Pali się!
Szpital. W sensie, że mam w domu. W praktyce wygląda to tak; jestem uziemiona, a salon zamienił się w plac zabaw wszelakich. Krzesła z jadalni tymczasowo zostały zaadoptowane i robią za coś w rodzaju rusztowania. A może stelażu? W każdym razie nie można na nich siadać, bo muszą dźwigać na sobie sterty materiałów budowlanych. Szałaso-namioto-vigwam króluje w najlepsze na środku dywanu i służy nie tylko do zabawy. To tam się szprycujemy lekami, dokarmiamy i poimy.
Jakimś cudem, pod pretekstem, że prawdziwi mężczyźni chłodu się nie lękają, udało się wyperswadować obolałemu łowcy przygód przemożną chęć rozpalenia ogniska.
- No ale mamo... - Krzyś zrobił minę numer siedem pod tytułem " sknera z ciebie". Żeby mi bardziej "dokuczyć" dodał - Moglibyśmy sobie piec pianki na patykach...
W domiszczu, które jest absolutną samowolą budowlaną i chociażby z tego tytułu powinno być w trybie natychmiastowym rozebrane, atmosfera była gorąca. To istna jaskinia hazardu.
Wielki Szu rozdawał karty, a ja ledwie uszłam. Morale mi siadło (ile można przegrywać), a straty w sferze materialnej tez były niebagatelne; lwia część zgromadzonych zapasów gumy typu mamba musiała zmienić właściciela. Rakiem, bokiem, po angielsku ewakuowałam się na tyły, a zwycięzca liczył łupy. Tak mi się przynajmniej wydawało...
Pies obronny zwany Weną, który z poświęceniem pilnował szałaso-namioto-vigwamu zamerdał ogonkiem i radosnym szczeknięciem zaanonsował wtargnięcie Wielkiego Szu na moje terytorium w chwili kiedy z gracją zawodnika sumo wrzucałam listek laurowy sztuk dwa do wielkiego gara z zupą.
- Mamo! - dramatyczne w wydźwięku wołanie nie popozostawiało większego wyboru. Rzuciłam w kąt obowiązki młodszej podkuchennej.
- Tak?
- Musimy iść do lekarza - ton syna jedynego pozwalał domniemywać że się stało, oj stało...
- Przecież byliśmy - powiedziała uspokajająco.
- Do innego musimy. Ten się nie zna!
- Zna się zna - powiedziała w obronie najlepszego z najlepszych lekarzy jakich znam (serio!)
- Tak? To co ja mam?
- Zapalenie ucha - powtórzyłam diagnozę postawioną przez medyczną siłę fachową.
- A widzisz! - Krzyś zawołał z tryumfem w głosie i w oku błyszczącym - Mnie się nic w uchy nie pali!
Jakimś cudem, pod pretekstem, że prawdziwi mężczyźni chłodu się nie lękają, udało się wyperswadować obolałemu łowcy przygód przemożną chęć rozpalenia ogniska.
- No ale mamo... - Krzyś zrobił minę numer siedem pod tytułem " sknera z ciebie". Żeby mi bardziej "dokuczyć" dodał - Moglibyśmy sobie piec pianki na patykach...
W domiszczu, które jest absolutną samowolą budowlaną i chociażby z tego tytułu powinno być w trybie natychmiastowym rozebrane, atmosfera była gorąca. To istna jaskinia hazardu.
Wielki Szu rozdawał karty, a ja ledwie uszłam. Morale mi siadło (ile można przegrywać), a straty w sferze materialnej tez były niebagatelne; lwia część zgromadzonych zapasów gumy typu mamba musiała zmienić właściciela. Rakiem, bokiem, po angielsku ewakuowałam się na tyły, a zwycięzca liczył łupy. Tak mi się przynajmniej wydawało...
Pies obronny zwany Weną, który z poświęceniem pilnował szałaso-namioto-vigwamu zamerdał ogonkiem i radosnym szczeknięciem zaanonsował wtargnięcie Wielkiego Szu na moje terytorium w chwili kiedy z gracją zawodnika sumo wrzucałam listek laurowy sztuk dwa do wielkiego gara z zupą.
- Mamo! - dramatyczne w wydźwięku wołanie nie popozostawiało większego wyboru. Rzuciłam w kąt obowiązki młodszej podkuchennej.
- Tak?
- Musimy iść do lekarza - ton syna jedynego pozwalał domniemywać że się stało, oj stało...
- Przecież byliśmy - powiedziała uspokajająco.
