Meduza

Nadworny wpadł. Jak oliwka w sałatkę. Dosłownie i w przenośni… Ja do niego piszę z zapytaniem uprzejmym, a on nic. Zero reakcji. Jego Nadworna Mość raczył olać! Mnie, moje pisanie, oraz dobre maniery wpajane przez rodzoną matkę, że na listy się odpowiada. A teraz sobie przychodzi, jak gdyby nigdy nic. Się nie stało. Opalenizną prosto znad Adriatyku pachnie i mi zwłokami meduzy przed nosem macha. I jeszcze każe być wdzięcznym. - Z narażeniem życia ! Rozumiesz! Z narażeniem dobrego imienia! Swego! – krzyczał radośnie i dalej machał zwłoką – Ci przemyciłem to coś. Wedla życzenia. - Phi. Też mi coś! – założyłam łapki w geście guzik mnie twoje meduzy przemycane, strzeliłam focha i zapatrzyłam się w okno. Zapatrzenia miało charakter mocno wymowny, bo oprócz mgły widać było jedynie brudne zacieki na szybach. - Co jest? – Nadworny stał dokładnie w środeczku mojej pracy i wyglądał na nicnierozumiejącego – Gadaj! - Niby nie wiesz? Tak? – fuknęłam na gamonia. - No jak pragnę podskoczyć! Z babami ...