Toast
Nadworny wparował jak zwykle, bez zapowiedzi. Za to z sensem. Sens był bardzo wytworny i pachniał malinami. Wie, skubany czym mnie zmiękczyć gdy zadymka śnieżna za oknem bredzi. Torcik bezowy z malinami to jest ! Co nie tylko tygryski ale nawet będące na wiecznej diecie Zołzy lubią najbardziej. Dla tego specjału gotowa jestem nawet nie dopiąć ulubionych dżinsów. Pyszota!
- Zakładam, że nie pogardzisz? - zadałam pytanie z natury retorycznych i nie czekając na odpowiedź wyciągnęłam drugi kubek, do którego szczodrą ręką nasypałam kawy. Prawdziwej. Świeżo mielonej w domowym młynku.
- Podwójną poproszę - Nadworny czuł się w obowiązku przypomnienia mi, że jego podniebienie lury nie toleruje - I jakbyś mogła ... - dodał wskazując na słodko pachnący torcik.
- W sensie, że podzielić?
- No raczej! - wykrzyknął. Czyżby się obawiał, że sama wrąbię taaaaki kawał ciasta? Nie to, żebym nie dała rady, ale jak już wielokrotnie wspominałam, mama mnie dobrze wychowała. I nauczyła się dzielić. Nawet jeśli przedmiotem podziału miałby być torcik wiadomo jaki.
- Cóżeś to taki markotny przyjacielu? - zagaiłam i władowałam sobie do ust nawet nie pokaźną, po prostu olbrzymia porcję ciasta. Pierwszy kawałek taki właśnie powinien być. Ogromny. Wypełniać paszczę po brzegi. Żeby go dobrze poczuć każdym kubeczkiem smakowym.
- E tam... - westchnął w odpowiedzi i zrobił dokładnie to samo co ja. Widocznie tez chciał się rozpłynąć w zachwycie. Albo zasłodzić jakieś smuteczki.
Kiedy już oboje wróciliśmy z poetycznie rozkosznej chmurki na prozaiczne twarde, mimo, że tapicerowane krzesła postanowiłam spróbować po raz drugi.
- No mów, nie wstydź się.
Nadworny w pierwszej chwili się żachnął, albo raczej miał taki zamiar, że niby on? Ma się wstydzić? I to na dodatek mnie? Nigdy!
- No bo wiesz... zaczyna mnie nosić. Ja już nie wytrzymam. Chyba...
- Chyba nie wytrzymasz czego? - zaczęłam dociekać ale nie nachalnie.
- Cego, czego! Jedzenia nie wytrzymam! Rozumiesz?!
- Jakoś nie bardzo? - zeznałam zgodnie z prawdą - Za dużo, za mało, za słone, przypalone? Sprecyzuj!
- No bo ja jestem mięsożerny. Rozumiesz? Nie trawo, nie owoco i nie mleko żernym! Rozumiesz? W każdym razie nie wyłącznie. Rozumiesz? Łącznie tak, wyłącznie nie! Rozumiesz?
- Powiedzmy, że się staram ... nadążać.
Nadworny wziął głęboki oddech, mruknął coś o babach, że wszystkie są takie sama, pewnie w sensie, że beznadziejne, policzył do dziesięciu po czym zupełnie odprężony dodał:
- Ula. Wegetarianizm, Tydzień na próbę. Rozjaśniło się?
- Mniej więcej. Oraz, nie przesadzaj, Nadworny, tydzień to nawet na samej trawie można wytrzymać.
- No i wytrzymałem - wysapał - No to teraz Ona wymyśliła, że skoro nam tak dobrze poszło to może na stałe przy tym zostaniemy.
- To powiedz, że ci taka dieta nie odpowiada, że jak nie dostaniesz codziennie do tej trawy, jabłka i twarogu kawałka krwistego mięcha to zaczniesz wyć do księżyca.
- Oj tam. Może dam radę. Przecież Ula chce dobrze. Żeby było zdrowo i takie tam. Poza tym pewnie byłoby jej przykro...
- No to za tych co nie mogą - wzniosłam toast torcikiem. I wcale nie było to z mojej strony złośliwe. Przecież mogłam kanapką z kotletem!
