Nowa (cz. 2)
Renata Frąckowiak z ulgą zzuła nieco przyciasne czółenka.
- Ciągle to samo - mruknęła masując obolałe stopy - I wszystko na własne życzenie.
Tak już miała; że jak poszła do sklepu ze spuchniętymi nogami, to potem buty spadały jej ze stóp. Jak odwrotnie to oczywiście okazywało się że są za ciasne i dowleczenie się w nich do domu było dużym, jeśli nie olbrzymim wyzwaniem.
- Co tam mruczysz kobieto? - siedzący w miękkim fotelu mąż zainteresował się. I nawet spojrzał zza gazety.
- Że mnie nogi bolą - odkrzyknęła w stronę stołowego i chwyciła za torby. Kolacja sama się nie przygotuje.
- Chce być damą z miasta tylko że nogi ma ze wsi - Tomasz rzucił tekstem który jego żona znała już na pamięć i to w różnych konfiguracjach, zarechotał wesoło i z zamiarem ponownego zatopienia się w lekturze plotkarskiego tygodnika skrył się za płachtą gazety.
- A bambosze? - szepnęła pod nosem wypakowując zakupy. Kobieta niemalże czuła się rozczarowana brakiem propozycji zakupienia babcinych kapci, która zwykle w takich sytuacjach padała z mężowski ust.
- Bambosze sobie powinnaś kupić!
- Wolę kalosze. Bardziej praktyczne - odpowiedziała zadowolona, że jednak utarty schemat się sprawdził.
Chłodna podłoga mile łagodziła ból spuchniętych stóp. Poza tym, kto by tam miał czas na myślenie o nogach jak na głowie kolacja. I to proszona na dodatek.
***
Poszli. W domu panowała niemalże idealna cisza. Niemal, bo przecież coś takiego jak cisza idealna nie występuje w przyrodzie. A w bloku to już na pewno. Po pierwsze rury. Zawsze coś w nich gra. Jak to w mrówkowcu. Ludzie niby już cicho, śpią grzecznie, a jednak jeszcze ktoś tam zamarudził w łazience, komuś innemu zachciało się herbaty, a ktoś inny dopiero wrócił do domu po drugiej zmianie w fabryce i przypomniało mu się że pranie trzeba wstawić. Tym sposobem, biedne rury muszą pracować w zasadzie bez nocnej przerwy na zasłużony jakby nie było odpoczynek.
Po drugie Tomasz. Jego rytmiczne pochrapywanie dochodzące zza zamkniętych drzwi sypialni świadczyło o tym, że cisza nocna trwa i że od teraz trzeba chodzić na palcach. Tomek nigdy nie był nocnym markiem. Nawet jak byli młodsi, wszelkie "obowiązkowe" wesela i sylwestry były dla niego katorgą. Teraz jest tak samo, jeśli nie gorzej. Każde, nawet najmniejsze odchylenie od normy, czyli godziny 21 minut zero zero, skutkuje wymownym ziewaniem w dniu następnym, względnie odsypianiem. Jutro jest niedziela, czyli będzie odsypiał te 15 minut obsuwy. Dzieci znając przyzwyczajenia protoplasty doskonale wiedziały kiedy się ewakuować. Punktualnie o 21 Renata zamknęła drzwi za ostatnimi gośćmi. Jej mąż w tym czasie, niecierpliwie przestępował z nogi na nogę.
Zanim rozgadana zgraja dotarła do końca korytarza był już w łazience, a rury grały mu rzewną, metaliczną kołysankę.
Renata skończyła zmywanie. Z dumą rozejrzała się po kuchni. Była idealna. Nikt kto teraz wszedłby do mieszkania, nie uwierzyłby, że jeszcze półtorej godziny temu była tu gromada głodomorów.
W drodze do łazienki spojrzała na wielką pakę, prezent rocznicowy od dzieci. Już dawno temu ustalili, że młodzi są na dorobku i że mają się nie wykosztowywać na jakieś wymyślne podarki. Żeby im w tym pomóc zawsze, niezmiennie na pytanie co by chcieli dostać, odpowiadali ze śmiechem;
- Szklanki. Dzieci i szklanek nigdy za wiele.
