Szczęśliwej drogi
Do sklepu wpadłam w ostatniej chwili. Niemalże. Zaraz za mną, ochroniarz zamknął przed nosem drzwi miejscowemu kloszardowi. Szybka rundka miedzy regałami. Bez większego zastanawiania się wrzucałam do kosza niezbędną do funkcjonowania rodziny paszę właściwą. Tej niewłaściwej też trochę. Ostatecznie nie samą krakowską suchą człowiek żyje. Odrobina luksusu w postaci batonika Kinder Bueno też konieczna. Przy kasie kolejka na dwa magazynki. Smętna pani z nastroszoną fryzurą siedząca przy leniwie poruszającej się taśmie patrzyła na mnie z wyraźną wrogością. Gdyby wzrok mógł zabijać, albo chociaż ranić niemal śmiertelnie, leżałabym sobie na podeptanej tysiącami ubłoconych butów podłodze i nuciła "U drzwi twoich stoję panie...". Przekomarzałyśmy się wzrokiem. Ona - kasjerka na mnie karcąco, ja na nią przepraszająco. No bo co ja temu winna, że jakieś durnowate rady szkoleniowe ślimaczą się jak działania sejmowych komisji śledczych? A ona? Też nie winna. Ona po prostu po kilkunastu god...