- Do innego musimy. Ten się nie zna!
- Zna się zna - powiedziała w obronie najlepszego z najlepszych lekarzy jakich znam (serio!)
- Tak? To co ja mam?
- Zapalenie ucha - powtórzyłam diagnozę postawioną przez medyczną siłę fachową.
- A widzisz! - Krzyś zawołał z tryumfem w głosie i w oku błyszczącym - Mnie się nic w uchy nie pali!
zapalenie to zapalenie - Krzyś ma rację;))) Lekarz do bani!
OdpowiedzUsuńKrzyś z pewnością wie, co ma w uchu (i bynajmniej to nie jest pożar):-)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia Nivejko:-)
i Ty MATKA dałaś się nabrać?uszy Cię palą za wstydu!:) A mądremu diagnoście duuuużo zdrowia od nas wszystkich ( z zimnymi uszami)
OdpowiedzUsuńIva...
OdpowiedzUsuńO przepraszam, lekarz jest super!;)
Ladybird...
OdpowiedzUsuńOn się właśnie tego pożaru domaga...;)
OLQA...
OdpowiedzUsuńKajam się... ale tylko ocupkę. Bo powinnam od razu wiedzieć co małemu po łepetynce biega;)
Szałaso-namioto-wigwan to jest cosik co także niedawno upiększało nasz salon.Dwa dni zajmowaliśmy się maloletnim potomstwem mojej koleżanki, która to była wybyła na egzaminy do Warszawki.Czytając poczułam deja vu.Tylko szczegóły się nie zgadzają: zapalenie ucha, mamba.No i głównie graliśmy w bierki i kości:)ps. Ponieważ wiem co teraz przechodzisz to rzekę tylko:bądź dzielna:)
OdpowiedzUsuńNika...
OdpowiedzUsuńJestem! Trzymam się ściany:D
a może podczas ogniska choroby by zelżały,na zasadzie odwrócenia uwagi od problemu
OdpowiedzUsuńPrzeszłam ognisko na dywanie, wysadzenie drzwiczek od kuchenki gazowej (masa solna miała wychnąć), mielenie w młynku od kawy kiełkasy na metkę - to moi dwaj najstarsi.
OdpowiedzUsuńTrzeci z czarnych włosów zrobił białe na 18 urodziny. Czekam, co będzie największym solowym występem dziś 14-stolatka.
Powinnaś się cieszyć, że nie posadził sobie fasolki w uchu - koszmar z moich snów, na szczęście nie dotyczył moich dzieci i wnuków!
Niedobra Zolza, niedobra... choremu dziecku nie pozwoli zapalic ogniska.. a moze daloby jedna przysmazona pianke;))
OdpowiedzUsuńChore dziecko w domu można jedynie przyrównać do kobiety w czasie okresu :)
OdpowiedzUsuńustosunkuje się do komentarza powyżej - raczej nie można przyrównać;P
OdpowiedzUsuńCo do gier...ech...przypomiało mi się jak ledwo nastolatką będąc grałam w monopoly. Zawsze miałam tajny bank pod planszą, a w momencie demonstracji tego co udawało mi się ugrać wszyscy stwierdzali, że oszukiwałam. To jedna z wielkich niesprawiedliwości mojego okresu dorastania;)
Dośka...
OdpowiedzUsuńNiech on już lepiej uwagę odwraca w innych okolicznościach czasoprzestrzennych;)
Tkaitka...
OdpowiedzUsuńMetka z młyna do kawy mnie rozwaliła;D
Star...
OdpowiedzUsuńDobra dobra. A najlepsza z nutellą;)
Voluś...
OdpowiedzUsuńCzyżby złe doświadczenia?;)
Magda...
OdpowiedzUsuńMę i można przyrównać... Może robiący zdjęcia Voluś po prostu trafił na wyjątkowo ciężko przechodzącą miesiączkę kobietę. Albo ma wyjątkowo niski próg odporności na stres;)
niezły szpital.. na pewno pełen radości..gratulacje bo to rzadkość:) szybkiego powrotu do zdrowia życzę dla Syna:)
OdpowiedzUsuńNo.... jak zwykle...świetnie opisane. Ućmiałam się:))
OdpowiedzUsuńO moja droga- ten szpital to przeżyjesz. U mnie się sprawdza zasada: chłop chory to gorzej niż dwoje dzieci. Wtedy to dopiero: PALI SIĘ
OdpowiedzUsuńWigwamy to najlepsze są w czasie budowy- można i dwie godzinki spokoju mieć :)))
Tabu...