W tym roku w wielkim pudle było dokładnie 30 delikatnych, dokładnie otulonych w kremową bibułkę szklanek i szklaneczek. Klasyczne do herbaty, z wisienką do kompotu, małe z uchwytem do kawy i wysokie z uchem do tej dziwnej nowoczesnej kawy z dużą ilością mleka którą Renata tak bardzo lubiła.
- No i żebyście byli zdrowi. I ciągle tacy szczęśliwi jak do tej pory - Tamara, synowa, z racji tego, że najbardziej wyszczekana zakończyła przemowę w imieniu zgromadzonych dzieci i wnuków.
- A to jest prezent od nas wszystkich - nieśmiało mruknął Jędrek, ich pierworodny. Zaczerwienił się przy tym niczym sztubak. Skoro tylko potężny pakunek ozdobiony czerwonym papierem w kratkę i monstrualnej wielkości kokardę trafił do rąk wzruszonego ojca, wycofał się i ukrył w bezpiecznym cieniu rezolutnej żony.
- Sto lat! - krzyknęła chórem córka i z dzieciakami i (nie)mężem.
- Dziękujemy kochani - Frąckowiakowa była nie tyle wzruszona co dumna. Kiedyś dawno temu obiecała sobie i swoim nienarodzonym jeszcze dzieciom, że będzie dobrą matką, że jej mąż najlepszym ojcem na świecie, a ich małżeństwo będzie doskonałe. Tak, żeby dzieci miały się na czym wzorować.
Jędrek i owszem, ożenił się, ma dzieciaka i żyją sobie chyba całkiem nieźle. Gorzej z Martą. Uparła się jak osioł i kategorycznie odmówiła brania jakiegokolwiek ślubu, twierdząc,m że jej papierek nie jest potrzebny do szczęścia, a jeśli komuś, w tym przypadku Renacie jest, to niech sobie napisze, albo jeszcze raz się wyda za ojca. Nie rozpaczali. Bo i nie bardzo było nad czym. Gołym okiem widać było, że żyje im się dobrze i że się szanują. A tym co ludzie powiedzą też się jakoś nie przejmowali.
***
Dzwonek do drzwi zabrzęczał bynajmniej nie delikatnie kalecząc ciszę niedzielnego poranka. Zanim zdezorientowana Renata zdołała otrząsnąć się ze snu, jej od trzydziestu lat i jednego dnia małżonek złorzecząc pod nosem na cały świat i domokrążcę niedzielnego poszurał przydeptanymi kapciami do przedpokoju.
- Dzień dobry panu - uśmiechnieta promiennie czarna wdowa zaświergotała skoro tylko puścił łańcuch - ostatnia trzymająca drzwi zapora - Jestem nową sąsiadką. Czy zastałam żonę?
Tomasz wyprostował się dumnie starając się postawą i miną nadrobić braki w garderobie. Pomięta piżama i przydeptane kapcie nie dodawały mu niestety uroku, ale ... starał się.
- Ależ oczywiście. Zapraszam - ukłonił się dwornie wskazując eleganckiej wdowie drogę do stołowego - Już wołam żonę. Renatko! Pani do ciebie!
- Renatko? - ledwie rozbudzona Frąckowiakowa w pierwszym momencie pomyślała, że chyba jednak śpi i że sen jest wyjątkowo mało realistyczny. Babo, kobieto w najlepszym przypadku żono ale Renatko? Po drugim równie czułym zawołaniu Renata zwlokła się łóżka i zakładając szlafrok niechętnie poszła w stronę miejsca skąd dobiegł radosny głos męża.
Nowa rozglądała się czujnie po mieszkaniu sąsiadów. Nie podobało jej się. Wszystko było jakieś takie z innej epoki. Owszem, zadbane, czyste ale to nie zmieniało faktu, że stare i zdecydowanie niemodne. Sam sąsiad też nie był typem filmowego amanta...
CeDeeN...
Źródło zdjęcia; http://robiezdjecia.blogspot.com/
- Ciągle to samo - mruknęła masując obolałe stopy - I wszystko na własne życzenie.
