Para mieszana (18)

Rozeszli się. Bez komendy baczność, spocznij, do pracy przystąp. Oboje mieli nadzieję. On, że plan wypali i że córka jakimś dziwnym , cudownym sposobem dzięki komputerowi i sieci Internet, odzyska pewność siebie i zyska znajomych. Ona, że Malwina nie okaże się taką za jaką ją miała: upartą i zarozumiałą pannicą, która za nic, nie zechce nawet spróbować.
Telefon dźwięczący skoczną melodyjką w kieszeni bluzy, rozproszył myśli o Malwinie.
Anka. Taki jej przypisała dzwonek, żeby od razu wiedzieć, kto zacz.
- Czego? – zapytała
- Też mi miło, że cię słyszę- Anka odpowiedziała niczym nie zrażona – Oraz mam pytanie. Jeśli naturalnie mogę zadać.
- Możesz. Znaj moje dobre serce.
- No! Znam. Miałam przyjemność się z nim zapoznać jakiś czas temu i od tamtej pory ciągle mi przypomina o ojej niezwykłej dobroci. I takcie. Że już o manierach nie wspomnę.
- O! I to wszystko o sercu? No patrz, jednak co dziennikarka, to dziennikarka. Nawet o niczym może nawijać. Czy …
- Nie o niczym tylko o narządzie wewnętrznym – Anka bezceremonialnie wpadła Ewie w słowo - A teraz pozwolisz pytanie, bo to ja dzwonię. I jestem  spłukana.
- Dawaj.
- Jutro będę w Bydgoszczy. Masz czas, żeby się ze mną spotkać? No i wolę i ochotę, naturalnie.
- Boszszzzz! Anka! Ty mi z nieba spadasz!
- Nie no, co ty? Z Kołobrzegu będę jechała.
- Nie kpij, babo. Zjawiasz się jak prawdziwa przyjaciółka. Wtedy, kiedy cię potrzebuję.
- Zawsze do usług. Chociaż nie wiem, o co kaman, ale zakładam, że nie chcesz mnie spuścić z drabiny.
- Jakiej drabiny? Komputera potrzebuję.
- Ale, że co? Mam zabrać swojego? Dobrze wiesz, że mój Wołodia, to zawsze ze mną. Jak kochanek. Nie rozstajemy się.
- Durna. Kupić potrzebuję. I ty mi pomożesz! A teraz wybacz, obowiązki. No i jesteś spłukana.
- Nic nie rozumem, ale pa. Do jutra.
Ewa schowała telefon do kieszeni i poszła do panów robotników budowlanych.
- O! Pani szefowo, dobrze że się pani napatoczyła! – zawołał radośnie pan Kazio – bo my znowu durnowate. Se pani życzy tapetę, w te, czy w te mańkę?
Kazio zapytał , pokazując jednocześnie rękami, kierunki. W te znaczyło wzdłuż. To drugie, w te, w poprzek.
Ewa, uśmiechnęła się pod nosem. Jak zwykle kiedy widziała pana Kazia, w spodenkach krecika z kreskówki. Dziwne, że te spodnie były zawsze nieskazitelnie czyste. Gdyby pan Kazio był ordynatorem na jakimś mało inwazyjnym, czytaj bezkrwawym oddziale, to nie byłoby dziwne, ale jako budowlańcowi z krwi i kości, to należało bić za te czyste majtki, pokłony.
- Mówiłam przecież, że ta w kwiaty ma być we wnękach. Tam, gdzie jest oświetlenie punktowe. I wtedy wzdłuż ją położycie. Ta druga, jest na ten murek przy jadalni i też wzdłuż. Nic w poprzek, panie Kaziu.
Jeśli nawet Krecik-Kazio był nieco rozczarowany, absolutnie nie pokazał tego po sobie.
- Tak jest, pani szefowo! – zasalutował do czapeczki z daszkiem i pognał do reszty ekipy.
Z daleka widać było jak gestykuluje, wyjaśniając swoim pracownikom, co i jak. No i, że niestety nie w poprzek.
Jakoś trzeba jeszcze Jużykowi dać znać, że akcja „komputer” przełożona. Z powodu oczekiwania na specjalistę.

