. Nagle okazuje się, że żeby działał potrzebne są jakieś RAMY, dyski, pamięci przenośne, karty graficzne i cała masa innych rzeczy. Takich bebechów ukrytych w środku, dla laika niewidocznych, ale niezbędnych.
Po raz kolejny potwierdziła się prawda, że jak ktoś chce i musi, to się nauczy. I nie chodzi tylko o kabelki i śrubki, bo handlowania też się trzeba było nauczyć. Dobry handlowiec, to na wagę złota. Nie rzuca się na potencjalnego klienta i nie wciska czegoś, czego on nie chce, tylko sugeruje, naprowadzi i sprzedaje. Czasami wbrew pierwotnym oczekiwaniom ale często lepiej.
Przyszła niedawno taka paniusia i koniecznie chciała laptopa kupić. Najlepiej różowego. Nawet mieli takiego, w sensie, że różowego, ale taka golizna, że śmiech. Paniusia za bardzo nie była obeznana, a sprzętu jak twierdziła potrzebowała, do kontaktowania się z ukochanym, który przebywał w oddaleniu.
- Proszę spojrzeć na tego, pamięć spora, karta graficzna dobra i ma czytnik linii papilarnych – Tomek przekonywał paniusię.
- No! Widzę, fantastyczny – odpowiedziała- ale, ja bym jednak wolała tego różowego.
I gadaj tu z taką! Uparła się jak oślica jakaś, że jej laptop ma do lakieru na paznokciach pasować i nie ma gadania.
- Ale, wie pani, że do tego można sobie dokupić taką folię. Różową. Się nakleja i ma pani różowy!
Paniusia popatrzyła na Tomka z zainteresowaniem. To był jego pierwszy sukces w roli pana sprzedającego. Klientka wyszła ze sklepu ze sprzętem pod pachą i bynajmniej nie był to ten różowy.


Zaraz po przyjeździe, Ewa rzuciła się w szalony wir pracy. Panowie z ekipy, wypoczęci, aż palili się do roboty.
Najważniejsze, że te koszmarne schody zostały ukończone i nie trzeba się już wdrapywać na pięterko po drabinie. Trochę to jednak było kłopotliwe.
- Jak ja się cieszę, że Ewunia przyjechała. – powiedziała ciocio-gosposia, tym swoim śpiewnym akcentem – Aż strach, jak tu bez Ewuni było smutno. Adaś, to tylko z kąta w kąt chodził, a Malwinka miny stroiła i siedziała jak futko.
- Jak co?
- Futko. Takie coś naburmuszone. Moja, świętej pamięci mamusia, tak mówiła.
- Nie miała na kogo ojcu kablować, to się naburmuszyła – zażartowała – Pani Jadziu, mama mi wcisnęła trochę jedzenia. Włoży to pani do lodówki?
- A to, po co? Co, to my tu Ewinię, głodzimy? Czy może nie smakuje? – ciocio-gosposia, była wyraźnie wzburzona.
- Nie głodzicie i smakuje. Ale mama, to mama. Nigdy mnie z pustą torbą z domu nie wypuści. Kazała zabrać, to przywiozłam. Ona też dobrze gotuje, tak jak pani.
Ciocia nieco się udobruchała i z ciekawością zaczęła przeglądać zawartość maminych słoików.
- Toż, to z tego obiad dla całej rodziny być może – mruczała – i widać że panina mamusia to gospocha pełną gębą.
Ewa uśmiechnęła się promiennie i poszła do robotników. Oko pańskie, konia tuczy. Niby chłopaki sprawnie pracują, wszystko idzie zgodnie z planem, ale przypilnować nie zaszkodzi.