Tak już miała; że jak poszła do sklepu ze spuchniętymi nogami, to potem buty spadały jej ze stóp. Jak odwrotnie to oczywiście okazywało się że są za ciasne i dowleczenie się w nich do domu było dużym, jeśli nie olbrzymim wyzwaniem.
- Co tam mruczysz kobieto? - siedzący w miękkim fotelu mąż zainteresował się. I nawet spojrzał zza gazety.
- Że mnie nogi bolą - odkrzyknęła w stronę stołowego i chwyciła za torby. Kolacja sama się nie przygotuje.
- Chce być damą z miasta tylko że nogi ma ze wsi - Tomasz rzucił tekstem który jego żona znała już na pamięć i to w różnych konfiguracjach, zarechotał wesoło i z zamiarem ponownego zatopienia się w lekturze plotkarskiego tygodnika skrył się za płachtą gazety.
- A bambosze? - szepnęła pod nosem wypakowując zakupy. Kobieta niemalże czuła się rozczarowana brakiem propozycji zakupienia babcinych kapci, która zwykle w takich sytuacjach padała z mężowski ust.
- Bambosze sobie powinnaś kupić!
- Wolę kalosze. Bardziej praktyczne - odpowiedziała zadowolona, że jednak utarty schemat się sprawdził.
Chłodna podłoga mile łagodziła ból spuchniętych stóp. Poza tym, kto by tam miał czas na myślenie o nogach jak na głowie kolacja. I to proszona na dodatek.
***
Poszli. W domu panowała niemalże idealna cisza. Niemal, bo przecież coś takiego jak cisza idealna nie występuje w przyrodzie. A w bloku to już na pewno. Po pierwsze rury. Zawsze coś w nich gra. Jak to w mrówkowcu. Ludzie niby już cicho, śpią grzecznie, a jednak jeszcze ktoś tam zamarudził w łazience, komuś innemu zachciało się herbaty, a ktoś inny dopiero wrócił do domu po drugiej zmianie w fabryce i przypomniało mu się że pranie trzeba wstawić. Tym sposobem, biedne rury muszą pracować w zasadzie bez nocnej przerwy na zasłużony jakby nie było odpoczynek.
Po drugie Tomasz. Jego rytmiczne pochrapywanie dochodzące zza zamkniętych drzwi sypialni świadczyło o tym, że cisza nocna trwa i że od teraz trzeba chodzić na palcach. Tomek nigdy nie był nocnym markiem. Nawet jak byli młodsi, wszelkie "obowiązkowe" wesela i sylwestry były dla niego katorgą. Teraz jest tak samo, jeśli nie gorzej. Każde, nawet najmniejsze odchylenie od normy, czyli godziny 21 minut zero zero, skutkuje wymownym ziewaniem w dniu następnym, względnie odsypianiem. Jutro jest niedziela, czyli będzie odsypiał te 15 minut obsuwy. Dzieci znając przyzwyczajenia protoplasty doskonale wiedziały kiedy się ewakuować. Punktualnie o 21 Renata zamknęła drzwi za ostatnimi gośćmi. Jej mąż w tym czasie, niecierpliwie przestępował z nogi na nogę.
Zanim rozgadana zgraja dotarła do końca korytarza był już w łazience, a rury grały mu rzewną, metaliczną kołysankę.
Renata skończyła zmywanie. Z dumą rozejrzała się po kuchni. Była idealna. Nikt kto teraz wszedłby do mieszkania, nie uwierzyłby, że jeszcze półtorej godziny temu była tu gromada głodomorów.
W drodze do łazienki spojrzała na wielką pakę, prezent rocznicowy od dzieci. Już dawno temu ustalili, że młodzi są na dorobku i że mają się nie wykosztowywać na jakieś wymyślne podarki. Żeby im w tym pomóc zawsze, niezmiennie na pytanie co by chcieli dostać, odpowiadali ze śmiechem;
- Szklanki. Dzieci i szklanek nigdy za wiele.
W tym roku w wielkim pudle było dokładnie 30 delikatnych, dokładnie otulonych w kremową bibułkę szklanek i szklaneczek. Klasyczne do herbaty, z wisienką do kompotu, małe z uchwytem do kawy i wysokie z uchem do tej dziwnej nowoczesnej kawy z dużą ilością mleka którą Renata tak bardzo lubiła.
