Łydki

Maria bardzo nie lubiła kiedy ktoś zdrabnia jej imię. Pół biedy jeśli była to Marysia. Mania, nawet na czczo wywoływała odruch wymiotny. Jakoś tak dziwnie jej się to kojarzyło. Wieśniacko. Nie wiejsko i nie sielsko i nie praśnie  tylko właśnie wieśniacko. To przez matkę. Zawsze ganiła ojca jak brał ją na kolana i czule mówił;
- Moja mała Manieczka.
Krzyczała wtedy, żeby nie robił z jej dziecka proletariuszki. A on, jakby na złość, zaczynał śpiewać piosenkę o Maniuśce. Głośno i wyraźnie. Matka zatykała uszy, chowała się w łazience, ale i tam prostackie dźwięki pseudoludowej przyśpiewki ją odnajdywały, osaczały i nie pozwalały zapomnieć o przeszłości. Urodziła się na wsi. Takiej prawdziwej, z krowami które śmierdziały i trzeba było je oporządzać, paść i doić, z kurami które łaziły po całym podwórku i z niekończącą się robotą. Ledwie kończyły się sianokosy zaczynały się żniwa, a potem wykopki. Nawet zimą było co robić.

- Maniuśka moja, Maniuśka, choć że ze mną spać do łóżka! - ojciec wyśpiewywał nieco fałszywie, a matce wyświetlał się film z przeszłości; stary dom, obowiązki przy obrządku i charakterystyczny znienawidzony zapach wsi.
Tak było zawsze. Ojciec drażnił matkę. Ona się potem gniewała. A Marysia była niczym innym jak piłeczką którą żonglowali.
***
To miała być jedna z tych rozmów której nikt nie chce przeprowadzać. O których każdy chce jak najszybciej zapomnieć, albo przynajmniej upchnąć ją w najdalszej szufladce w najodleglejszej części mózgu.
- No? To czego sobie życzysz Ma... - Jarzy zawahał się. Niemalże w ostatnim momencie ugryzł się w język. Przypominał sobie zimny wzrok stojącej przed nim kobiety kiedy wczoraj nieopatrznie użył znienawidzonej przez nią formy - Mario?
- Schabowego, pół litra i surówkę z kapusty. Może być z czerwonej.
- Ja pytam poważnie Marysiu - Jerzy ciężko usiadł na fotelu.
- A ja ci poważnie odpowiadam. Było pytanie jest odpowiedź. Życzę sobie schabowego, pół litra i surówkę z kapusty. Mam powtórzyć zamówienie? - przy wymienianiu  potraw kolejno zaginała palce z rozłożonej dłoni. Zupełnie jakby odhaczała to co już powiedziała i czekała na realizacje wypowiadanych życzeń.
- No? Na co czekasz? Podawaj! - prychnęła zupełnie jak ruda kotka, która wylegiwała się leniwie na fotelu.
Stojący przy oknie przystojny mężczyzna popatrzył na żonę z niedowierzaniem. Co się stało z jego Manią (w myślach tak właśnie ją nazywał)? Zawsze była chłodna, opanowana i zdystansowana. Nie była jednak opryskliwa. No przynajmniej nie do tego stopnia. Rozminęli się gdzieś po drodze. Więcej ich dzieli niż łączy. Każde ma swoje i tylko swoje sprawy. Tajemnicze spotkania, telefony i zahasłowane konta w komputerze. W zasadzie wspólne jest tylko mieszkanie. Nawet kołdry mają oddzielne.
- Jak to możliwe, że człowiek może się tak zmienić? - westchnął ciężko.
- Też się nad tym zastanawiam. Jak to możliwe?
Jerzy popatrzył  na siedzącą przed nim kobietę. Nie znał jej. Była mu obca mimo, że spędzili ze sobą kilka lat.  Jeśli miał wcześniej jakieś wątpliwości to właśnie się ich pozbył.
- Myślę, że powinniśmy się rozstać - powiedział  obojętnie. Zupełnie jakby informował, że spóźni się na obiad.
- Oczywiście - Maria przytaknęła równie obojętnie.
Jej reakcja mimo wszystko była zaskoczeniem. Nie urządziła sceny. Nie wrzeszczała, że zabrał jej młodość. Nie próbowała go zmusić do zmiany decyzji prośba, groźba ani szantażem, Nie darła teatralnie szat tylko grzecznie się zgodziła. Mogło to oznaczać tylko jedno; był jej tak samo obojętny jak ona jemu.
- Jeszcze jedno ci powiem! Zanim odejdę - Jerzy przełknął ślinę - W konkursie na Miss Polonie nie masz szans! Najmniejszych!
- Wiem - odpowiedziała spokojnie - Zawsze uważałeś, że mam za grube łydki. Szkoda tylko, że dopiero dziś odważyłeś się o tym powiedzieć.
Sarkazm w głosie Marii był ledwie zauważalny. Nie ćwiczyła tego. Po prostu wszedł jej w krew i był nieodłączną częścią jej życia. Tylko ktoś kto znał Marię wcześniej, zanim zaczęła gorzknieć dostrzegał różnicę.
- Jeśli myślisz, że chodzi o łydki to jesteś głupsza niż myślałem - patrzył na wciąż jeszcze żonę z wyraźną pogardą - Co ja w Tobie zobaczyłem?
- Nie wiem - znowu ten ledwie dostrzegalny sarkazm pod kołderką obojętności i rozbrajającej szczerości
- Ty głupia, tępa krowo! - Jerzy zebrał się w sobie. Nie chciał ale musiał to powiedzieć. Inaczej poczucie winy będzie go męczyć, nie pozwoli zasnąć, zapomnieć i ułożyć sobie potrzaskanego na drobne kawałeczki życia we względną całość - Mis Polonia musi się wykazać jakimś myśleniem. O literaturze albo muzyce. O czymkolwiek. Musi przynajmniej udawać że się troszczy o los niedźwiadka koala albo dzieci z Etiopii. A ty? Ty myślisz tylko o sobie... I swoich grubych łydkach.

