O złamanej nodze

... dzisiaj będzie.

Nadworny wpadł. Jak zwykle, bez zapowiedzi. I nie było by w tym absolutnie nic dziwnego gdyby nie fakt, że zegar wskazywał ledwie siódmą z minutami. Barbarzyńska godzina.
- Wpadłeś na śniadanie?
- I na kawę. Oczywiście - wysapał bez ceregieli sięgając po moją. Kawę.
- Oczywiście... - warknęłam niemal wściekle. Niemal bo na Nadwornego gniewać się jakoś dziwnym zbiegiem okoliczności nie umiem, a i niczemu nie jest winny, że dzisiaj wyjątkowo nie miałam ochoty iść do pracy. No po prostu niechciej mnie dopadł.

Podstawiłam kubek pod dysze ekspresu i cierpliwie czekałam aż wy...sika z siebie kolejną porcję życiodajnego napoju.
Tymczasem z łazienki, unosząc nad sobą chmurę kolońskiego zapachu wynurzył się Książę Małżonek. Radosny jak szczygieł. I bynajmniej nie zdziwiony obecnością gościa.
- Cześć Nadworny. Masz w domu  bana na żarcie? Co na śniadanie? - wyrecytował na wdechu.
- To co w lodówce - odpowiedziałam znacznie mniej entuzjastycznie. Poranki, tuż przed końcem roku szkolnego są staraaaszne. Przerażające. Upiorne!
Biorąc pod uwagę zaistniałe okoliczności oraz nastrój, nie trudno się zatem domyślić, że śniadanie do najwykwintniejszych należało.
- Możesz coś zrobić żebym nie musiała iść dzisiaj do pracy? - pytanie było z gatunku retorycznych. Jestem dużą dziewczynką i wiem, że muszę, że należy, że nie wypada oraz że bez pracy nie ma na papu i espresso. Ot po prostu oczekiwałam od Książątka wsparcia, być może pocieszenia. Na pewno jednak nie spodziewałam się konkretów...
- Tak na szybko, to ci mogę złamać rękę, albo jeszcze lepiej nogę - powiedziało moje ślubne szczęście.  Albo jest pierońsko dobry aktorsko albo mówił poważnie.
Nadworny z wrażenia zakrztusił się kawą (drugą!) i na wszelki wypadek zakrył dłońmi uszy.
Zupełnie niepotrzebnie. Bo mnie zatkało.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Sprawa się rypła

Bluszcz