- No i żebyście byli zdrowi. I ciągle tacy szczęśliwi jak do tej pory - Tamara, synowa, z racji tego, że najbardziej wyszczekana zakończyła przemowę w imieniu zgromadzonych dzieci i wnuków.
- A to jest prezent od nas wszystkich - nieśmiało mruknął Jędrek, ich pierworodny. Zaczerwienił się przy tym niczym sztubak. Skoro tylko potężny pakunek ozdobiony czerwonym papierem w kratkę i monstrualnej wielkości kokardę trafił do rąk wzruszonego ojca, wycofał się i ukrył w bezpiecznym cieniu rezolutnej żony.
- Sto lat! - krzyknęła chórem córka i z dzieciakami i (nie)mężem.
- Dziękujemy kochani - Frąckowiakowa była nie tyle wzruszona co dumna. Kiedyś dawno temu obiecała sobie i swoim nienarodzonym jeszcze dzieciom, że będzie dobrą matką, że jej mąż najlepszym ojcem na świecie, a ich małżeństwo będzie doskonałe. Tak, żeby dzieci miały się na czym wzorować.
Jędrek i owszem, ożenił się, ma dzieciaka i żyją sobie chyba całkiem nieźle. Gorzej z Martą. Uparła się jak osioł i kategorycznie odmówiła brania jakiegokolwiek ślubu, twierdząc,m że jej papierek nie jest potrzebny do szczęścia, a jeśli komuś, w tym przypadku Renacie jest, to niech sobie napisze, albo jeszcze raz się wyda za ojca. Nie rozpaczali. Bo i nie bardzo było nad czym. Gołym okiem widać było, że żyje im się dobrze i że się szanują. A tym co ludzie powiedzą też się jakoś nie przejmowali.
***
Dzwonek do drzwi zabrzęczał bynajmniej nie delikatnie kalecząc ciszę niedzielnego poranka. Zanim zdezorientowana Renata zdołała otrząsnąć się ze snu, jej od trzydziestu lat i jednego dnia małżonek złorzecząc pod nosem na cały świat i domokrążcę niedzielnego poszurał przydeptanymi kapciami do przedpokoju.
- Dzień dobry panu - uśmiechnieta promiennie czarna wdowa zaświergotała skoro tylko puścił łańcuch - ostatnia trzymająca drzwi zapora - Jestem nową sąsiadką. Czy zastałam żonę?
Tomasz wyprostował się dumnie starając się postawą i miną nadrobić braki w garderobie. Pomięta piżama i przydeptane kapcie nie dodawały mu niestety uroku, ale ... starał się.
- Ależ oczywiście. Zapraszam - ukłonił się dwornie wskazując eleganckiej wdowie drogę do stołowego - Już wołam żonę. Renatko! Pani do ciebie!
- Renatko? - ledwie rozbudzona Frąckowiakowa w pierwszym momencie pomyślała, że chyba jednak śpi i że sen jest wyjątkowo mało realistyczny. Babo, kobieto w najlepszym przypadku żono ale Renatko? Po drugim równie czułym zawołaniu Renata zwlokła się łóżka i zakładając szlafrok niechętnie poszła w stronę miejsca skąd dobiegł radosny głos męża.
Nowa rozglądała się czujnie po mieszkaniu sąsiadów. Nie podobało jej się. Wszystko było jakieś takie z innej epoki. Owszem, zadbane, czyste ale to nie zmieniało faktu, że stare i zdecydowanie niemodne. Sam sąsiad też nie był typem filmowego amanta...
CeDeeN...