Podziwiam. Ulę i wszystkich innych wegetarian. Zwłaszcza w Dniu Wegetarian i Jedzenia Wegetariańskich Posiłków.
Źródło zdjęcia w sieci: http://www.obrazki.jeja.pl/37052,wegetarianizm.html
- Zakładam, że nie pogardzisz? - zadałam pytanie z natury retorycznych i nie czekając na odpowiedź wyciągnęłam drugi kubek, do którego szczodrą ręką nasypałam kawy. Prawdziwej. Świeżo mielonej w domowym młynku.
- Podwójną poproszę - Nadworny czuł się w obowiązku przypomnienia mi, że jego podniebienie lury nie toleruje - I jakbyś mogła ... - dodał wskazując na słodko pachnący torcik.
- W sensie, że podzielić?
- No raczej! - wykrzyknął. Czyżby się obawiał, że sama wrąbię taaaaki kawał ciasta? Nie to, żebym nie dała rady, ale jak już wielokrotnie wspominałam, mama mnie dobrze wychowała. I nauczyła się dzielić. Nawet jeśli przedmiotem podziału miałby być torcik wiadomo jaki.
- Cóżeś to taki markotny przyjacielu? - zagaiłam i władowałam sobie do ust nawet nie pokaźną, po prostu olbrzymia porcję ciasta. Pierwszy kawałek taki właśnie powinien być. Ogromny. Wypełniać paszczę po brzegi. Żeby go dobrze poczuć każdym kubeczkiem smakowym.
- E tam... - westchnął w odpowiedzi i zrobił dokładnie to samo co ja. Widocznie tez chciał się rozpłynąć w zachwycie. Albo zasłodzić jakieś smuteczki.
Kiedy już oboje wróciliśmy z poetycznie rozkosznej chmurki na prozaiczne twarde, mimo, że tapicerowane krzesła postanowiłam spróbować po raz drugi.
- No mów, nie wstydź się.
Nadworny w pierwszej chwili się żachnął, albo raczej miał taki zamiar, że niby on? Ma się wstydzić? I to na dodatek mnie? Nigdy!
- No bo wiesz... zaczyna mnie nosić. Ja już nie wytrzymam. Chyba...
- Chyba nie wytrzymasz czego? - zaczęłam dociekać ale nie nachalnie.
- Cego, czego! Jedzenia nie wytrzymam! Rozumiesz?!
- Jakoś nie bardzo? - zeznałam zgodnie z prawdą - Za dużo, za mało, za słone, przypalone? Sprecyzuj!
- No bo ja jestem mięsożerny. Rozumiesz? Nie trawo, nie owoco i nie mleko żernym! Rozumiesz? W każdym razie nie wyłącznie. Rozumiesz? Łącznie tak, wyłącznie nie! Rozumiesz?
- Powiedzmy, że się staram ... nadążać.
Nadworny wziął głęboki oddech, mruknął coś o babach, że wszystkie są takie sama, pewnie w sensie, że beznadziejne, policzył do dziesięciu po czym zupełnie odprężony dodał:
- Ula. Wegetarianizm, Tydzień na próbę. Rozjaśniło się?
- Mniej więcej. Oraz, nie przesadzaj, Nadworny, tydzień to nawet na samej trawie można wytrzymać.
- No i wytrzymałem - wysapał - No to teraz Ona wymyśliła, że skoro nam tak dobrze poszło to może na stałe przy tym zostaniemy.
- To powiedz, że ci taka dieta nie odpowiada, że jak nie dostaniesz codziennie do tej trawy, jabłka i twarogu kawałka krwistego mięcha to zaczniesz wyć do księżyca.
- Oj tam. Może dam radę. Przecież Ula chce dobrze. Żeby było zdrowo i takie tam. Poza tym pewnie byłoby jej przykro...
- No to za tych co nie mogą - wzniosłam toast torcikiem. I wcale nie było to z mojej strony złośliwe. Przecież mogłam kanapką z kotletem!
Podziwiam. Ulę i wszystkich innych wegetarian. Zwłaszcza w Dniu Wegetarian i Jedzenia Wegetariańskich Posiłków.