OdpowiedzUsuńU mnie szpital to niestety nie jest rzadkość;)
Ania...
OdpowiedzUsuńDzięki:) I na zdrowie;)
Moja Alis...
OdpowiedzUsuńŻeby było "zabawniej" to chłop tez chory. Tyle, że z nim już wcale nie jest śmiesznie;)
U nas w domu to najczęściej chorują żona i syn. Ja się jakoś uodporniłem. Sam nie wiem dlaczego bo i na skuterze jeżdżę....... wiec łatwo o przeziębienie. Złego diabli nie ruszają. Może dlatego? Zapraszam na foto reportaż z Blog Forum Gdańsk 2011
OdpowiedzUsuńVojtek
Mam 'podobne' klimaty w czasie chorób moich facetów :)))
OdpowiedzUsuństrasznie "żywotny" ten Twój synuś w czasie choroby... mój Młody jak choruje to zachowuje się jak by miał niechybnie umrzeć... prawdziwy facet.... życzenia zdrówka... dla wszystkich... pozdrawiam...
OdpowiedzUsuńw zasadzie to bym tez tak chciała. niech mnie ktoś połozy do wigwamu i zajmie sie mną..
OdpowiedzUsuń;-)
no co Ty masz za lekarza, nie widzi, że się uchy nie palą???;-)
OdpowiedzUsuńU nas szałaso-wigwamu i pomysłu na ognisko jeszcze nie było, ale też jest szpital na perfyferiach. Starszy wyszedł z choróbska, to teraz maluch się zaraził...a ja też jeszcze kaszlę jak astmatyk. Wirus jakiś krąży i zbiera żniwo...jeszcze tylko mąż się ostał nietknięty morowym powietrzem. :-)
OdpowiedzUsuńbosze...jakie to mądre dziecko jest, a ja łaże po tym swiecie tyle, i tyle lat i całe życie mnie oszukują!
OdpowiedzUsuńVojtek...
OdpowiedzUsuńWidocznie swoje już odchorowałeś;)
Biegnę zobaczyć:)
Pchełka...
OdpowiedzUsuńTak to już jest z chorymi dziećmi:)
Frytka...
OdpowiedzUsuńMój syn pada na twarz dopóki gorączkuje. Potem energia go rozsadza i działa ze zdwojoną siła;)
El...
OdpowiedzUsuńW takim razie... zapraszam. Zbudujemy:)
Jazz...
OdpowiedzUsuńNo właśnie widzi! I w pore reaguje;)
Kobiecym_okiem...
OdpowiedzUsuńZaraza jakaś z tymi chorobami...;)
Beata...
OdpowiedzUsuńZgadza się. Mądre;)
Uściskaj mądralinę słodką, zapaloną!
OdpowiedzUsuńMiłego :)
Racjonalność Młodego czasem mnie przeraża!
OdpowiedzUsuńKrzysiowi - gorące współczucia z kompresami sympatii:) Pamiętam jak się cieszyłam, że mojemu przeszło budowanie jaskiń i schowków, niestety niezbyt długo trwała ta moja radość bo kupił sobie lutownicę i lutował co się dało:)
OdpowiedzUsuńI czasem tak strasznie żal, że dorastamy i tracimy tę dziecięcą wyobraźnię:) Dobrze, że nie wszyscy i nie całkiem:)
OdpowiedzUsuńSzybko się zaraza rozprzestrzenia, skoro już ze Śląska nad morze dotarła;) U mnie podobno są szanse, że to jednak nie jest śmiertelna choroba;)
Margo...
OdpowiedzUsuńZapalony już wyściskany;)
Zgaga...
OdpowiedzUsuńA mnie przeraża to, że on kiedyś z tego wyrośnie;)
Pieprzu...
OdpowiedzUsuńBoszzzzz... sugrujesz że lutownica będzie kolejnym etapem?
Beti444...
OdpowiedzUsuńMam wrażenie że ja nie wyrosłam;)
A jak on sobie do ucha zajrzał? Przecież tego na wierzchu nie widać. A nie każdy ogień dymi... :)))
OdpowiedzUsuńSłodkie buziaczki dla Krzysia.
OdpowiedzUsuńMy też mamy szpitalny pożar - w gardle i pęcherzu. Mam nadzieje że szybko ugasimy.
Zdróweczka młodemu, a tobie siły i cierpliwości.
Pozdrawiam cieplutko