Źródło zdjęcia; http://robiezdjecia.blogspot.com/
ciekawa jestem co dalej:)
OdpowiedzUsuńNivejko poproszę ciąg dalszy....najleoiej już:)))Pozdrowionka cieplutkie:))))
OdpowiedzUsuńLo matulu, znow meczysz tymi przerwanymi w najlepszym momencie odcinkami:)))
OdpowiedzUsuńone zawsze tak, te pisarki nasze ;-))
OdpowiedzUsuńeeeeeeeeeee........ znowu cedeen w najlepszym momencie... Czekam bardzo niecierpliwie na ciag dalszy, co nie wiem kiedy, nastapi:)
OdpowiedzUsuńMatko kochana...ja przez te historie w odcinkach wrzodów dostanę. Dawaj dalej autorko... raz raz raz..:)Niecierpliwa jednostka ze mnie i długo nie "wytrzymię":)
OdpowiedzUsuńo żęsz- pewnie szykuje się "odbijany":)
OdpowiedzUsuńOj nie podoba mi się babsko...nie podoba... dopraszam się cedeena bez cedeenów.
OdpowiedzUsuńA to "babsko" tu było oczywiście o szanownej sąsiadce wdowie kombinatorce.
OdpowiedzUsuńBo ty specjalnie te przerwy robisz...! ;)
OdpowiedzUsuńZabiłabym babę - świtkiem niedzielnym do kogoś się dobijać to szczyt chamstwa, jeśli nie stał się jakiś wypadek. Mój z pewnością by nikomu w niedzielę rano nie otworzył drzwi, ja też.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Iva...
OdpowiedzUsuńJuż niebawem;)
Diana..
OdpowiedzUsuńJuż się nie da:(
Star...
OdpowiedzUsuńA bo niestety nie umiem tak szybko pisać jak bym sobie tego życzyła;)
El...
OdpowiedzUsuńA tam, od razu pisarki;)
Aggie...
OdpowiedzUsuńJa też nie wiem. Myślę jednak że niebawem;)
Nika...
OdpowiedzUsuńToż staram się jak mogę. A że niewiele mogę to... no właśnie;)
OLQA...
OdpowiedzUsuńCiiiiiiiiiiii!
Mira...
OdpowiedzUsuńTak myślę, że teraz to już bez cedeena będzie;)
Scenki...
OdpowiedzUsuńNo jasne... że specjalnie;D
Anabell...
OdpowiedzUsuńSpokojnie. Przecież tak naprawdę nic jeszcze nie wiemy;D
hehe, Renatko:))))
OdpowiedzUsuńczekam na cd.
Rano w niedzielę??? U nas to taż byłaby ciężka sprawa :)
OdpowiedzUsuńMijka...
OdpowiedzUsuńNo co? Imię jak każde inne;D
Moja Alis...
OdpowiedzUsuńNiedizela dniem śpiocha?;D
i nowy banerek- czy on ma jakiś podtekst???
OdpowiedzUsuńPomysłowy i oryginalny (i podpisany osobiście- niezły pomysł)
Za użycie przez męża ,,Renatki'' wdowa ma mały plusik, ale czuję, że minusów lada chwila przybędzie...
OdpowiedzUsuńMoja Alis...
OdpowiedzUsuńBanerek nie jest mojej produkcji. Jeszcze się nawet nie dogadałam co do ceny...:)
Zgaga...
OdpowiedzUsuńCoś czuję, że dobrze czujesz;D
To już jest nudne, znowu zły facet...
OdpowiedzUsuńRobię zdjęcia...
OdpowiedzUsuńMasz rację. Nudne jako i ja:)
Oj będzie jazda...
OdpowiedzUsuń:) Wprost do porannej kawy:)
OdpowiedzUsuńCzytam od dawna, zachwycam się i już z niecierpliwością czekam na cdn. Ale gdzie jest cdn Pary mieszanej? Buuuu...
OdpowiedzUsuńZapraszam na mojego "świeżutkiego" bloga:
http://floska56.blogspot.com/
Zabić za cdn... był już precedens?
OdpowiedzUsuńMargo...
OdpowiedzUsuńObawiam się, że się rozczarujesz;D
Pieprzu...
OdpowiedzUsuńZamiast cukru?:D
Moja teroria względności...
OdpowiedzUsuńPisze się, ale właśnie nieco stanęła. Utknęła i nie może wybrnąć:)
Dziękuję:)
Iimajka...
OdpowiedzUsuńNie było.I może że lepiej nie próbuj sprawdzać co by było gdyby;)