Smarkula

Karolina wyprostowała się dumnie i patrząc wzrokiem dalekim od przerażonego perspektywą tego co dalej powiedziała głośno i dobitnie;

- Przypadek? Pan kpi proszę pana! Znałam kiedyś jednego. Miał na imię chyba Jacek i był jednym z bohaterów beznadziejnego serialu. Każdy inny przypadek to samozwaniec podszywający się pod przeznaczenie...
- Skończyłaś? - Antonii zapytał jakby od niechcenie i pozornie bez sensu poprawił tabliczkę stojącą na biurku. Stała idealnie prosto. Dokładnie tam gdzie wczoraj, przedwczoraj i tydzień temu. Prawdę mówiąc stała tam od dnia kiedy został szefem tego bałaganu. Tak właśnie określał miejsce swojej pracy. Nie mówił; firma, fabryka, przedsiębiorstwo, zakład tylko bałagan. Naturalnie jak miał dobry humor. Kiedy go nie miał wrzeszczał o burdelu albo kurewskim bajzlu który on może jednym podpisem zlikwidować. I wtedy wszyscy pójdą na bruk i z braku innego zajęcia będą wąchać bratki na przyblokowych rabatach. Tego co mówił w chwilach totalnego wścieku, nikt tak do końca nie traktował poważnie. Spełniając groźby zlikwidowałby samego siebie. Przestałby wtedy istnieć jako Prezes Antonii Wieczorek. Stałby się po prostu bezrobotnym Antkiem i kto wie czy nie skończyłby jako menel. Miał do tego wyraźne, widoczne gołym okiem predyspozycje. Fama głosiła, że po prostu umiał się w życiu urządzić. Wżenił się w firmę i tyle.
Poprawiając tabliczkę chciał po prostu przypomnieć smarkuli która stała nad jego biurkiem i wściekle potrząsała końskim ogonem, kto tu tak naprawdę rozdaje karty.

- Nie! - smarkula nie miła zamiaru się poddawać - Sobie właśnie przypomniałam że znam jeszcze inne przypadki. Niemalże mafię siedmiu braci. Wiesz jak będzie w wołaczu "kretyn"?
- Lepiej ugryź się w język zanim przeholujesz - prezes syknął ostrzegawczo.
Karolina nie miała zamiaru przestawać, a już na pewno nie miała ochoty na jakiekolwiek gryzienie.
- Czyli nie wiesz - brnęła - Więc ci powiem;  Kretynie! - tak cię będą wołali. O ile naturalnie nie wykorzystasz szansy jaką ci przeznaczenie podstawia pod nos.
- Przeczysz sama sobie - skwitował i pokazał małolacie drzwi.
Wyszła bez słowa. Marszowo. Wściekle.
Była przekonana o tym że ma rację. Że szef jest durniem. I że prędzej niż później stanie na jej Przecież z przeznaczeniem nie można walczyć. To znaczy można. Oczywiście. Tyle, że walka jest bezsensowna. Nie można wygrać z czymś co jest nieuniknione. Można próbować je oszukać, nieco opóźnić wyrok, może nawet złagodzić, ale wygrać się nie da.
Prezes Antonii Wieczorek z godnością zniósł huk jaki wywołały z impetem zatrzaśnięte przez Karolinę drzwi. Z nieco mniejszą godnością przyznał, że mała ma charakter. Do tego, że ewentualnie mogłaby mieć rację nie chciał się przyznać nawet przed samym sobą.
- Przeznaczenie, przeznaczenie - przedrzeźniał smarkulę, która swoim aroganckim zachowaniem zasiała jednak ziarenko niepokoju.
Antonii przyzwyczaił się do tego że jest szefem. W zasadzie to poza byciem prezesem nie umiał robić nic innego. Dyplom ukończenia studiów leżał co prawda w szufladzie ale dawno nieużywana wiedza pokryła się kurzem, a on jakoś nie bardzo miał ochotę na odświeżanie jej. Narząd nieużywany zanika jak mawiał jego dziadek - tak samo jest z umiejętnościami. Jedyne czego się nie zapomina to jazda na rowerze
A co jeśli smarkata ma rację? I cała ta pożal się Boże firma rozleci się w drobiazgi? Oczyma wyobraźni już widział swoją chimeryczną, wiecznie nabzdyczoną żonę, jak wznosi oczy do nieba i pełnym boleści głosem mówi;
- Wiedziałam, że tak się to skończy. Jesteś do niczego. Dno! Zero! Mój świętej pamięci tatuś w grobie się przewraca widząc co zrobiłeś z dorobkiem jego życia.
Potem odejdzie do swojej wiecznie zaciemnionej nory i będzie udawała że ma migrenę. Zresztą kto ją tam wie, może faktycznie miewa te swoje pańskie boleści. Przecież nikt przy zdrowych zmysłach, z własnej i nieprzymuszonej woli nie siedziałby po ciemku całymi dniami, nie zmieniał okładów na głowie i nie jęczał tak że słuchać się tego nie dało. Od samego tego zawodzenia można się było rozchorować. Nic więc dziwnego, że Antonii więcej czasu spędzał w pracy niż w domu.
Dzieci... One też miały by mu za złe. Z tą różnicą, że im nie chodziłoby o uświęcona licznymi zasługami dl pamięć dziadka tylko o kasę. A tak naprawdę to o jej brak. Gdyby nagle zakręcił kurek z pieniędzmi syn przestać być Piotrusiem Panem, a córka musiałaby zadowolić się zakupami w miejscowym centrum handlowym bo nie byłoby jej stać na paryskie fanaberie.
On sam tez przywykł. Do prezesowania, do niezależności, do świętego spokoju który kupował rzecz jasna za pieniądze. Jeśli postąpi tak jak sobie życzyła pyskata smarkula i coś pójdzie nie tak i straci wszystko będzie katastrofa. Z drugiej strony, kto nie ryzykuje ten nic nie ma.

CeDeeN...

Komentarze

  1. No.... ale kretyn w wołaczu to chyba by było "kretynie"... tak sie mnie cosik zdaje ino tylko nie wiem czy dobrze... ;) Ściskam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś mnie przekonywali że w wołaczu może być tak jak w mianowniku. Czasami ulegam. Już poprawiłam. Dzięki:)

      Usuń
  2. Wow, wow, wow!! Nastepna opowiastka w odcinkach:))

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy ja się doczekam Twojej książki w księgarni ?

    OdpowiedzUsuń
  4. to prawda, kto nie ryzykuje ten nic nie ma!

    OdpowiedzUsuń
  5. Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana - jak mawia pewna celebrytka:) świetne!:) pzdr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szampan to z natury ryzykowny trunek. Szybko uderza do głowy:)

      Usuń
  6. Miła zimowa niespodzianka, od razu mam lepszy humor, dzięki :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Odpowiedzi
    1. Nie wiem czy jest powód... Redakcja odrzuciła:)

      Usuń
  8. Widzę, że piszesz nową serię, czytam z radością! :))
    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprawa się rypła

O złamanej nodze

Bluszcz