- I co tam? Wyjazd się udał? – Jużyk stanął obok Ewy.
- Owszem. Mam nadzieję, że wy też odpoczęliście trochę – zapytała z uśmiechem - Właśnie się do pana wybierałam.
- Tak? No to słucham.
- … w sprawie pokoju Malwiny. Kiedy możemy tam zacząć?
- W każdej chwili.
- Rozumiem, że ona wie.
- Powiedzmy że zdaje sobie sprawę.
- To jednak różnica. Przez kilka dni, nie będzie mogła korzystać ze swojego pokoju. Sądziłam, że pan ją jakoś do tego przygotował.
- Czy pani aby nie przesadza? – Jużyk popatrzył na Ewę z wyrzutem – Moja córka, nie jest potworem.
Jużyk mówił cicho, ale jego oczy ciskały błyskawice. Był wściekły. Nie wiadomo na kogo bardziej, na Ewę, że nie wierzy w niewinność Malwiny, na siebie, że za bardzo wierzy, czy na los, który doświadcza jego córkę chorobą.
- Nie twierdzę, że jest potworem. Przyzna pan jednak, że nie umiemy się dogadać. Dlatego, wolałabym, żeby pan ją uprzedził, że mamy zamiar wejść z ekipą do jej pokoju– Ewa mówiła spokojnie. Jej opanowanie udzieliło się Jużykowi, który przestał zaciskać dłonie w pięści.
- Dobrze. Porozmawiam  z nią.
Adam podszedł do okna. Stał tak chwilę, jakby zastanawiał się czy powinien rozmawiać z Ewą, o swojej córce. O swoim życiu. Nieudanym małżeństwie i straconych złudzeniach.
- Byłem z Malwiną u psychologa. – zaczął- jej lekarz prowadzący twierdził, że z medycznego punktu widzenia wszystko jest ok. Że to w niej, w jej umyśle, siedzi ta niemożliwość. To niechciejstwo. Bo tak, to chyba trzeba nazwać. Niechciejstwem.  Psycholog zasugerował kontakt z rówieśnikami. I może, żeby zaczęła pisać pamiętnik. Tylko, że ona nie chce. Ani kontaktów, ani pisać. Ja już naprawdę nie wiem co robić – powiedział odwracając się do Ewy  - Może pani ma jakiś pomysł? Była pani kiedyś w takiej samej sytuacji. No to pomyślałem, że…
- A wie pan, że może i mam pomysł?
- Słucham w takim razie – Jużyk wykazał należyte zainteresowanie
- No to, tak. Pomysł jest prosty jak budowa cepa. Zakładam, że wie pan co to, cep?
- Powiedzmy, że mam mgliste wyobrażenie. Ale chyba nie o narzędzia rolnicze nam chodzi? Co?
- Oczywiście. Zna pan to przysłowie, że nie chciała góra do Mahometa to…
- To Mahomet przyszedł do góry. Znam. Co panią dziś na jakieś przysłowia wzięło? Pomysł! Czekam na ten pomysł.
- Ojej, chciałam taki wstęp zrobić, wprowadzenie, ale jak nie, to nie – Ewa udawała obrażoną – A pomysł jest taki, że trzeba małej kupić komputer.
- I? – Jużyk wiedział co to, komputer, ale zupełnie nie kojarzył go w związku z górą, Mahometem, cepem i swoją córką.
- No jak, co? Jak ona nie chce do rówieśników, to rówieśnicy przyjdą do niej. W końcu się otworzy. Zobaczy pan. Znam się na tym. To znaczy znam z doświadczenia. Może niekoniecznie własnego, tylko brata przyjaciółki. To ona to wymyśliła. I się sprawdziło!
- Ewa mówiła to, z takim entuzjazmem, że Adam, jeśli nawet miał jakieś wątpliwości co do samego pomysłu, to zupełnie się rozwiały. Nadal natomiast nie rozumiał mechanizmu.
- Dobrze. Rozumiem, że to sprawdzone i godne rozpropagowania, ale co dalej. To znaczy kupuję komputer, daję go Malwinie i co?
- I podłączamy się do sieci!- Ewa nadal tryskała entuzjazmem – Sieć, proszę pana to potęga. Cokolwiek by o niej nie mówić. Dużo dobrego, dużo złego, ale musimy wierzyć że Malwina jest rozsądna. Bo jest prawda? – zapytała
- Oczywiście! Że jest – Jużyk powiedział to z pełnym przekonaniem. Zupełnie jakby sam siebie chciał przekonać że jest dokładnie tak, jak mówi.
- No to co? Kupujemy? – Ewa kuła żelazo, póki Jużyk był na wpół oszołomiony.
- Kupujemy!
- Po południu. Zadamy panom z ekipy robotę i pojedziemy do jakiegoś sklepu komputerowego. Najlepiej nie sieciowego. Jakiś mały taki. Tam się najlepiej znają. Bo to pasjonaci. Podobno. Anka tak twierdzi, a ja nie mam powodów, żeby jej nie wierzyć.