   Praca w sklepie ma swoje dobre i złe strony. Stroną dobrą jest to, że jak nie ma ludzi, to po prostu nie ma. I wtedy jest cisza i spokój. I jest czas na przemyślenia, na czytanie, na słuchanie i na … rozpoczęcie pracy nad nieszczęsna biografią sąsiadki. 
Tomek cały czas zachodził w głowę, po co Jacuńskiej ta biografia. Jedyny wniosek do jakiego doszedł to taki, że jej odbiło, na stare lata. Na całe szczęście ”odbicie” nie było mocne, ani szkodliwe dla społeczeństwa. Ot taka fanaberia starszej pani. Dobrze gotującej, starszej pani.
Właśnie nadeszła pora, żeby sobie w pełni zasłużyć na te wszystkie domowe obiadki. Jak mus, to trzeba, zacząć w końcu pisać. Plan w zasadzie był gotowy. Zdjęcia poskanowane i poukładane tematycznie. Opowieści sąsiadki, zapisane w komputerowym notesie. Wystarczyło zacząć.
I tu zaczynały się schody. Podobno najtrudniej jest napisać pierwsze zdanie. Potem, to już z górki.
Bo pierwsze, zdanie musi intrygować, zachęcać, wzbudzać ciekawość. Jeszcze na studiach, jak Tomek był na praktykach, jakiś wykładowca mówił, że teraz czasy się zmieniły, że ludzie są mniej cierpliwi i, że dają potencjalnemu autorowi zaledwie pół strony czasu, o ile tak to można nazwać. I albo wóz albo przewóz. Albo się zainteresują i zaczną czytać dalej, albo rzuca takie dzieło w kąt.  I wcale nie ma tu znaczenia fakt, że burzliwy zapis historii życia Jacuńskiej, najprawdopodobniej przeczyta tylko ona sama. Sąsiadka pewnie przyjęłaby wszystko, co Tomek spłodzi z entuzjazmem, ale on, dla spokoju sumienia, chce to zrobić dobrze. Najlepiej jak potrafi.
Za chwilę, dosłownie za kilka minut, powinien pojawić się szef. We własnej osobistej osobistości.  Kolejne przesłuchania kandydatów, albowiem, czas zacząć. 
Tomek stał przy oknie i przyglądał się ludziom na ulicy.
Wszyscy gdzieś się spieszyli. Mieli jakieś sprawy. Pewnie bardzo ważne. Nawet dzieci szły jakoś tak szybko i w skupieniu.
- Kiedyś chyba było inaczej - pomyślał i przypomniał sobie siebie jak się szwendał po ulicach. Droga powrotna do domu, zajmowała mu znacznie więcej czasu, niż do szkoły. Na ulicy było tyle rożnych ciekawych rzeczy. Wystawy sklepowe, do których przyklejał nos i podziwiał to, o czym wiedział, że nigdy nie dostanie. Mama nigdy nie miała dość pieniędzy, a na ojca nie można było liczyć.  Ani w kwestii pieniędzy, ani w żadnej innej. Wyjechał, jak Tomek miał cztery lata. Do pracy.
- Pojadę, zarobię, kupimy nowe, duże mieszkanie, założę firmę i będziemy żyć jak pączki w maśle! - obiecywał matce. I nawet nie można powiedzieć, że tak zupełnie rzucał słowa na wiatr. Pojechał, zarabiał, mieszkanie kupił, założył firmę i żyje po dziś dzień jak pączek w maśle.  Tyle że tam. W Niemczech. Ma inną żonę i innego syna. Rozwód odbył się bez orzekania o winie. Matka nie chciała wywlekać rodzinnych brudów na światło dzienne. W zamian za to, ojciec obiecywał że będzie łożył na utrzymanie pierworodnego. Tym razem też skończyło się na obietnicach.
- Jestem, przybiegłem – Waldek zawołał, otwierając z rozmachem drzwi do sklepu – Mam nadzieję, że nikt nie czeka i że się nie spóźniłem?
- Co? A… - Tomek oderwał się od wspomnień -  Nikt nie czeka i nie spóźniłeś się.
- Słuchaj, nie wiem jak ty, ale ja mam dość. Dziś to już biorę pierwszego lepszego, jaki się nawinie. Albo gorszego! Nie ważne! – szef przerwał i spojrzał uważnie na Tomka – Ty? Stało się coś? Jakiś taki niewyraźny jesteś?
- Nic. Tak sobie z nudów rozmyślałem.
- A! To teraz z nudów, może przejrzymy listę, kogo mamy na dziś. Co? I popraw sobie koszulę, bo ci ze spodni wylazła.
Powiedział, co wiedział! Tomek jakoś nigdy przesadnie o siebie nie dbał. Czego absolutnie nie można było powiedzieć o Waldku. Zawsze wyglądał, jak spod igiełki. Czyściutki i doskonale wyprasowany. No i te ciuchy! Wszystkie z górnej półki. Nie, jakaś masowa tandeta, tylko same markowe łachy.
Waldek, jak przystało na przykładnego szefa, dokładnie studiował kajecik, w którym zapisani byli dzisiejsi kandydaci.
- Casting czas zacząć! Jakiś Marczak, na początek. Chyba za chwilę powinien być  - powiedział i rozsiadł się za biurkiem – Marczak U. Ciekawe nie? Słyszysz mnie?
- Słyszę. A co w tym ciekawego?
- No to „u”. Jak może mieć na imię? Jedyny facet na „u” jakiego znam to Umberto. Ale wątpię żeby zachciał się fatygować.
CeDeeN...

