Lawenda cz.1
Nigdy nie rozumiałam o co ludziom chodzi z tą lawendą. Ładna może i ona jest. Pod warunkiem że zaraz obok jakiś zmyślny ogrodnik nie posadzi krzaków herbacianych róż albo rumianków czy chociażby bratków. Przy różach wszelkie kwiaty bledły. Miało się nawet wrażenie, że w obliczu ich majestatu i zapach traciły. Wiadomo, królowa kwiatów! A tytuł, nie ma to tamto, zobowiązuje.
- A powietrze! No mówię ci, stara, powietrze było jakby przesiąknięte lawendą! - ekscytowała się kiedyś tam Ewka. A może to była Iza? Nie ważne, obie miały szmergla na punkcie tego zielska. Nawet kiecki i inne fatałaszki miały w tym kolorze. I biżuterię; sztuczną, niegustowną, odpustową ale zawsze lawendową.
A mnie? Mnie lawenda kojarzyła się od zawsze, odkąd pamiętam nie z zapachem tylko z komarami. I z szafą. I z babcią, która z wiosennych wypraw na targowisko wracała z wielkimi donicami z sadzonkami. Obsadzała potem tą nieszczęsną lawendą ogródek, werandę i taką niewielką rabatę przy ławce; wszędzie tam gdzie się wieczorami siadało i obgadywało; rodzinne sprawy, serial w telewizji, nową kieckę Sobocińskiej - miejscowej damulki, konieczność zakupu pralki bo stara to pożal się panie Boże, sąsiadów. Słowem normalka.
- To odstrasza komary - tłumaczyła kiedy pytałam dlaczego wszędzie sadzi właśnie lawendę. Tak jakby nie można było czegoś innego. Choćby maciejki. Ta to dopiero dawał po nosie! Mimo, że taka niepozorna.
Poza tym, jeśli nawet lawenda odstraszała komary to tylko takie co się na gościnne występny w okolice babcinej ławeczki czy tarasu wybrały. Te nasze, oswojone, zrodzone przy sadzawce nieopodal latały w najlepsze i kąsały do bąbli gigantów.
Niektóre kwiaty z najbardziej wybujałych krzaków babcia Hela ucinała ostrym haczykowato zakończonym nożykiem, związywała w pęczki i suszyła na strychu obok dziewanny, pokrzywy, mięty, polnego rumianku, krwawnika. Taka domowa apteka babci zielarki. Tak się składało, że tylko właśnie tę nieszczęsną lawendę babcia wykorzystywała. Wszystko inne ulegało zapomnieniu. Jak tylko kogoś; babcię, dziadka czy innego domownika zabolała głowa, brzuch czy dostał gorączki, babcia chwytała za portfelik z brązowej skóry i gnała do apteki. Tylko lawenda dostępowała łaski. Skoro tylko wyschła na wiór, babcia ściągała ją ze strychu, kruszyła, pakowała do małych płóciennych woreczków ściąganych konopnym sznurkiem i wieszała w szafie. Że niby na mole i dla zapachu. Mole, gdyby takowe istniały, pewnie by sobie nic nie robiły z babcinych zabiegów, a zapach i owszem, pozostawał. Cała bielizna, płaszcze, pościel, sukienki, dziadkowe garnitury, wszytko pachniało jak mówili wszyscy oprócz mnie lawendą. Dla mnie był to jednak zapach siana. Mimo wysiłków nie czułam niczego innego, pociągającego, zmysłowego.
- A bo ty Baśka to jakaś z innej planety jesteś - skwitowała kiedyś moja cioteczna siostra Maryla.
Jasne... Maryla była warszawianką i znała się na zapachach, modzie, ekologii i różnych innych dyrdymałach. Miała spódnicę z bazaru Różyckiego, modnie obciętą grzywkę, całą ścianę wyklejoną plakatami Limalha i super wyczulony zmysł powonienia (biorąc pod uwagę kształt i rozmiar nosa, mogło to być prawdą). Nie to co ja; szara gęś z prowincjonalnego miasteczka przycupniętego nad byle jaką rzeką, z byle jakim dworcem i nawet bez kina. Co ja mogłam wiedzieć o modzie, artystach światowego formatu i zapachach. W naszej drogerii, jedynej w miasteczku, sprzedawała wyfiokowana blond damulka która od zawsze pachniała "Być może" i to też oferowała potencjalnym klientom. A ubrania? W geesowskim domu towarowym występowały tylko w trzech kolorach; białym, granatowym i czerwonym. Pierwsze różowe rajstopy, porwane w strzępy, trzymałam na pamiątkę aż do 4 klasy ogólniaka.