Nawet nie trzasnął drzwiami wychodząc. Miarowe kroki zlewały się z turkotaniem kółek od walizki. W eleganckim apartamentowcu takie sceny nie zdarzały się często. Tu mieszkali sami kulturalni ludzie, którzy nawet pokłócić się wiarygodnie nie potrafili. Tak od serca. Przecież nikt nie mógł się dowiedzieć co się dzieje za drzwiami ich mieszkania. Kulturalni ludzie kłócą się kulturalnie. I rozstają bez zbędnego tłuczenia naczyń i darcia poduszki na dwoje. Wszystko zgodnie z zasadą, że brudy należy prac we własnym gronie.
Maria nigdy wcześnie nie czuła się tak strasznie nieważna.
- Jestem głupia. Głupia i naiwna. Już dawno powinnam pozbyć się nadziei że kiedyś dla kogoś będę wyjątkowa - powiedziała sama do siebie, wstała i pewnym krokiem opanowanej kobiety  poszła pod prysznic. Sama. Mimo, że  leżące  na podłodze części garderoby które zrzucała po drodze do łazienki mogły sugerować inny scenariusz...

PeeS. Początek już kiedyś był. Dawno, dawno temu. Dłuuuuuuuugo czekał:)

Komentarze

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. fonetycznie czy nie mi sie podoba. lubie czytac twoje historie. a ta jest odwazna

    OdpowiedzUsuń
  3. nie napisałam, że mi się nie podoba...:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Smutna ale jakże prawdziwa historia. Napisana tak perfekcyjnie, że czyta się jednym tchem. Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  5. MajowaBabcia...
    Lubię, że lubisz:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Lusija...
    Krótka... to i międzyoddech niepotrzebny;)
    Dzięki:)

    OdpowiedzUsuń
  7. prawdziwa... zgadzam się z poprzedniczką

    OdpowiedzUsuń
  8. Lubię Twoje opowieści:) I nic do rzeczy nie ma tu fakt, że nie znoszę, gdy się do mnie mówi Becia i też mam grube łydki:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ale nie wiem, czy pan Jerzy jest chamem, który tak tylko chciał dokopać żonie na odchodnym, czy przez całe życie tak ją postrzegał, ale z jakichś powodów, może dla świętego spokoju, nic nie mówił. W obu przypadkach -kanał. Bardzo dobre pióro.

    OdpowiedzUsuń
  10. Wiesz co? Ty jednak musisz w końcu wydać:) Buziol!