CeDeeN...

Komentarze

  1. z tym sie zgodzie ze przez komputer inni przyjda do ciebie .a najwiecej tych co cos chca sprzedac haha.lubie twoje opowiadania.gosposia cudowna szkoda ze takiej nie mam

    OdpowiedzUsuń
  2. Do tego komputerowego są jeszcze przyjęcia? Skorzystałbym :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Majowababcia...
    Taka gosposia to skarb!

    OdpowiedzUsuń
  4. Voluś...
    Nadawałbyś się. Coś czuję, że niedługo będzie się tam zwalniał etat. Reflektujesz?:D

    OdpowiedzUsuń
  5. byłam kiedyś nianią-gosposią...ciezka robota 24 h/doba...wolne niedziele spędzalam od 7.00 na przystanku tramwajowym, bo nie mialam dokąd pójść...ale miło wspominam:)

    OdpowiedzUsuń
  6. no tak, ino żeby nie przegiąć z tym siedzeniem przed kompem, to może być uzależniające patrząc na autorkę.hu,hu

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo pięknie się im skrzyżują drogi w tym sklepie :)))

    OdpowiedzUsuń
  8. Przypomniał mi się szał na różowe telefony :)) (który już chyba minął?) przy okazji różowego komputera.

    OdpowiedzUsuń
  9. Przemiana córuni zawisła w powietrzu!

    OdpowiedzUsuń
  10. Do komputerowego powiadasz ? :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Publikuj swoje teksty w wirtualnym Czasopiśmie tworzonym przez wszystkich Czytelników.

    Promuj swój blog lub pisz anonimowo.

    WIRTULANDIA.pl - czytamy, publikujemy, komentujemy - docieramy do wszystkich.

    Zapraszamy do wzięcia udziału w nowym projekcie.

    OdpowiedzUsuń
  12. Bardzo dobrze się czyta, człowiek spragniony ciągu dalszego :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Hmmm, mam odmienne zdanie - komputer z siecią nie sprawia, że ludzie przychodzą, ale wręcz przeciwnie - po co wychodzić z pokoju, jak można "odwalić" rozmowę przez gg ;) A małolata jak się "otworzy" przed ludźmi z netu, to pewnie nie przyzna do inwalidztwa i też nie wyjdzie do nowo poznanych ludzi... No ale czekam, jak to rozwiniesz :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Para mieszana - dobrze Ci idzie :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Zajrzałam do projektu Wirtulandii - ale tam jeszcze nic nie ma!

    OdpowiedzUsuń
  16. rozumni się skończyli z dniem, kiedy pracy przestały szukać roczniki 70-te... z tymi późniejszymi już jest tylko gorzej ;)

    OdpowiedzUsuń
  17. To prawda, że kobiety kupują elektronikę i inne maszyny najpierw patrząc na wygląd, a potem co jest w środku. Przecież znamy odpowiedź kobiety na pytanie : Jaki chcesz samochód? Czerwony:)(lub inny)

    Stała czytelniczka Pary mieszanej

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprawa się rypła

O złamanej nodze

Bluszcz