Z faktami się nie dyskutuje, a te jednoznacznie obnażały moją ignorancję i wyższość Maryli. W tej sytuacji byłam skłonna uwierzyć, że starsza o ledwie rok kuzynka ma rację. Warszawa, to Warszawa.
Jak więc wytłumaczyć mój dzisiejszy nastrój? Obudziłam się o dziwo wyspana, co nie przydarzyło mi się od niepamiętnych czasów, przeciągnęłam się leniwie i poczułam że jestem w bajecznie lawendowym nastroju. Lawendowym? A czemu nie różanym? Albo rumiankowym?
Chwilę trwało zanim przestałam kłócić się z samą sobą;
- Daj spokój Baśka - powiedziałam do samej siebie wstając z łóżka - Lawendowy to lawendowy. Sama przecież najlepiej wiesz w jakim jesteś nastroju!
Bez zwykłego porannego oklapnięcia pobiegłam pod prysznic. Nawet ciepła woda i różane mydło nie zdołały zmyć lawendy, która nie wiedzieć skąd się wzięła. I na dobre się we mnie rozgościła.
CeDeeN...
- A powietrze! No mówię ci, stara, powietrze było jakby przesiąknięte lawendą! - ekscytowała się kiedyś tam Ewka. A może to była Iza? Nie ważne, obie miały szmergla na punkcie tego zielska. Nawet kiecki i inne fatałaszki miały w tym kolorze. I biżuterię; sztuczną, niegustowną, odpustową ale zawsze lawendową.
A mnie? Mnie lawenda kojarzyła się od zawsze, odkąd pamiętam nie z zapachem tylko z komarami. I z szafą. I z babcią, która z wiosennych wypraw na targowisko wracała z wielkimi donicami z sadzonkami. Obsadzała potem tą nieszczęsną lawendą ogródek, werandę i taką niewielką rabatę przy ławce; wszędzie tam gdzie się wieczorami siadało i obgadywało; rodzinne sprawy, serial w telewizji, nową kieckę Sobocińskiej - miejscowej damulki, konieczność zakupu pralki bo stara to pożal się panie Boże, sąsiadów. Słowem normalka.
- To odstrasza komary - tłumaczyła kiedy pytałam dlaczego wszędzie sadzi właśnie lawendę. Tak jakby nie można było czegoś innego. Choćby maciejki. Ta to dopiero dawał po nosie! Mimo, że taka niepozorna.
Poza tym, jeśli nawet lawenda odstraszała komary to tylko takie co się na gościnne występny w okolice babcinej ławeczki czy tarasu wybrały. Te nasze, oswojone, zrodzone przy sadzawce nieopodal latały w najlepsze i kąsały do bąbli gigantów.
Niektóre kwiaty z najbardziej wybujałych krzaków babcia Hela ucinała ostrym haczykowato zakończonym nożykiem, związywała w pęczki i suszyła na strychu obok dziewanny, pokrzywy, mięty, polnego rumianku, krwawnika. Taka domowa apteka babci zielarki. Tak się składało, że tylko właśnie tę nieszczęsną lawendę babcia wykorzystywała. Wszystko inne ulegało zapomnieniu. Jak tylko kogoś; babcię, dziadka czy innego domownika zabolała głowa, brzuch czy dostał gorączki, babcia chwytała za portfelik z brązowej skóry i gnała do apteki. Tylko lawenda dostępowała łaski. Skoro tylko wyschła na wiór, babcia ściągała ją ze strychu, kruszyła, pakowała do małych płóciennych woreczków ściąganych konopnym sznurkiem i wieszała w szafie. Że niby na mole i dla zapachu. Mole, gdyby takowe istniały, pewnie by sobie nic nie robiły z babcinych zabiegów, a zapach i owszem, pozostawał. Cała bielizna, płaszcze, pościel, sukienki, dziadkowe garnitury, wszytko pachniało jak mówili wszyscy oprócz mnie lawendą. Dla mnie był to jednak zapach siana. Mimo wysiłków nie czułam niczego innego, pociągającego, zmysłowego.