Źródło zdjęcia w sieci: http://www.obrazki.jeja.pl/37052,wegetarianizm.html
Jestem od kwietnia. Z własnego wyboru i dobrze mi z tym. Tylko, że w domu mam dwa mięsożerne plus psa. Właśnie dzisiaj miałam rozmowę z R. czy ewentualnie by nie zaprzestał jedzenia mięsa, bo muszę dwa sosy przygotowywać... No, ale dla psa i tak gotujesz, to w sumie nie ma różnicy, mówi.
OdpowiedzUsuńAle fakt, że i tak wszyscy u nas w domu teraz jedzą dużo, dużo mniej mięsiwa, skoro ja gotuję :)
Nic na siłę jednak
Ja k z własnego wyboru to zupełnie inna sprawa. I szacun!
UsuńNie jem duzo miesa, bo az tak nie przepadam, ale zeby mi calkiem zabronic? Chcialabym miec wybor.
OdpowiedzUsuńZa to torcik bezowo-malinowy... mniammm...
Szczególnie polecam ten z najlepszej cukierni w Mieście Nadmorskim;D
UsuńJa bym chyba nie wytrzymała na samych owocach i warzywach. A ci frutarianie? Jedzą tylko to co samo spadło z drzewa. Biedni ludzie, nie jeść przez prawie rok? Z drzewa spada zazwyczaj latem, czy jesienią...
OdpowiedzUsuńNie jadłam jeszcze tortu bezowego.
Frutarianie mogą nawet z drzewa pod warunkiem, że nie uśmierci to rośliny. No ale to już popadanie w skrajność.
UsuńJem coraz mniej mięsa, ale jem...
OdpowiedzUsuńJa też jem i nie mam zamiaru się tego wstydzić:)
UsuńMam coś dla Pana markotnego
OdpowiedzUsuńhttps://www.facebook.com/Margarithes/photos/a.277412575611265.73511.268986746453848/1362721970413648/?type=3&theater
Od dawna podejrzewałam, że tak właśnie jest;D
Usuń:*
UsuńFajnie jest nie jeść zwierząt. Nie tylko dobrze to wpływa na funkcjonowanie organizmu ale przede wszystkim ogranicza się niepotrzebne cierpienie naszych mniejszych braci, jak czule nazywał zwierzaki biedaczyna z Asyżu, który chyba jednak nie widział słonia albo żyrafy.
OdpowiedzUsuńPrzypuszczam że Franciszek miał jednakowoż przyjemność widzieć byka, a może nawet żubra;)
UsuńI tak trzymaj. A co do Twoich obaw, że ktoś móglby Ci zabronić jeść tego co lubisz, to z tego co mi wiadomo nic Ci nie grozi. Smacznego :)
OdpowiedzUsuńJakies 20 lat temu naszlo mnie na wegetarianizm, wytrzymalam od stycznia do listopada. Poddalam sie na Thanksgiving:)))
OdpowiedzUsuńTeraz jemy miesa niewiele, raczej wiecej ryb i owocow morza, mieso prawdopodobnie w porywach 2-3 razy w tygodniu.
Jednak jestem miesozerna i wiem, ze chocbym zjadla 30 nalesnikow z serem to bede umierac z glodu dopoki nie zjem plasterka wedliny:)))
Ale wedliny robie wlasne w domu, nie kupuje tego co oferuja sklepy, nawet te oslawione polskie sklepy.
Mieso tez kupujemy od okolicznych farmerow, a nie masowej produkcji, jest cholerycznie drogie, ale za to nie faszerowane antybiotykami i hormonami. Zdrowe jedzenie jest tu bardzo drogie, bo ceny tak srednio 2-3 razy wyzsze niz te w normalnych sklepach, ale uwazam, ze warto.
Też staram się nie kupować mięsa w marketach. A już na pewno nie tego z promocji. U nas tez dobre, zdrowe jedzenie kosztuje krocie. Ale tak jak napisałaś, warto:)
UsuńWciąganie rodziny na dietę wege wcale nie jest takie złe :)
OdpowiedzUsuń