Komentarze

  1. Byłam.
    P...prze...no, tak, przeczytałam...ale nic nie napiszę o "Parze..."
    :)

    OdpowiedzUsuń
  2. oo, jeszcze jedna baba sie przypęta czuję ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tkaitka...
    Zawsze w taki sytuacjach mam pietra, że naknociła:(

    OdpowiedzUsuń
  4. nooo, czuję tę intrygę, pójdą komputer kupować do sklepu gdzie fajtłapa Tomek

    OdpowiedzUsuń
  5. A mnie wpadlo do glowy, ze jak maja do tego sklepu wziac "pierwszego lepszego, jaki sie pokaze" to moze warto Euzebiusza z siekierka wypozyczyc od Volusia. Kurdeczka Volus sie chyba zgodzi:)))

    OdpowiedzUsuń
  6. Nadrobiłam zaległości. Facet na U.? Rzadkość jakowaś... :))))

    OdpowiedzUsuń
  7. Faktycznie facet na U to raczej się nie zdarza, może jakaś Ula?! W końcu kobieta też człowiek :)))

    OdpowiedzUsuń
  8. facet na U.....Urban, Ursyn?????

    OdpowiedzUsuń
  9. skojarzył mi się... Ulryk, ale to może być ryzykowne, bo wojną może się skończyć;)

    OdpowiedzUsuń
  10. U... la, la! :)))
    Czekam, przestępując z nogi na nogę. :)

    OdpowiedzUsuń
  11. No wreszcie! Spotkają się? Ojć, przyjaciółka przyjeżdża, różnie moze być!

    OdpowiedzUsuń
  12. Nivejko, poczytywałam częsciami i mi się trochę mieszała fabuła - dziś czytam kolejno odcinek po odcinku i muszę przyznać - fascynujące. Mam nadzieję, że kiedys to wtdasz;-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprawa się rypła

O złamanej nodze

Bluszcz