- A bo ty Baśka to jakaś z innej planety jesteś - skwitowała kiedyś moja cioteczna siostra Maryla.
Jasne... Maryla była warszawianką i znała się na zapachach, modzie, ekologii i różnych innych dyrdymałach. Miała spódnicę z bazaru Różyckiego, modnie obciętą grzywkę, całą ścianę wyklejoną plakatami Limalha i super wyczulony zmysł powonienia (biorąc pod uwagę kształt i rozmiar nosa, mogło to być prawdą). Nie to co ja; szara gęś z prowincjonalnego miasteczka przycupniętego nad byle jaką rzeką, z byle jakim dworcem i nawet bez kina. Co ja mogłam wiedzieć o modzie, artystach światowego formatu i zapachach. W naszej drogerii, jedynej w miasteczku, sprzedawała wyfiokowana blond damulka która od zawsze pachniała "Być może" i to też oferowała potencjalnym klientom. A ubrania? W geesowskim domu towarowym występowały tylko w trzech kolorach; białym, granatowym i czerwonym. Pierwsze różowe rajstopy, porwane w strzępy, trzymałam na pamiątkę aż do 4 klasy ogólniaka.
Z faktami się nie dyskutuje, a te jednoznacznie obnażały moją ignorancję i wyższość Maryli. W tej sytuacji byłam skłonna uwierzyć, że starsza o ledwie rok kuzynka ma rację. Warszawa, to Warszawa.
Jak więc wytłumaczyć mój dzisiejszy nastrój? Obudziłam się o dziwo wyspana, co nie przydarzyło mi się od niepamiętnych czasów, przeciągnęłam się leniwie i poczułam że jestem w bajecznie lawendowym nastroju. Lawendowym? A czemu nie różanym? Albo rumiankowym?
Chwilę trwało zanim przestałam kłócić się z samą sobą;
- Daj spokój Baśka - powiedziałam do samej siebie wstając z łóżka - Lawendowy to lawendowy. Sama przecież najlepiej wiesz w jakim jesteś nastroju!
Bez zwykłego porannego oklapnięcia pobiegłam pod prysznic. Nawet ciepła woda i różane mydło nie zdołały zmyć lawendy, która nie wiedzieć skąd się wzięła. I na dobre się we mnie rozgościła.
CeDeeN...
Jej, odstrasza komary??? To wystarczający argument, by się nią nacierać rano i wieczorem :))
OdpowiedzUsuńTeż chcę się czuć lawendowo :D
Mam parę krzaków ale nie mam pewności czy odstrasza bo u nas bardzo mało tego lata;)
UsuńLubię lawendę - wieczorami wydziela piękny zapach. Jej kolor uspaokaja, przynajmniej mnie!
OdpowiedzUsuńAleż ja nic do niej nie mam. To ona! baśka!;D
Usuńmoje lawendy komary bardzo lubią, ale mole w garderobie się nie zagościły, bo nie znoszą podobno tego zapachu, nie znosi też mój mąż;(
OdpowiedzUsuńNastrój lawendowy? Nie znam tego pojęcia.
Ja też nie znam. I naprawdę nie wiem o co tej Baśce chodzi;)
Usuńmoże to tęsknota za śródziemnomorskim klimatem?
OdpowiedzUsuńMożliwe. Baśka jest chyba, podobnie jak ja, ciepłolubna;)
UsuńA widzisz, a mnie lawenda może rosnąć wszędzie, bardzo lubię, a zapach mi w niczym nie przeszkadza...ametyst jest w kolorze lawendy i dobrze się nosi :) skłonności mam lawendowe dzisiaj, dzięki Tobie :) no i czekam na cd
OdpowiedzUsuńMnie Małgosiu lawenda też nic a nic nie wadzi. To tej Baśce coś nie pasi;)
UsuńCiekawe jak się lawendowy nastrój objawi?
OdpowiedzUsuńMam już pewną koncepcję ale nie wiem co na to Baśka;)
UsuńAkurat szczęśliwie znam zapach lawendowych pół Prowansji. Kiedy wieje wieczorny wiatr, a powietrze napełnia się tym aromatem. Ech... Daleko mu do moli i komarów. Dodatkowo ten kolor falujący pomiędzy innym uprawami.