    OdpowiedzUsuń
  11. ta słoma z butów to jednak wylazła Jerzemu, dawno stwierdziłam, że wieśniarstwo (jest takie określenie?) to stan umysłu

    OdpowiedzUsuń
  12. No popatrz, ludzie latami ze sobą nie rozmawiają szczerze, a gdy już tych kilka słów wyduszą z siebie to tylko takie, które ranią.To bardzo realistyczna historia, mam wrażenie,że z 75%małżeństw nie zna się wzajemnie.
    Miłego,;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Moja Alis...
    Niestety... prawdziwa:)

    OdpowiedzUsuń
  14. Beti444...
    Łydki łydkami, ale Beci też nie znoszę;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Heleno...
    No kanał, no...
    PeeS. Klawiatura;)

    OdpowiedzUsuń
  16. DeZeal...
    W sensie że donosić? W życiu!:D

    OdpowiedzUsuń
  17. Klaraka...
    Podobnie jak blondynka... nie o kolor włosów tu chodzi tylko o sposób myślenia:)

    OdpowiedzUsuń
  18. Anabell...
    Bo tak naprawdę to wiemy tylko tyle ile nam ktoś o sobie powie...:(

    OdpowiedzUsuń
  19. Zołzo. Dziękuję za wizytę:) Na wieś to ja wyjeżdżałem w dzieciństwie. Dziadkowie mieli gospodarstwo rolne. Poniemieckie. Bardzo dobrze te wakacje wspominam! Jeździliśmy tez na wieś w kieleckie. Tam z kolegami pasłem krowy wieczorami i piekliśmy kartofle w ognisku.
    Dawno, ale prawda:) A Ty byłaś na Blog Forum?
    Pyta się Vojtek

    OdpowiedzUsuń
  20. Ja nawet rozumiem Marię, tez odczuwam niechęć kiedy ktos zamienia wieprza na wieprzowinę:)))
    A tak na poważnie, to cieszę się, że nie mieszkam z Jerzym i Marią. Pachnie u nich naftaliną i wieje chłodem...brrrr

    OdpowiedzUsuń
  21. Chyba nie lubię eleganckich apartamentowców... razem z zawartością... :)))

    OdpowiedzUsuń
  22. W moim wiejskim ,,antyapartamentowcu'' dwie pary sąsiadów zgodnie przeżyły ponad 65 lat razem, a i my dobijamy do 35. Można? Można! Czego wszystkim tu obecnym życzę!

    OdpowiedzUsuń
  23. Pieprzu...
    Juz nie pachnie. I nie wieje...

    OdpowiedzUsuń
  24. Magdalena...
    Apartamentowce owsze, zawartość ... różnie;D

    OdpowiedzUsuń
  25. Zgaga...
    To bardzo budujące... szkoda, że takie rzadkie:)

    OdpowiedzUsuń
  26. Voluś...
    I słusznie. Bo każdy kij ma dwa końce:)

    OdpowiedzUsuń
  27. Mijka...
    I to jak często bywa...

    OdpowiedzUsuń
  28. Nie rozumiem i nie pojmuje ludzi, ktorzy musza sobie dokopac przy rozstaniu. Ja to nawet w podroz rozwodowa pojechalam, w koncu trzeba miec szacunek do samego siebie i wlasnych decyzji jesli juz wszystko inne sie stracilo.

    OdpowiedzUsuń
  29. Tak to już jest, ze ludzie biorą śluby nie z osobami takimi, jakimi sa, ale ze swoim wyobrażeniem o nich, a kiedy zaczynaja poznawać prawdziwe oblicze męża/żony wówczas jakże sa zaskoczeni tym, kim jest wsółmałżonek/współmałżonka. Twoja historia pokazuje nasze ludzkie skłonności, samo zakłamanie i brak dialogu prowadzacego do porozumienia...
    pozdrawiam ciepło
    czarnawrona - Basia

    OdpowiedzUsuń
  30. Star...
    Ten kto zrozumie naturę ludzką powinien dostać Nobla nad Noblami;)

    OdpowiedzUsuń
  31. Basia...
    Czasami zbyt pochopnie podejmujemy decyzje... po prostu:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

O złamanej nodze

Sprawa się rypła

Bluszcz