OdpowiedzUsuńW domu cały czas mam bukiet suszonej, chociaż od czasu do czasu posypuje drobnym wysuszonym kwieciem jest nietykalny.
Pozdrawiam
Lawenda w ilościach hurtowych faktycznie robi wrażenie;)
Usuńhttp://www.youtube.com/watch?v=LAM0QBFigtA&feature=related
OdpowiedzUsuń;-);-);-)
Fajna. I lawendowa;D
UsuńSprawdziłem. Ponoć "estry zawarte w lawendzie pomagają rozładować napięcie, depresje i histerie, czyli pomagają regulować nastrój".
OdpowiedzUsuńA, ponadto lawenda jest stosowana w leczeniu depresji, miesiączki, oparzenia, trądziku, wysypki, zapalenia stawów, stopy atlety, łuszczycy, zapalenia pochwy, bezsenności, bólu, kołatania serca, niepokoju i nerwowości. Jako olejek do masażu, lawenda rozluźnia mięśnie i łagodzi napięcia.
Chyba zmienię nazwę bloga na "zapiski lawendowe" :-D
Zastosowanie wszechstronne...
UsuńZanim zmienisz nazwę bloga, najpierw przejdź przez lawendowa kurację. A nóż okaże się że jednak, mimo wszystko bardziej denerwujesz niż uspokajasz?;)
Skoro lawenda pomaga rozładować napięcie, to teraz rozumie dlaczego w Edenie taka spokojna jestem :-) A komary, widocznie moje też są swojskie bo lawenda a nawet komarzyca nie działa. Super wpis. Pozdrawiam z lawendowym bólem głowy :-)
OdpowiedzUsuńU mnie komary ledwie co występują. Jakieś zabłąkane... Lawendę jednakowoż posiadam;)
UsuńDzięki Graszko:)
Mmmm, lawendowy nastrój musi być miły... Wakacyjny, letni, francuski, cokolwiek to znaczy;-)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Baśka też dojdzie do takiego wniosku:D
UsuńZdecydowanie od zapachu wolę kolor lawendowy... widocznie jestem jak Baśka - ciągle coś mi nie pasuje;-D.
OdpowiedzUsuńNo nie można lubić wszystkiego;D
UsuńNie wiem jak ona pachnie, tzn. kiedys aromatoterapie jakąs sobie zapodałam i klika olejków se kupiłam w tym lawendowy, ale chyba nie był to "mój" zapach , bo zakupu juz nigdy nie powtórzyłam. ale....oglądałam raz przeodniki wycieczek i Prowansja mnie na zdjęciach urzekla z potęznymi lawendowymi polami i...tam tak całe okolice pachną...ciekawe jak to w relanym zetknięciu "wygląda":))
OdpowiedzUsuńBo sam zapach to w sumie nic takiego nadzwyczajnego. Za to pola lawendowe robią wrażenie:)
UsuńMoje komary wciąż czuwają, by się lawenda broń Boże nie rozrosła... Próbowałam ze trzy razy. Komary mają swoje sposoby!
OdpowiedzUsuńMyślisz że ją podtruwają jakoś?;)
UsuńBaśka się nie zna! :)... ja lubię i kolor, i zapach... miłego dnia...
OdpowiedzUsuńBaśka ma po prostu swoje zdanie;D
UsuńLawenda nie dość, że piękna to i ukojenie przynosi.
OdpowiedzUsuńA znam takich co ich tylko pół litra jest w stanie ukoić;)
UsuńBabcia mi mówiła, że lawenda działa usypiająco. I własnie dlatego sie wystrzegam, i tak zasypiam natychmiast po osiagnięciu poziomu, obawiam się, że przy lawendzie spałabym nawet w pionie.
OdpowiedzUsuńzazdroszczę:)
UsuńJa ostatnio mam to samo, mimo, że lawenda w znacznej odległości od sypialni rośnie;D
Usuńlubię kolor lawendowy:)
OdpowiedzUsuńJa wolę zielony;D
Usuńi kolor i zapach lubię i sama nasadziłam lawendy w skrzynkach, komaró jakby mniej, za to zapach jest Baśka musi być jakaś taka, skoro lawendowy jej nie pasi
OdpowiedzUsuńj
Powtarzam po raz kolejny; Baśka ma swoje zdanie!;D
Usuń